Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2022

Kreml

 Dawno już temu jeden poeta po wizycie w Rosji powiedział rozczarowany, że ujrzał ciemność w środku dnia... Od tamtego czasu nic się nie zmieniło, chociaż udawania, że jest inaczej, było co nie miara... A dziś duży, sąsiadujący z nami kraj przekonuje się, co teraz znaczy być osamotnionym, szczególnie gdy ma się obok bandziora, opętanego bandziora, strachliwego, a przez to okrutnego, załganego, anachronicznego... Moskiewski dyktator jawi się na tle dzisiejszych czasów jak oszalały dinozaur... Wydawało nam się, że bombardowania, uliczne strzelaniny, przeganianie niewinnych ludzi z ich domów to na naszym kontynencie już tylko obrazki z przeszłości... Tymczasem... Dwie dekady przymykania oczu, lekkomyślności, geszefcików, gazrurek, niby to europeizowania dzikusa... To dziś pokazuje nam, ile nieszczęścia i ile szczęścia może być tuż obok siebie, po sąsiedzku - wszystko w zależności od tego, jak zostało niegdyś wykorzystane polityczne okienko pogodowe - nam się powiodło i mam nadzieję, że na

Duży Książę (17)

 - Już nie śpisz?  - spytał Książę. Podparty na łokciu patrzył na Aubreya skulonego w nogach łóżka i śledzącego coś z uwagą w swoim telefonie. Wyglądał rześko, odziany w tiszert, niebieskie kąpielowe szorty w cienkie białe paski i grube marchewkowe podkolanówki. - Dodzwoniłeś się? - Nie, nie próbowałem - odpowiedział odkładając na bok telefon. - Wahasz się jeszcze... Możesz w ogóle nie zaczynać... Te szorty to ze względu na mnie? - Książę roześmiał się promiennie. - Howard coś mi opowiadał o upodobaniach Waszej Wysokości... - Ależ to okropne. Z góry założyłeś, że będzie okazja, by mi się w nich pokazać. Widzę, że przygotowany jesteś na każdą okoliczność. - Książę przyciągnął do siebie prawą nogę Aubreya i zaczął ją pilnie studiować, badać wzrokiem i dotykiem koniuszkami swych palców. Zaciągnął się z lekka lawendowym aromatem marchewkowej skarpety... - Zupełnie jak jeden z twoich ministrów. - Co, co? - Książę aż się poderwał powodowany ciekawością. - Emerytura. Już mój czas - stwierdził

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Obraz
Sá sem ekki lifir í skáldskap lifir ekki af hér á jörðinni.                                       Halldór Laxness, Kristnihald undir jökli   W archiwach Morgunblaðið przypadkiem trafiłem na ten zachwycający obrazek sprzed kilku lat. Na tym to przyłapał przyrodę pan Theodór Kr. Þórðarson, policjant z Borgarnes. Wiosenny zmierzch nad Snæfellsjökull. Zdumiewająca gra światła i cieni... Różne obserwowałem tam zorze wieczorne, ale ta ma w sobie coś wyjątkowego. Aż można uwierzyć, że góra ma jakieś tajemne połączenia z Galaktyką i  w ogóle ze wszystkimi nadziemskimi mocami i myślą wszechogarniającą. Niektórzy w to naprawdę wierzą, a te cieniste snopy do nieba tylko mogą w takich przekonaniach rozmarzoną duszę utwierdzić. Snæfell jakby napotkała swe odbicie w przestworzach, z którym nawiązała kontakt...  Chce się zawołać - parafrazując ks. Twardowskiego - Spieszmy się kochać lodowce, tak szybko znikają... Bez lodowców to się część poezji może zawalić...  Snæfellsnes to jeden z najbardziej mal

Z islandzkiej liryki, z islandzkiej muzyki

Obraz
Miało być dzisiaj o malowniczej zgrai ludzkich osobliwości, o ptakach i lodowcu... Powrócić chciałem do Laxnessa, tak okołorocznicowo, bo wiosną minie 120 lat od jego urodzin... Ale czasu trochę dziś mało... Jednak będzie o ptakach, które w Laxnessowym "Duszpasterstwie koło Lodowca" odgrywają dość ważną rolę, jakby oszołomionemu Delegatowi Biskupa (w skrócie "Debi") pomagają trzymać się w pionie i podpowiadają, że jednak tuż obok jest zwyczajna rzeczywistość, że w ogóle to z czym się spotkał pod Lodowcem to rzeczywistość, tyle że w ludzkim wymiarze bardzo poetycko zamieszana... Bo w jakimś sensie wszyscy są poetami, nawet dziwaczny Hurtownik, mimo że woła, iż liryka to najwstrętniejszy rodzaj gadulstwa na świecie, nie wyłączając teologii... Ale za wiele gadać przecież nie trzeba... A ptaki niosą ze swoją melodią proste prawdy i nauki, warto więc im się przyglądać. Rozprawiają się ze wszystkim tak po prostu, rozsądnie i praktycznie, tak jak z tajemniczą rybą przywiez

Stacja przed Sorrento

 ...jak Czycz, to od razu piorun kulisty leci mi przed oczami, żaden literacki, tylko prawdziwy, na tle zielonego lasu... chociaż diabli wiedzą, co to było - w każdym razie leciała kula światła, w słoneczny dzień, gorący, przytłaczający, jaśniejsza od tego spieczonego dnia, na tle lasu, jak już wspomniałem, obserwowana z peronu na stacji w Rudawie, w tej miejscowości, z której kiedyś, w czasach kartkowych staruszkowie moi wieźli jakieś lewo zakupione mięcha i kiełbasy, i gdzie to kiedyś, dużo wcześniej, Sienkiewicz poznał Stasia Tarkowskiego... znalazł postać do swej słynnej, dziś raczej dyskusyjnej powieści "W pustyni i w puszczy"... i to że ta Rudawa, bo blisko Czyczowego świata, stacja przed Sorrento, smutnym, czyli przed Krzeszowicami... Czycz wtedy pisywał swoje prozy, a ja byłem mały i patrzyłem na świecącą kulę... leciała, i nagle znikła, już po kuli... z tatą patrzyliśmy..., co się w tej Rudawie chyba trochę zaspokajał z moją chrzestną a kuzynką mojej mamy... tak pode