Duży Książę (17)

 - Już nie śpisz?  - spytał Książę. Podparty na łokciu patrzył na Aubreya skulonego w nogach łóżka i śledzącego coś z uwagą w swoim telefonie. Wyglądał rześko, odziany w tiszert, niebieskie kąpielowe szorty w cienkie białe paski i grube marchewkowe podkolanówki. - Dodzwoniłeś się?

- Nie, nie próbowałem - odpowiedział odkładając na bok telefon.

- Wahasz się jeszcze... Możesz w ogóle nie zaczynać... Te szorty to ze względu na mnie? - Książę roześmiał się promiennie.

- Howard coś mi opowiadał o upodobaniach Waszej Wysokości...

- Ależ to okropne. Z góry założyłeś, że będzie okazja, by mi się w nich pokazać. Widzę, że przygotowany jesteś na każdą okoliczność. - Książę przyciągnął do siebie prawą nogę Aubreya i zaczął ją pilnie studiować, badać wzrokiem i dotykiem koniuszkami swych palców. Zaciągnął się z lekka lawendowym aromatem marchewkowej skarpety...

- Zupełnie jak jeden z twoich ministrów.

- Co, co? - Książę aż się poderwał powodowany ciekawością.

- Emerytura. Już mój czas - stwierdził Aubrey. - Już to mówiłem zresztą. Opatrzyłem się, a na moim profesjonalizmie pojawiła się rysa, naturalnie ze względu na moją niedyskrecję. Nigdy nie miałem plotkarskiej natury.

- Ale taki jestem ciekaw. Chciałbym wiedzieć, komu puszczać oko na radzie gabinetu.

- Sza! Mogę tylko zdradzić, że zbliżył się do niego Książę w technice pieszczoty... Tamten szczególnie skupia się na nogach. Jego podziw dla nich jest bezgraniczny. Nic ze mną nie robi, kupuje tylko u mnie czas, tak na zachwyty, na westchnienia, i dotykanie... Miłosna badawczość, bez żadnych finałów. Puentę tego wszystkiego dopisuje być może później, sam, z dala od moich spojrzeń. To jest nawet przyjemne. Odpręża mnie to. On się zatapia w sobie. Rozmiłowany w swoim zamiłowaniu, bez przedobrzeń. Szczególne dopieszczenie teraźniejszości... Bo czy jest coś poza nią? A czym ona jest sama? Czy to nie Sartre zauważył, że jest ona jedynie brakiem, możliwością, którą człowiek wypełnia myślą o przyszłości... Wszystko zależy, który brak jest bardziej pasjonujący...

- Boże drogi, od macanek do filozofii... Będziemy dziś estetyczni. Zrezygnujemy z przejściowych braków zainteresowania, gdy już po erupcjach... A zatem co? Jak tam poobijane oblicze. Ech, nie jest tak źle. Naturalnie przy lady zgonimy wszystko na widmo, które zaatakowało cię nocą. Pospolite bijatyki z byłym kochankiem mogłyby ją rozczarować. Ma tego dość pośród swych życiowych aktywności i spragniona jest zjawisk nadprzyrodzonych... One wprawdzie też rozczarowują, ale zawsze to jakaś odmiana.

- Aż tak ciekawska jest ta twoja lady.

- Wypytuje o ciebie, jest zachwycona zaszłymi tu wypadkami.

- No proszę. Te wyższe sfery. Że też byle kurewka potrafi wywołać poruszenie...

- Ależ naturalnie to takie udawane. Nie jesteśmy aż tak daleko. Okazuje się, że możemy pukać do drzwi szarych obywateli jak pierwszy lepszy listonosz. Przekonał się o tym choćby twój Simon. No i te okazje do unoszenia brwi. O tym zapominać nie można... Boże, jakie ty masz piękne nogi, aż się chce płakać z zachwytu... Mam taki łzawy stosunek do przejawów natury...

- A gdy jeszcze tak się poddaje... Szczególnie kochamy to, co nie sprawia kłopotów...

- Ale zdaje się, że natura weszła z nami w dość niepokojący dialog...

- Co teraz?

- Z czym?

- Jakie plany, mimo tej natury złej?

- Podrażnionej tu i ówdzie dodatkowo... Musze jednak zobaczyć się z Petrusem. Coś jestem winien. Jakie to paskudne... Ludzie się mnożą, bo chcą mieć jakieś gwarancje na przyszłość, ufają, że potomkowie będą pomocni, te wszystkie chamskie bzdury o szklance wody... Tak naprawdę wszyscy jesteśmy osobnymi bytami, obcymi, bliskie pokrewieństwo to tylko biologiczny fakt, bez większego znaczenia, jedynie dobra wskazówka, by się w zbyt bliskich kręgach nie krzyżować, bo do czego to prowadzi, pokazują rody Echnatona czy innych Habsburgów... Nigdy nie wiadomo jednak, czy ten potomek znajdzie kiedyś podporę czy opiekę, bo nic przecież nie jest zagwarantowane... Rzucony w czerń przyszłości...

- Jak najbardziej słuszna jest odezwa nasza na samym początku. Jak powiada Lear, z płaczem przyszliśmy na świat. Kiedy wciągamy pierwszy haust powietrza, kwilimy głośno. Płaczemy, że trzeba wejść na ogromną scenę i wziąć udział w błazeńskiej farsie.

- Trzeba...

- To idź i się odziej. Ja też doprowadzę się do porządku... Lady pewnie już czeka, bo ranny z niej ptaszek...

*

Istotnie, lady siedziała już przy stole, śniadaniowo biała, dopasowana do menu pełnego jasnego pieczywa, twarogów, mleka... Właśnie bawił ją sprośnymi dowcipami gościnny Luka, kiedy, lekko spóźnieni, weszli do jadalni Książę i Aubrey. - Ach, są już nasi chłopcy. Cóż za olśniewająca para! Doprawdy, tak powinien zaczynać się każdy dzień, takimi odwiedzinami przy stole... - zawołała lady.

- O, moja droga, jesteśmy tak dalece zachwycający - o czym w swej zuchwałości doskonale wiemy - że nie chciałabyś oddalać się od nas do swych obowiązków, których przecież bezlik i wiele dusz mogłoby nie przetrwać opuszczenia... Oto Aubrey, moja droga. Oto uparta lady Dunghill... Złośliwie używa tego nazwiska...

- Tak, oczywiście. O sprawie uczymy się przecież z podręczników do historii. Muszę przyznać, że pełen jestem podziwu i czuję się zaszczycony...

- Dość już tych uprzejmości. Jesteśmy wygimnastykowani, teraz więc głodni... Tylko całkiem nie pod kolor jesteśmy. Aubrey jak modraszek, istny kwiatek lnu...

- A ty jak jego listek... - zauważyła lady.

- Bo ja jeszcze taki zielony jestem - zawyrokował Książę.

Lady zaśmiała się i pogroziła jego Wysokości palcem. - Luka postarał się i o bułeczki ze szpinakiem. Wie, że lubisz.

- On tak o mnie dba. Zastanawiam się, czy w ramach modnych tak dziś oszczędności nie uszczuplić swego dworu, by przenieść się z pozostałą resztą w tutejsze gościnne progi. Ta nasza stolica jest już tak rozrośnięta...

- Pomyśl o pałacowych ogrodach. Tak im się dobrze wiedzie przy tobie. Jak to czarująco jest, gdy czuwającego nad wszystkim gospodarza natura obdarowała zielonym kciukiem...

- W tej zieloności zacznę więc od szpinaku... Tylko że tak z rana...

- Niech ci będzie na zdrowie - powiedział Luka. - Kropniesz coś na dzień dobry?

- Naturalnie - powiedział Książę. - Kieliszek szwedzkiej wódki. Za chwilę.

- Pan Aubrey taki milczący - powiedział Luka.

- Idzie wam tak doskonale. Można się wsłuchiwać, aż do popadania w najsłodsze drzemki.

- Znakomicie - zawołała lady. - W bzdurach język fenomenalnie potrafi się rozwiązać. Jakby właśnie do bzdur został stworzony.

- Zdaje się, że wszystko, o czym opowiada, to bzdury. Gdy czegoś nie obejmujemy swoim rozumkiem, to też wołamy: cóż to za nieznośne bzdury... Jestem tak niedouczony, że okazji ku temu mam nieskończenie wiele... - powiedział Książę.

- A czym zajmuje się ten uroczy młodzieniec? - spytała lady.

- W pewnym sensie umilam czas sferom z wyższych półek. Co nie zmienia faktu, że i dla mnie bzdur aż nadto...

- Sądząc po drobnych obrażeniach na pańskiej twarzy, to zajęcie bywa chyba trochę niebezpieczne...

- Powiedzmy, bywa chaotyczne...

- Poza tym Aubrey lubuje się w nordyckich duchach, dlatego studiuje ich piśmiennictwo... Zdaje się, że wyczuł to dobrze nasz imiennik pewnego słonecznego boga. Te obrażenia, na które łaskawie zwróciłaś uwagę, to jego sprawka... Aż mu zazdroszczę. Ja bowiem nigdy niczego nie widzę. Ach, gdyby jakiś Wendigo! Tak chciałbym się porządnie wystraszyć.

- No, dobrze, że tu nie ma Emmy! - zawołał Luka. - Chociaż, czemu nie pójdziesz na górę i jej nie odwiedzisz...

- Pan Luka wie, co mówi. Nie dalej jak nocą pani Emma była uprzejma powitać mnie w progu, tuż po tym, jak dopadło mnie coś mrocznego u wejścia. Można powiedzieć, że stanowiła dość udany a nie mniej upiorny akcent nad nieodległymi w czasie wypadkami, jakże dalekimi jednak od nastrojów chwili obecnej. Aż nie chce mi się wierzyć, tu, w momencie naszej miłej konwersacji, że tamte nieprzytulności naprawdę się wydarzyły...

- Nieprzytulności... A jednak i słoń tutaj nabroił, najprawdziwszy, indyjski... Nie mógł Baldur do Indii, Indie przyszły do Baldura. Na świecie dzieje się tyle wielkich dziwactw...

- I nie przesadzałbym z tym Wendigo - powiedział Luka. - Że też z bestiariusza musiałeś wyciągnąć właśnie to... Pan Aubrey mógłby coś doradzić i nawet przedyskutować sprawę z moją małżonką, która, jak się dowiedziałem, paląc żywy ogień, przeraża mych gości...

- Jak już brać, to coś najstraszniejszego.

- Lepiej sobie chlapnij...

- Jak nam tu przyjemnie - szepnęła z rozkoszą lady.

- Tak, często to zauważamy, z dala od małżeńskich kątów, że nam przyjemnie. Dobre małżeństwo upływa niepostrzeżenie. Wtedy jest jak zdrowie, o którym specjalnie przecież nie rozmyślamy, bo gdybyśmy to robili, gdybyśmy się skupiali na stanie bezbolesności, to... Coś mówiliśmy o teraźniejszości, mój drogi - zwrócił się do Aubreya Książę...

- To byłby trujący strach przed dolegliwościami, które mogą się gdzieś tam czaić...

- W każdej chwili czegoś brak... Moje podopieczne też ciągle pośród braków... O ich małżeństwach wszystko można powiedzieć tylko nie to, że upływały niepostrzeżenie... Śladów bezlik, w duszach i na ciałach. Ich, dzieci... Zresztą mężczyzn nie ma co pomijać. Wielu z nich też ma za swoje... Tyle że jak kobiety pójdą w zniszczenie, są nie do odratowania... Są silne, ale nienaprawialne, nie da się z nich zetrzeć śladów...

- Rzeczywiście - przytaknął Książę. - W przeciwieństwie do tego nawet najbardziej złachmaniony mężczyzna jest do odratowania... Zastanawia mnie też jedna rzecz, że nawet najgorsze męskie ścierwo znajdzie sobie kogoś, kto go będzie wielbił... Nie budzą aż takiego wstrętu... I zawsze można powłokę jego doprowadzić do porządku, nawet w tych czasach, które dla mężczyzn w sensie estetycznym są bardziej wymagające niż kiedyś, kiedy to wystarczało, by mężczyzna był choćby troszeczkę tylko ładniejszy od diabła... Ale tak, już wielokrotnie zauważałem, że dom to często komfortowa, przytulna przestrzeń dla bezkarnego popełniania przestępstw... Tylko skąd tyle tego zła...

- Gdyby to uprościć, najskrajniej uprościć, to można by ludziom postawić zarzut przesadnej skłonności do majstrowania przy innych... Ale tak to jest, gdy się dostaje coś na kształt aktu własności kogoś innego. Z miłością jak z Bogiem. Stanie przeklętą przeszkodą na drodze a potem wywlecze na manowce...

- Jak nam dobrze...

- Znakomite śniadanie - pozwolicie jednak, że podziękuję już.

- Zatem idziesz?

- A dokąd? - spytała ciekawska lady.

- Mam tu brata, z którym od lat się nie widziałem. Wyrzuty sumienia nakazują mi...

- Ale musi nam pan dotrzymać towarzystwa przy kolacji. Chętnie posłucham czegoś o duchach, tych bardziej pogańskich.

- Nie jestem pewien, czy dość przeżyłem w tym względzie.

- Niech pan pozdrowi brata.

- Naturalnie... Dziękuję.

- Cóż za piękne stworzenie - westchnęła lady patrząc za odchodzącym Aubreyem. - Pomyśleć, że tacy czasem i w nas się zakochują...

- O, brzmi to trochę jak słowa pewnej bogaczki wziętej przez windziarza z "Wyznań hochsztaplera Felixa Krulla". Jakie to szczęście, że kochacie te nasze krągłości. Trudno to w istocie pojąć. Trzeba wszak pamiętać, że to słowa wypowiedziane przez homoseksualistę - dziecioroba. Taki pasztet... To jednak on się dziwił, że męczeńsko dał radę...

- Tak, trochę niesmaczne, trochę tragiczne... Ja bym jednak nie dała rady - szczerze wyszeptała lady...

- Taki twój urok... Jak miło w twoim towarzystwie zachwycać się chłopcem.

- Czy nasz nieprzyzwoity Książę wybiera się gdzieś? Czy zaprzęgać?

- Bo ja wiem - zastanowił się Książę dopijając herbatę. - Aubrey chce sam załatwić swoje sprawy... Ale może... A ty, moja droga? Może wybralibyśmy się nad jezioro.

- Obiecałam już, że odwiedzę pobliski ośrodek dla niepełnosprawnych. A może zrobilibyśmy razem niespodziankę...

- Nie będzie to kłopot? Zawsze przed moim przyjazdem ludzie mają skłonność do wydziwiania.

- Ale będziesz niespodziewany, więc może się bez tego obejdzie...

- Zatem dobrze... Jednak ich uprzedź. Zaklinając, by nie wpadali w niedorzeczny popłoch... Nic oficjalnego...

Lady wyraziła zachwyt i na tym zakończyło się śniadanie. Książę poszedł do sypialni po coś cieplejszego do założenia, bo nocą chwycił przymrozek i ciągle jeszcze trzymał... - O mój Boże! - krzyknął przerażony, kiedy zobaczył na mahoniowym stoliku pozostawione przez Aubreya przedmioty: drogocenny pierścień i zerwany łańcuszek. - Zapomniał! Mój Boże, zapomniał, prędko, prędko... - Książę wybiegł jak oszalały z pokoju pełnego jeszcze zapachów nocy. - Luka, zaprzęgaj, jak najprędzej!!!...

CDN



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce