Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2020

Samodzielność kawek

Obraz
Noszą, co popadnie: patyki, spinacze, a nawet kości z kurczaka - słowem trwa budowlany ferwor... Coś normalnego w otoczeniu. W tej koszmarnej suszy, z tym kretyńskim wirusem... Ale pan Duda, widać, świetnie się bawi... Podtrzymuje mnie to na duchu, doprawdy. Głupiej być nie może! Niby można odwalać robotę w domu, zdalnie - daje to jednak do myślenia tym wszystkim, co tak w domu właśnie... Naprawdę jesteśmy tacy potrzebni? Oto jest pytanie... Trudno się skupić na czymkolwiek... No i jakie to wyzwanie dla par...  Zwykle o poranku to siusiu, parę bzdur, śniadanko, buźka, i wszyscy szczęśliwie w robocie, do wieczora... Związek całodobowy, poza wakacjami, to wyzwanie... Ja się zamykam w swojej bibliotece, z cicią, z którą gapimy się przez okno... Bo żeby czytać - jakoś te litery skaczą... Ciekawy świat za oknem... Właściwie to ofiara najdoskonalszego w dziejach ataku terrorystycznego. Świat został zaatakowany przy użyciu broni biologicznej. To, że głupi Chińczyk tego nie chciał, to ni

Jeden samolot wiosny nie czyni

Obraz
Zobaczony dziś na porannym niebie. Startował, na wschodnią stronę, pod wiatr, ponad tą naszą apokaliptyczną pustką... Nigdy bym nie przypuszczał, że tak bardzo mi będzie brakowało kiedyś samolotów. Niebo jest tak beznadziejnie przewiane, znów tępo puste, banalnie niebieskie, ślepe... Rankami urywam się na samotny spacer. Chciałoby się powiedzieć, że w przyrodzie przynajmniej jest jak zawsze, jak dawniej, lecz i to nie do końca jest prawdą... Silny, zimny wiatr wszystko jeszcze bardziej wysusza, choć jak dawniej kwitną forsycje, ptaki zaś w miłosnych są pląsach... Ale co w tym roku wyrośnie na wyschniętej skorupie, i w jakie jeszcze popadniemy koszty, ile ta i owa hiena na tym skorzysta? Już dziś wiele cen prosto z dupy. Jakoś sobie jednak pomagamy, przynajmniej staramy się. Bo jak sami sobie nie pomożemy, to nikt nam nie pomoże. Czasem to drobiazgi, a to żarełko brane na wynos z zaprzyjaźnionych knajpek, a to kawy kupowane na kiedyś tam... W osiedlowej piekarni pani za szybką, jak w

Hetaera esmeralda

Obraz
Można powiedzieć: są choroby i choroby. Jedne mają w sobie szatańską malowniczość, inne to zwykłe paskudztwo, chociaż z bajora tych drugich, kto wie, i też może coś malowniczego wyrosnąć, gdy się ktoś bardzo wysili, wtapiając nie czarnoksięsko, tylko kulinarnie wykorzystywanego nietoperza w treść swego dzieła... No, w końcu paskudna dżuma też coś o nas powiedziała, dając choćby "Dżumę" Camusa i przy tej okazji temat na niezliczone, sobie myślę, wypracowania... To, z czym mamy do czynienia teraz, to paskudztwo, bazarowe niechlujstwo, albo bezobjawowe, albo dusząco zabójcze. Żadnej poezji... Strachu tylko kupa, wiele niewiadomych; każdy utytułowany chuj na swój strój, im dalej w to błocko, co sprawia naturalnie, że ludzie dostają pierdolca... Jeśli się silić na jakąś malowniczość, to można stwierdzić, że rzecz cała przypomina trochę opowieść o tym, jak to w Amazonii, dajmy na to, jakiś motyl poruszył skrzydłem i wywołał tym wiele rozmaitych, potworniejących z biegiem czasu zj

I taki znów wpis z zarazy

Obraz
Jakaś drobna zmiana nastąpiła. W pogodzie. Trochę chłodu, trochę chmur, wreszcie trochę deszczu... Pod naszymi oknami krety zryły dość solidnie trawnik, ale te ich kopczyki szybko wyschły... Zapowiada się jakiś koszmarny rok: z paranoją, bezrobociem i z uporczywą suszą... Nawet ten deszczyk, co przyszedł teraz, jest tak żałosny, że można tańczyć między kroplami... No ale te chmury jakoś mnie uspokoiły. Lubię, gdy się coś dzieje, ja, leń!!... Bogowie, jeszcze jeden dzień bezchmurny i z przygniłym ciepełkiem, a wpadłbym w stany lękowe... (Tak mi się od razu przypomniały obrazki z wielkiej, nagrodzonej Noblem, średniowiecznej powieści Sigrid Undset o Krystynie - tak to zapamiętałem, sceny pełne meteorologicznego uspokojenia, w jakimś paskudnym przymgleniu, gdy ludność także i w Norwegii pożerała dżuma...) Jakieś poczucie derealizacji ciągle jednak jest. Bezludność, bezkorkowość, zdystansowanie... Świat niezapracowany - a przecież ludzie poza pracą nie mają zwykle nic do roboty... Ja zaw

Sá ég spóa

Obraz
Niby wypada cieszyć się z wiosny, ale po tym bezzimiu to jakoś tak głupio jest. Mam zimowy niedosyt, i aż chciałbym wsiąść w samolot, by znaleźć się w Akureyri, co w takiej jeszcze  zimowej otulinie, pod białą pierzynką sobie drzemie nad fiordem... Ale dziś trudno się wydostać. A i tam zresztą, na Północy, straszą koronawirusy, i nawet zabijają... Koronawirusy, taka ładna nazwa - w eleganckiej mowie islandzkiej - kórónaveirur, a takie brzydkie czyny... Ale w naturze prawie to co zwykle, prawie, bo z pewnym przyspieszeniem... Jeśli wierzyć doniesieniom z południa wyspy, gdzieś w okolicach Höfn ktoś już usłyszał wołanie siewki złotej... A jak się niesie w powietrzu to siewkowe bí, bí, znak to, że już przyszła wiosna... Tak że od razu na myśl przychodzi mi piosenka o kuliku i siewce... I jeszcze w formie kanonu... Na hasło kanon to mi się zawsze przypomina podstawówka i pani od muzyki. Pani była niezwykła, kwiecista, żona zresztą muzyka jednego z popularnych w tamtych czasach zespołów..

Zaraza

Ależ to dziwny czas. Czas osobliwej ciszy, bezruchu. I jeszcze całe to ohydne, bezchmurne uspokojenie w pogodzie, które dziwność całą potęguje niezdrowo. Jestem przyzwyczajony do szumu, zwłaszcza tego lotniczego, bo nad naszym dachem dość nisko przelatują podchodzące do lądowania samoloty, a od kilku dni nie dzieje się nic. I wszędzie luźno, żadnych korków, zachowane odstępy i ruch jak w Pyongyangu. W spokojnych porankach brakuje tylko muzyczki o patriotycznym charakterze. Bo w Pyongyangu nie ma miejskiego porannego szumu - jest muzyka... U nas zaś rozbrzmiewa jedynie pokrzykiwanie kawek i zgrzyt śmieciarki, która właśnie przyjechała po odpady, tym razem zmieszane, co odrobinę uspokaja, bo znak to, że wokół tli się jednak jakieś życie. Ale może zanim o dniu dzisiejszym, niech będzie trochę Długoszowych fantazji historycznych... Oto Jagiełło w 1386 roku zmierza do Krakowa. Jest już w Górach Świętokrzyskich i na Świętym Krzyżu dotyka Krzyża relikwii, dokonując tym samym zniewagi, bo pr

Max von Sydow

Obraz
Jakiś taki czas zarazy. Pusto na placu św Piotra, pusta Wenecja... Aż by się chciało pospacerować, pamiętając, w przypadku Wenecji, o Mannowskich homoerotycznych przepaściach... A niech by mnie i cholera! Trudno dziś o makaron! O mąkę... I o ręczniki papierowe! Nie ma się gdzie ukulturalniać, pozostaje dom i książka z domowej biblioteczki... Tedy siedzę w domu... W tym zawirusowanym zgiełku toczy się życie. I umieranie też, takie zwykłe, nieprzereklamowane... Mając 90 lat odszedł 8 marca we Francji Max von Sydow. Cudowny szwedzki aktor, którego chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Facet z czasów, kiedy jeszcze kochałem kino. (Bo dziś cała rzecz mnie męczy, duszę się bowiem w tych nawarstwieniach, choć uprzejmie oglądam - bo mój facet jest kinomanem - ale zaraz zapominam... Zabijcie mnie, ale naprawdę nie mam zielonego pojęcia kto w zeszłym roku zdobył Oscara!!) Max. Z Lund. (Chrystus z Lund.) Pamiętam, że po raz pierwszy znalazłem się w Lund przez pomyłkę... A to jego miasto. I m

Świat. Z islandzkiej poezji

Dzieciństwo. Często jakieś dziwacznie umajone, omlaskane jakąś słodyczką. Niby szczęsny czas. A tak naprawdę to najdzikszy w życiu okres, najpaskudniejszy, brutalny... Ale byłoby to niesprawiedliwe, gdybym tylko źle oceniał ten czas. Każdy jakoś się w życiu lokuje, ceniąc sobie każdą wygodę. Więc oczywiście odnajduje się sielskość; być może podobny nastrój, jaki leży w późniejszych czasach gdzieś na dnie kieliszka... Wszystko, co jest ucieczką, byciem ponad... U dziadków było zawsze tak przyjemnie. Z dala od domu, do którego bałem się wracać. I też z dala od rówieśników, bo i całe to chłopackie brum - brum nie budziło we mnie nigdy szczególnego entuzjazmu. Maleńkość organizmu daje też pewną przewagę nad światem. Takie miejsce na lodówce na przykład... Niecodzienne urządzenie. Może się to wydawać dziwne, choć nie dla mnie, bo w czasach moich dziadków dużo było jeszcze mroków i niewygód. Babka odrabiała jeszcze lekcje przy lampie naftowej i znała uroki gryzmolenia piórem maczanym w kała

Krístin Ómarsdóttir. Trzy poetki

Zapamiętałem sobie ten wiersz. "Þrjár skáldkonur". Jest dość zastanawiający. Tym bardziej zastanawiający, że napisany przez kobietę... KRÍSTIN ÓMARSDÓTTIR Trzy poetki Trzy poetki w białych stanikach siedzą wokół niskiego okrągłego stołu. Każda z książką w dłoni. Gość w swetrze pirata otwiera drzwi i wchodzi prosto z szalejącej zamieci, i siada przy ich stole. Zdejmuje sweter. Kiedy dotyka  jednej z nich, wszystkie już są martwe. I nie wracają do życia. Choć czekają na jego pocałunki. Wtedy wstaje, bierze tę dotkniętą i wynosi ją za drzwi. W chwili, gdy wychodzi, powiew wiatru pobieżnie przerzuca strony trzech książek.                     przełożył Kiljan Halldórsson