Świat. Z islandzkiej poezji

Dzieciństwo. Często jakieś dziwacznie umajone, omlaskane jakąś słodyczką. Niby szczęsny czas. A tak naprawdę to najdzikszy w życiu okres, najpaskudniejszy, brutalny... Ale byłoby to niesprawiedliwe, gdybym tylko źle oceniał ten czas. Każdy jakoś się w życiu lokuje, ceniąc sobie każdą wygodę. Więc oczywiście odnajduje się sielskość; być może podobny nastrój, jaki leży w późniejszych czasach gdzieś na dnie kieliszka... Wszystko, co jest ucieczką, byciem ponad... U dziadków było zawsze tak przyjemnie. Z dala od domu, do którego bałem się wracać. I też z dala od rówieśników, bo i całe to chłopackie brum - brum nie budziło we mnie nigdy szczególnego entuzjazmu.
Maleńkość organizmu daje też pewną przewagę nad światem. Takie miejsce na lodówce na przykład... Niecodzienne urządzenie. Może się to wydawać dziwne, choć nie dla mnie, bo w czasach moich dziadków dużo było jeszcze mroków i niewygód. Babka odrabiała jeszcze lekcje przy lampie naftowej i znała uroki gryzmolenia piórem maczanym w kałamarzu... Ale i ja pamiętam osobliwe czasy, kiedy nie każdy miał telefon, co powodowało, że inne były zwyczaje - wtedy ludzie do siebie wpadali znienacka, więc człowiek nie znał dnia ani godziny. Nie od razu miało się też zdjęcia, i nie od razu szybowało się w świat jednym kliknięciem. Pamiętam mamę mojego taty - kobieta miała swoje opory. Kiedyś od swych dzieci dostała w prezencie pralkę. Ucieszyła się - ustawiła ją w kuchni, okryła serwetą i umieściła na tej nowoczesności paterę z owocami. A prała dalej na tarce. I tak prała do osiemdziesiątki, bo inaczej to by nie było wyprane. I w dzień swojej śmierci uprała na tarce bieliznę pościelową. Poszła jeszcze na strych, by ją rozwiesić do ususzenia, i już z tego strychu nie zeszła. Dostała udaru i już nie powróciła do życia. Babka nie przepadała też za wynalazkami typu lodówka. Uważała, że wszystko lepiej przechowuje się na oknie. Miała takie podwójne okna, o jakich zawsze z czułością czytam u Strindberga, z szeroką przestrzenią między nimi, gdzie można było trzymać to i owo. I rzeczywiście te okna spełniały swoje zadanie... Ech, ta jej kuchnia zawsze pachniała takim tęgim żarciem. I nad całym tym kulinarnym dobrobytem czuwała gipsowa Matka Boska, przy której paliła się nieustannie taka żaróweczka udająca płomyk świeczki... Mam po niej cały skład chińskiej porcelany... I teraz właśnie popijam sobie kawkę z kubka, z którego uśmiecha się do mnie taki chiński smok, bo chińskie smoki nie są groźne, są bardziej pocieszne... Wprawdzie nie lubię azjatyckiej estetyki, ale ona jakoś znalazła sobie do mnie drogę i w pełnym szacunku geście akceptuję jej obecność w moim otoczeniu.
Echa starych czasów. Gdzie człowiek miał jednak przewagę... Mały Árni, jak się dowiadujemy, lubił od czasu do czasu znaleźć się na lodówce. Ja zaś lubiłem być na szafie. Mieściłem się między nią a sufitem w przedpokoju. Ciekawiej wyglądał wtedy świat, niecodziennie. Miało się go jakoś w garści...  Zresztą, jaki wtedy świat jest mały, oczywiście gdy się zajmie odpowiednią pozycję... Z początku to tylko ciało i jego liche potrzeby. Wystarczy uczepić się mamusinego cyca... Potem już jest trochę gorzej. Bo można się rozczarować, gdy dawczyni raptem pluje ci w twarz.... Ale tak to bywa. Dobra matka rodzi swe dzieci. Zła matka zaś to istota, której dzieci bezczelnie się rodzą... Ja się bezczelnie urodziłem. Tak czy owak w tym całym życiowym szajsie dzieciństwo ma swoje plusy - bo to zwykle jest papu, nie trzeba troszczyć się o pieniądze, i jest zabawa, wiele spraw to takie historie na niby... Było się małym czarodziejem, i płaczem coś można było wywalczyć... Można było nad światem zapanować, powstrzymać go krzykiem, skargą... Teraz, gdy człowiek jest już duży i sam musi dbać o swoją michę, krzykiem niczego nie wywalczy. I może sobie płakać, do woli, acz bezskutecznie...
Ale potem starość na horyzoncie. I te potrzeby też chyba się kurczą. I pamiętanie jakieś takie wyraźniejsze w najdalszych rejonach, początkowych...
Jak to pisał kiedyś w poetyckim wstępie do swej powieści "Hans Alienus" Verner von Heidenstam:
Życie nas wiedzie od płochej zabawy
Do ciszy starczych rozmyslań w zapiecku,
Dobrze starcowi, jako było dziecku...
Wnuki z dziadkami lepiej się porozumiewają niż z rodzicami... Rodzice to często wulgarna, szorstka proza; dziadkowie to poezja pełna taktownych przemilczeń... Łatwiej idealizować dziadków. Są na lepszych orbitach względem naszego istnienia.

🅰️

Árni Ibsen
Świat
Babka z Akranes
miała małą kuchnię.
W róg wciśnięty zlew,
obudowane szafkami okienko.
Była też tam lodówka,
niecodzienne urządzenie,
którym nie każdy dom mógł się wtedy pochwalić.
Czasem,
gdy świat stawał się zbyt wielki dla małego chłopca,
babka sadzała go na tej lodówce,
co gasiło jego płacz.
Świat miał on wtedy w garści.
A dziś.
Babki już dawno nie ma,
odeszła, licho wie, gdzie,
a chłopiec dorósł
i lodówkę dźwiga na plecach,
i to jego w garści ma teraz świat.

              przełożył z islandzkiego Kiljan Halldórsson

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce