Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2022

Stig Dagerman. Jeden dzień w roku

Gdyby tak wszyscy, nie umówieni na konkretną datę... Jest nas tak wielu, a dni w roku nie aż tak dużo... Stig Dagerman "Jeden dzień w roku" Udawajmy, raz na rok, takie me marzenie, że śmierć odpoczywa dziś w białej szkatule, że nie rozwiewa się żadne złudzenie, za byle dolara nie świszczą nigdzie kule.   Śpi spokojnie, cicho katastrofa świata, pod prześcieradłami, w schludnym hoteliku. Żaden powróz nie niszczy mego brata, siostra nie usypia przy zawartym wywietrzniku. Nikt nagle ginąć nie musi w płomieniach ni na ulicy z życiem się rozstawać. Kłamstwa to, jasne, lecz chcę tkwić w marzeniach. Ja tylko mówię: możemy tak poudawać.            przełożył ze szwedzkiego Kiljan Halldórsson  

Jens Bjørneboe i dziesięć przykazań

 Jensa Bjørneboe (1920 - 1976) przywołała mi lektura pewnych wspomnień... Mocno to kiedyś oddziałujący na młodych pisarz. Dla tych z mojego pokolenia. Nie tylko w Norwegii, co dla niego było momentami zbawienne, bo czasem w jego rodzinnym kraju władze lubiły pisarzom stawać na drodze zaporą oburzoną świętoszkowato, i tak jemu też kiedyś stanęły, tak więc wszedł w szeregi, gdzie Jæger, Mykle czy Askildsen... Jens był człowiekiem trochę pokręconym wewnętrznie i jego życie było przygodą podtopioną w alkoholu i w mrokach nawracających depresji. Jako nastolatek próbował się powiesić, i do powieszenia się powrócił, już po pięćdziesiątce... Tak że widać, ciągnie wilka do lasu... Sam się zastanawiam, przywołując tu kolejnego samobójcę, czy mnie się uda przebrnąć przez swoje lata pięćdziesiąte... Mówią, że z biegiem czasu to tak jest coraz bardziej z górki. A ja mam wrażenie, że się wspinam i to po coraz bardziej stromej ścieżce... Daty sobie wprawdzie tam migają (o, jak ten czas leci), ale pew

Stanisław Ciesielczuk. Knut Hamsun

 Tak to duchy opiekuńcze przyplątują się od czasu do czasu, by przypominać o pięknie... Niebawem, bo w lutym, minie już siedemdziesiąta rocznica śmierci Knuta Hamsuna, którego duch przyfrunął do mnie wraz z wierszem. Całkiem przypadkiem natknąłem się na tomik poetycki "Wieś pod księżycem" Stanisława Ciesielczuka (1906 - 1945), w nim zaś na utwór "Knut Hamsun". Rzecz dawna, z 1928 roku. Nic to dziwnego, bo ja w dawności lubię chodzić, w czasy z pewnością nie łatwiejsze, ale inne i już przez sita przemijania przesiane... Ostają się złote płatki... Hamsun żył niemal wiek cały. Gdy umierał w 1952 roku nie był jednak czcigodnym starcem. Wielki pisarz, noblista, na koniec swego życia strasznie sobie zapaskudził papiery, przez co, bywało, ludzie wrzucali mu jego książki przez płot do ogrodu albo palili nimi w piecach i kominkach. W czasie straszliwej próby miał szansę stać się wielkim moralnym autorytetem, a skończył jako skrachowany zdrajca narodu... Sprawa Hamsuna zawsze

"Wigry". W osiemdziesiątą rocznicę morskiej tragedii

Obraz
 Tylko świszczały nity, puszczało poszycie, woda wdzierała się do wnętrza, zalewając paleniska - opowiadał jeden z ocalonych, marynarz Bragi Kristjánsson. - Statek mocno się przechylił. A gdy fale zmyły z pokładu bosmana, a potem jeszcze jednego marynarza, kapitan Władysław Grabowski, nakazał opuszczenie statku w jedynej ocalałej szalupie... Kapitan i kucharz zostali - oświetlali reflektorem miejsce akcji, ale zamiar przetrwania w szalupie do rana nie powiódł się. Ranni pierwsi poszli na dno. A potem łódź się wywróciła. Każdy chwytał się za cokolwiek, co dawało jakiś choćby cień nadziei. Ale z zimną kipielą nie dało się wygrać. Wywrócone do góry stępką "Wigry", porozbijane, poszły ostatecznie na dno w pobliżu Akranes, stając się grobem dla kapitana i kucharza... Potem, rozkołysana kolejną burzą woda, wypluła na brzeg odarte z butów i odzieży zwłoki pozostałych rozbitków... Nadszedł styczeń 1942. Środek wojny. Ludzkość w szale. Wszystkie pływadła na wagę złota... "Wigry&q

Z przodkami za pan brat

Do pewnego stopnia... Tak po rodzinnej linii to mało ich znam, gubią się w nie tak dalekiej przeszłości - ot, tłumek bezimiennych już lemurów... Zlewają się więc w przeszłościową, gatunkową papkę, która gdzieś tam sięga w historię o wędrownych zbieraczach... Troszkę sobie zerkam na "Bonusową poezję", którą popełnił był Andri Snær Magnason, wydając w 1996 roku tomik "Bónusljóð", a w 2017 "Bónusljóð: 44% meira" . To tak ze sklepów Bónus, sieci dyskontów działających w Islandii i na Wyspach Owczych... Biedronki takie, bez których wielu mogłoby cienko piszczeć... Tak mnie rozbawił lekko jeden tekścik... Gdzieś myśliwy pierzchnął... Nawet jak się dziś poluje, to zwykle na okazje,  by być we właściwym miejscu na odpowiednio urodzajnym terenie... (Szczególnie w PRL tak się polowało, chociaż się też wtedy wiele rzeczy dostawało: - O, a gdzie pani to dostała? - pytała się jedna baba drugiej baby. Naturalnie nic za darmo - bo dostać coś kiedyś, to dosięgnąć coś, co

Divine

Obraz
Niech i to zabrzmi... Los, zawsze taki ostatecznie nieubłagany, bywa, że względem artystów idzie na pewne drobne ustępstwa, żeby tak się na przykład poetycko podopinały pewne klamry; tak by odbiorcę oszołomić, ująć, posłać na jakieś metafizyczne "myślenice"...  Można powiedzieć, że David odszedł z niebywałą elegancją, dopięty na ostatni guzik. I tak się na dodatek poukładało, że dzienne daty początku i końca w jego przypadku są ledwie o krok... Nich więc znów zabrzmi. Taki Bowie, z czasów "Young Americans". "I'm Divine":

...happy at the sound of your voice

Obraz
Szybkość czasów... Jak to napisał w tekście "Siostra Eulalii" Miron Białoszewski: - "Ten ważny, tyle o nim. Już nieważny. Już inny ważny. Ta śpiewa, tańczy. Już nie żyje. Inne tańczą. Ale i ją z czasem do życia na chwilę dopuszczą. Zatańczy po śmierci. Chociaż - kto nie wie - ten myśli, że tańczy, bo tańczy. W telewizji narodziny i śmierci trochę robią się nieważne. Panuje tu mała wieczność. A dusze? Może tu występują właśnie dusze stworzeń i rzeczy. W Grecji uznawali ideowe, więc jakby duchowe życie wszystkich przedmiotów. Choć to trudne, bo przedmiotów tyle, zmieniają się, rozkawałkowują. Najtrwalsze - anioły"... Zatem taki telewizorek. Nauczyliśmy się dawać takiego lekkiego prztyczka przemijaniu... I taki właśnie utrwalony momencik, z czasów już zaprzeszłych. Nawet jeszcze mnie nie było na świecie, choć wydaje się to nieprawdopodobne, bo czuję się trochę jak brontozaur... David Bowie obchodziłby dziś urodziny... Tak by było. I w tym dniu powędruję w dawne czasy,

Małe i większe prozy

  W ostatnich latach trzeba mi trochę rozpędu... Każdego dnia, gdy otwieram rano oczy, potrzebuję czasu, by otrząsnąć się z rozczarowania... Co? Znowu? A z taką ufnością każdej nocy zamykam oczy!... Nie inaczej z całym rokiem. Tu jeszcze więcej czasu trzeba. Oto bowiem znów zastukał styczeń, witany zwykle hałasem, tak dla odpędzenia złych duchów, które jednak odpędzić się nie dają, hałaśliwie zastukał, by rozlać się za chwilę przygniłymi dniami, duszącymi jak jakaś zmora... Kiedyś jeszcze bawiłem się w nartki, więc jakoś tam się te wszystkie posmutnienia rozbełtywały, ale już też mnie te tabuny Januszów i Grażyn zmęczyły i wolę wypełzać tam, gdzie bezludzie... Po raz pierwszy bezalkoholowo. Od kwietnia zeszłego roku nie łyknąłem ani kropli... Już nie łyknę więcej. Chyba że w ostatni dzień życia, już tak za całokształt. Pozostanę pijakiem niepijącym. Jak kiedyś wpadłem w wir ciągłego myślenia o piciu, teraz pławię się w chlupotach myśli o tym, że nie piję... Tonę w trzeźwości, co wcale