Posty

Wyświetlanie postów z grudzień, 2023

Move On

Obraz
I tak się dotoczyło do końca.U mnie na szczęście spokój i nie są mi stawiane wymagania, abym od tej do tej spisywał się rozrywkowo... Nie mam już tak poważnego podejścia do życia, więc zabawa nie jest mi tak bardzo potrzebna, w każdym razie nie w zakładach pracy - że się tak wyrażę - bankietowo - klubowej... To w zasadzie radosna przeszłość. Teraz bawię się w inny sposób, bardziej w codzienność... Tak że po ostatniej, niespodziewanie ekstatycznie nieprzespanej nocy, tę nadchodzącą a ostatnią w roku akurat dla odmiany zamierzam przespać jak anioł, przynajmniej częściowo... I oczywiście wszystko na trzeźwo. To już trzeci sylwester bez kropli alkoholu. Rok będący drogą na prostą, dla mnie z takim miłym atlantyckim powiewem. Słonecznie dość i rześko. W zwyczajowym rozkroku polsko - skandynawskim. Choć natura dała też i popalić, niszczycielsko. Nie inaczej z naturą ludzką, niestety... Przynajmniej my tu jakoś idziemy na prostą, ale licho wie, czy nam coś zakrętów znowu nie porobi. Z zaniepo

August Strindberg. Samotny (10)

     VI (cd)  Kiedy już zatrzasnęły się drzwi, pojawiła się myśl: - A może to wszystko kłamstwo? - Jeszcze raz rzuciłem okiem na jego bilet wizytowy, na którym dopisał swój adres. Z najwyższym zdumieniem skonstatowałem, że jego charakter pisma jest podobny do charakteru z pewnego anonimowego listu. Wysunąłem szufladę, w której przechowuję wszystkie listy i wziąłem się do szukania. Ach, nie powinno się tego robić - szukałem listu i spiętrzył się przede mną stos innych, a każdy z nich to ukłucie.  Szukałem na próżno. Trzy razy. Gdzieś tu przecież był. Ale w końcu dałem spokój, decydując ostatecznie: Nie badaj jego życia. Dawaj bez zastanowienia. Sam dobrze wiesz, dlaczego.  Mój pokój jakoś się odmienił - coś pozostało w nim przytłaczającego, coś co pozostawił tamten nieznajomy. Musiałem wyjść na moment. To jakiś mocny duch, ciągle manifestujący swą obecność, tak że krzesło, na którym siedział, musiałem przenieść w inne miejsce. Żeby go tam nie widzieć, mimo że już go u mnie nie było. I w

Vargarna tjuta, czyli wyją wilki w Skansenie

Obraz
Z końcem roku może jeszcze trochę wspominek... Jak tak tu opowiadałem o Strindbergowskich wilkach przy okazji "Samotnego", to mi Kenta przyszedł zaraz na myśl. Knut Kenneth Gustafsson, ksywka Kenta. Muzyk szwedzki, rockman, o pogmatwanym życiorysie, który nieco ponad pół wieku tylko zabawił na tym świecie. W tym roku, wiosną, minęła dwudziesta rocznica jego śmierci po nieudanej walce z rakiem... Trudne, pełne przemocy dzieciństwo, wyobcowanie, sztokholmskie ulice, w kontrze do świata, zmagania z alkoholizmem i uzależnieniem od narkotyków. Zwycięski wreszcie hymn o sile, który stał się też hymen jednego z klubów piłkarskich... A jeszcze jako młodziki Kenta i jego kolega Stoffe stali się bohaterami głośnego dokumentu Stefana Jarla "Zwą nas odmieńcami"...  No i pośród tego Strindberg. W 1981 ukazała się płyta "August & Kenta"... No i są tam te wilki, przez ludzi zniewolone... Z przyjemnością to tu zamieszczam... August Strindberg i Kenta:

August Strindberg. Samotny (9)

     VI  Lato doczołgało się do pierwszego sierpnia. Już zaczęto zapalać latarnie, które witam z radością. Jest jesień, więc postąpiliśmy naprzód, a to najważniejsze. Coś ma się za sobą, coś pozostało jeszcze przed nami. Miasto zmienia swe oblicze. Tu i ówdzie znajoma twarz, co uspokaja i dodaje sił. Będę mógł powiedzieć kilka słów, a to dla mnie coś nowego, tak nowego, że głos mój z braku treningu opadł niżej w skali i nabrał głuchego, stłumionego brzmienia, który mnie samemu wydaje się obcy.  Strzelanie na błoniach już ustało, a mieszkańcy kamienicy wracają ze wsi, pies znów szczeka dniami i nocami, rodzina powróciła do swych wieczorków, kiedy to rzuca pod stół kości, które pies z hałasem łapie i warczy, gdy chcą mu którąś odebrać.  Telefon dzwoni, słychać grę na fortepianie. Wszystko jest jak dawniej, wszystko wróciło na swoje miejsce, za wyjątkiem majora, o którego śmierci właśnie przeczytałem. Brakuje mi go, wszak należał do mojego kręgu, lecz nie żałuję go, bowiem życie miał smut

Dalej

Obraz
Święta, święta... W pewnym sensie dla mnie bez różnicy, bo zawsze mam wolne - niewolne... I jeszcze jakoś tak skłonny zawsze byłem do celebrowania dnia powszedniego, na złość, na przekór...  Życie trwa. Kolejny grudzień do odfajkowania, co jakoś tak mnie co roku zaskakuje... Ale czuję się dobrze staro, choć jestem już w tym wieku, kiedy ludzie zaczynają kretynieć, uważając, że oto teraz właśnie wszystko się zaczyna, że to dopiero jest młodość... Ja aż w tak rozpaczliwe krzykliwości nie brnę. Już raczej wyluzowany, bez musu... Nie planuję za wiele, nie odkładam na czarną godzinę... To znaczy nie - na czarną godzinę odkładam, ale nie jakieś tam pieniążki, tylko samobójstwo, bo mam ochotę na wszystko, ale nie na przeżywanie czarnych godzin... Póki co bywały mroczne, nawet bardzo mroczne, ale do czerni jednak było im daleko... Jeszcze się czarna godzina nie przytrafiła, zatem trwam na posterunku... Bez sensu naturalnie. I właściwie zgadzam się ze Strindbergiem z "Ahaswera", że ży

Grudzień, grudzień

Obraz
 Buchnęło, efektownie, ale na razie jakoś się uspokoiło, choć co tam wulkan ma w zanadrzu, nie wiadomo do końca. Wielu ludziom to jednak narobiło kłopotów. Pazur natury się uaktywnił, zionął ogniem i to i owo zdewastował, wystawiając na próbę nadzieje... Pięćdziesiąt lat temu tak trzeba było ewakuować całe Heimaey. Miała miejsce wtedy heroiczna walka o miasteczko, o port. Powiodło się. Zrobiły się trochę takie borealne Pompeje. Ale miasteczko wróciło do życia. Wygrzebało się, a port zyskał zaciszność... Na miejscowym cmentarzu spod popiołów wystawała tylko nagrobna biała figura anielska upamiętniająca panią Theódórę Jónsdóttir. No i brama cmentarna - wszystko pośród nieszczęścia jak dobra wróżba, bo na bramie widnieje pocieszający napis: Ja żyję, wy też będziecie... Grindavík zaś to dzisiejsze niepokoje. Co będzie dalej? Kto to wie? Po setkach lat Reykjanes przeżywa chwile efektownego dla turystów przebudzenia. Ta chwila może potrwać nawet i cały wiek. Trochę to jak scenariusz książki

August Strindberg. Samotny (8)

     V (cd)  Wieczory stają się coraz dłuższe, a z doświadczenia wiem, że lepiej nie wychodzić na zewnątrz, bo ulice i parki zapełnione są smutnymi ludźmi, którzy nie mogli wyjechać na wieś. A że zamożni opuścili teraz najwykwintniejsze okolice spacerowe w mieście, to zastąpili ich tam ubodzy ludzie z przedmieść. To nadaje miastu piętno zamieszania i najazdu, a ponieważ piękno towarzyszy zawsze bogactwu, widok tedy nie jest nazbyt malowniczy.  Pewnego niedzielnego wieczora, kiedy czułem się na jednym poziomie z biednymi, postanowiłem wyrwać się z domu i urządzić sobie przejażdżkę, aby przyjrzeć się znowu ludziom.  Złapałem dorożkę na Nybron. Woźnica zdawał się być trzeźwym, ale nie miałem co do tego zupełnej pewności, bowiem w jego twarzy było jednak coś podejrzanego. Jechał Strandvägen i zauważyłem, że po lewej stronie snuły się całe roje ludzi, patrzyłem więc w przeciwnym kierunku, na wodę, wyspy, zatoki i wzgórza.  Nagle nastąpiło coś, co zwróciło moją uwagę, moją i dorożkarza. Wiel

August Strindberg. Samotny (7)

     V  Zima wracała jeszcze kilka razy, aż wreszcie wiosna się ustaliła i pewnego ranka pączki na lipowych gałązkach poczęły się rozwijać. To było jak święto, a ja odczuwałem uroczysty nastrój, gdy tak przechadzałem się w zielonkawym blasku, jakże kojącym dla oczu. Powietrze takie spokojne, łagodne, nogi stąpają po suchym, drobnym piasku, sprawiającym wrażenie niezmiernej czystości. Nowa trawa skryła zeszłoroczne liście, a także śmieci i błoto, tak samo litościwie jak czyni to jesienią pierwszy śnieg. Szkielety drzew na powrót oblekają się w ciało i wreszcie staje wysokie tło liściastego lasu, niczym zielony mur nad brzegiem zatoki. Przedtem przeganiały mnie stamtąd zimno i wiatr, teraz przechadzam się niespiesznie, przysiadając niekiedy na ławeczce. Na wybrzeżu, w cieniu wiązów umieszczono bowiem ławki - tu siada też czasem żółty człowiek, mój nieznajomy przyjaciel, który, rozpiąwszy surdut, czyta gazetę. Dziś właśnie po jego dzienniku poznałem, ze jest wrogiem. A kiedy spojrzał na m

Ingibjörg Haraldsdóttir. Kraj

Dziś znów trochę poezji. Prostych słów. Z głowy kobiety. Taki tytuł ma też tomik*, z którego wiersz "Kraj" pochodzi. Autorstwa prezentowanej tu już poetki islandzkiej Ingibjörg Haraldsdóttir. Wiele niektórzy potrafią bredzić o patriotyzmie. Słowa są jednak dość ułomne i łatwo w nich przedobrzyć: przesłodzić albo wpaść w niedorzeczne patosy, które o krok są od śmieszności...  A to, ten "Kraj" mi się podoba. Bo miłość to się czuje, i lepiej, gdy w słowach jest się oszczędnym... INGIBJӦRG HARALDSDÓTTIR "Kraj" O kraju nic ci nie będę opowiadać, nie wyśpiewam żadnych hymnów o gorących źródłach, wodospadach, grotach, o owcach i krowach, o ludzkich trudach i walkach w surowym klimacie.   Nie... Ale stań obok mnie w ciemności. Weź głęboki oddech i poczuj, jak płynie w tobie jego strumień,   a potem powiedz: Oto mój dom.   przełożył z islandzkiego Kiljan Halldórsson ---- * ) Ingibjörg Haraldsdóttir, Höfuð konunnar , Reykjavík 1995

Żmii minięcie

nastąpiło. Bo wszystko mija, nawet najdłuższa żmija, jak zauważa mądrze Stanisław Jerzy Lec. Ta polityczna żmija, którą na mocy jakiejś najosobliwszej niefrasobliwości kiedyś wpuściliśmy sobie do ogródka, wreszcie odeszła. Choć to mijanie żmii odbywało się pod koniec już z poważnymi oporami, w bezwstydnych wiciach się, jakby to w jakiś sposób mogło pozwolić czasowi płynąć mniej wartko. Czas się jednak dłużył od tego symbolicznego dnia 15 października, od tego Jagodna, gdzie ludzie, wiedząc już o rozstrzygnięciach wyborczych, stali mimo to w ogonku, by jednak dołożyć swoje: a kysz, a sio owej żmii szkaradnej, plugawej, co na lata obudziła jakąś okropną lumpiarnię wyhodowaną gdzieś po mrocznych kątach... Żmija jednak się ociągała i postanowiła poddać się czasowi w jego konstytucyjnym wymiarze. Nawet chciała nas arogancko mamić, udawać jakiś inny gatunek żmii, żmii przyjaznej, radosnej, tak więc w tym celu zafundowała sobie nawet (za nasze pieniądze, naturalnie) wylinkę, by okazać się w p

August Strindberg. Samotny (6)

    IV  Zatem znów wiosna... Po raz ...ty. (Człowiek w pewnym wieku już nie tak ochoczo odwołuje się do liczb.) Tak czy owak zaznacza się ona w odmienny sposób; nie tak jak to było kiedyś. Dawniej przychodziła prawdziwa zmiana, gdy w okolicach Wielkanocy skuwano lód z ulic. Można było patrzeć na te wszystkie zmrożone warstwy jak na zimową geologiczną formację z jej pokładami. Obecnie lód nie może leżeć na jezdniach, i sanie z dzwonkami to rzadkość, co sprawia wrażenie, jakbyśmy mieli jakiś średnioeuropejski klimat, tak jak mamy średnioeuropejski czas. Kiedyś, gdy nie było kolei i pod jesień ustawała żegluga, następowała kwarantanna; zaopatrywano się w solone mięso na zimę, a gdy przychodziła wiosna, budzono się do nowego, świeżego życia. Teraz izbice i koleje żelazne wyrównały pory roku i mamy kwiaty, owoce, jarzyny na okrągło.  Dawniej zdejmowało się wewnętrzne okna i zaraz słychać było uliczny gwar i jak gdyby wchodziło się przez to znów w stosunki z zewnętrznym światem. Głucha, mięk

Desemberkveðja - Sigríður Thorlacius & Sigurður Guðmundsson

Obraz
No to z grudniowym pozdrowieniem... Za oknem wzorcowo, biel i mróz... jakiś nawet spokój w duszy, choć na chwilkę... że biało to i myśl czarna gdzieś tam na bok odstawiona... Noce najdłuższe, dni trochę jak pijane... Rano trochę trudno... Ale coś się może wyklaruje. Nadzieja jakaś jest. A ja ślę miłe, słodkie grudniowe pozdrowienie... Niech leci... Dobrze nalać sobie coś rozgrzewającego... Muzyka Sigurður Guðmundsson, słowa Bragi Valdimar Skúlason: