Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2021

The Rolling Stones - Ruby Tuesday

Obraz
I tak to się sukcesywnie rzeczywistość dekompletuje. I kilka dni temu przydarzyło się to Stonesom... Charlie Watts - można powiedzieć, iż był sercem wybijającym na bębenkach rytm całej tej wspaniałej przygodzie o nazwie The Rolling Stones. Sercem zrównoważonym i trochę z innej niż reszta zespołu bajki. I może dzięki temu wytwornemu zrównoważeniu cała rzecz trwała z sukcesem tak długo. Serce jest najważniejsze, choć natura jego taka, że nie ma wielkiej potrzeby rzucania się w oczy...  Istnieją w sztuce takie dzieła, które są po prostu skończoną doskonałością. Wszystko jest na miejscu, nic już dodać, nic już odjąć - jest tak, jak trzeba. Ani kroku więcej! Być może popadnę w przesadę, ale dzieło to dzieło, obojętne czy to kawał dobrego malarstwa, czy jakiś estradowy muzyczny drobiazg... Tak jak absolutnie doskonałe są dajmy na to "Dziewczyna czytająca list" Jana Vermeera czy "Portret małżonków Arnolfinich" Jana van Eycka, tak absolutnie w punkt, w dychę trafiony jest k

Melancholia

Obraz
 Siedzi sobie smutek nad Oslofjordem. W ukochanym Munchowym Åsgårdstrand. Jappe Nilssen, sercowo niezbyt fortunnie ulokowany w życiu. Munch lubił ten pejzaż, bardziej niż zachodnie brzegi kraju z ich nazbyt udramatyzowaną rzeźbą, chociaż landszafciki z tamtych stron dobrze się wtedy rozchodziły, by zdobić niemieckie saloniki, z czego sobie mistrz pokpiwał, zastanawiając się, co ma w danej chwili większe wzięcie - czy pejzażyk z parowcem nadpływającym z lewej strony czy z prawej, czy też w ogóle bez parowca... Jappe i jego smutek jak ulał pasują do o wiele łagodniejszych brzegów fiordu wiodącego do norweskiej stolicy. Okoliczny pejzaż stał się doskonałym tworzywem dla Muncha - z powodzeniem używał go, by na zamalowywanych powierzchniach rozciągać w nim te wszystkie barwne smugi opowiadające o ludzkich emocjach, o smutku, przerażeniu, zazdrości, miłości, czy przelotnym szczęściu... Wszystkiego tam w sam raz: wody, nieba, lądu... I dużo dali, w którą pędzi to nasze życie, brzegiem, wzdłuż

It's Tough

Obraz
I jak z bicza trzasnął. Ciach, i zleciało, 30 lat od kolejnego zdarzenia... 1991. W sierpniu singiel "You Belong in Rock n' Roll", a z początkiem września zapowiadana przezeń płyta "Tin Machine II" grupy Tin Machine, która była takim kolejnym sposobem na odmianę w artystycznym życiu Davida Bowie. Odmiana ta była właściwie powrotem do korzeni, to fajnego rockowego łojenia... Pamiętam, że wtedy bardzo dużo słuchałem wczesnego Bowiego, tego z "The Man Who Sold the World", z "The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars" czy z łagodniejszego i ukochanego krążka "Hunky Dory", i jakoś przyjemnie się wpasowała w to płyta "Tin Machine II" ze swoim brzmieniem i z głosem Davida, dość bliskim tamtym wcześniejszym latom... Polubiłem ją nawet bardziej od pierwszej płyty zespołu, bo tamta troszkę jest dla mnie zbyt monotonna. Ta ma w sobie więcej lekkości... Grupa się rozwijała. Na początku było nawet dość sensacyjnie.

Rolf Jacobsen. Świetliki

Obraz
 Niech będzie troszkę o miłości, w porze dojrzałego lata... Spodobał mi się kiedyś ten mały wiersz Jacobsena. Pochodzi z 1985 roku, z tomu "Nattåpent" (Otwarte nocą): Rolf Jacobsen "Świetliki" To był wieczór ze świetlikami, wtedy, gdy, czekając na autobus do Velletri, ujrzeliśmy parę starych ludzi całujących się pod platanem. To wtedy powiedziałeś, po części gdzieś w przestrzeń, po części do mnie: Kto kocha przez lata, ten nie żył na próżno. I wtedy dostrzegłem w mroku pierwsze świetliki, rozmigotane iskierki wokół twojej głowy. To było wtedy.   przełożył z norweskiego Kiljan Halldórsson A tu jeszcze śpiewany i grany dodatek. Ingvild Koksvik. "Świetliki":

Satrapa i Julia

Obraz
Oczywiście wszystko na miarę naszych możliwości. Zatem infantylny melepeta i przekupka. Już tu pisałem, że wszystko powymyślali poeci. Mniej lub bardziej zwariowani, mniej lub bardziej udani. Wszystko naraz. Tylko że człowiek żyje i nie zawsze wie, że tak jest. Aż któregoś dnia sięgnie po jakiś tomik z wierszami czy po powieść albo dramat, by zawołać: To przecież ja! - albo: To świat, w którym żyję! Tu mamy groteskę, teatr absurdu. Jakby Ionesco to stworzył. Stare dziecko, takie co samodzielnie z domu nie wychodzi i które nie potrafi nawet założyć butów do pary, dostaje do zabawy cały kraj, jak grzechotkę. I grzechocze. A darczyńcy po jakimś czasie wychodzą na rynki, ryneczki i pokazują zajączki; a kobiety (nie wszystkie, ale dość jednak liczne ich grono) choć żadnej w całym swym życiu nie tknął, czują się przezeń wręcz gwałtem tknięte... Całość wypadałoby jedynie otoczyć widownią, tak żeby ten teatr widzowie mogli sobie wygodnie obejrzeć... Przybywaj, widzu, a dziwy zobaczysz i niedor

Na miedzy

Obraz
Tak, wybraliśmy się na Rynek. Na te protestacyjne wykrzykniki. Czy dużo nas było? Chyba nie za bardzo. Ja postałem trochę z rękami w kieszeniach, a potem zapragnąłem zrobić w tył zwrot. F. też się szybko znużył. Poszliśmy na sok z porzeczek. Po co mi te oczywistości? Nikt mnie nie musi przekonywać o wadze wolnych mediów. Czułem się trochę tak, jakbym sobie konia walił na środku miasta...  Jak to było najpierw, idąc tropem emblematów... Zaczęło się już lat temu kilka od białej róży i świec. Cudownie to wyglądało - jakbyśmy zabili tę całą ojczyznę, a potem przyszli z kwiatami, zniczami i pieśnią "Imagine" na ustach, by poczuwać nieco przy jej ciepłych jeszcze zwłokach... Dorota Segda czytała "Do polityka" Miłosza, z gimnazjalną emfazą, jakby się pośród resztek nadziei spodziewała, że wyczaruje w ten sposób jakąś wielką, kosmatą łapę, co skądś wychynie, by litościwie uprowadzić sprzed naszych oczu zdeprawowanego Kaczorka i deprawowanego przezeń PADa, zupełnie jak łapa,

Den kjøttetende hesten, czyli mięsożerny koń. Svalbardzkie historie Sundmana

Obraz
Dziś pójdę z zimne dalekości, do których czytelniczo powróciłem w trakcie niedawnych upałów. Taka mała ochłoda, przynajmniej w wyobraźni. W Arktyce, która na kartach "Oceanu Lodowatego" Sundmana jest jeszcze taka sama, jak ta, z którą mierzyli się  szczęśliwie i nieszczęśliwie rozmaici śmiałkowie: Barents, Hudson, Franklin, Nansen, Nordenskiöld, Andrée, Amundsen, etc, etc... Bohaterowie, o których losach kiedyś tam się rozczytywałem, w bardzo szczeniackich czasach. Nawet marzyłem o tym, żeby być takim polarnym badaczem, ale jakoś z czasem to przeszło, choć Północ pozostała, przykleiła się do mnie. No i tak częściowo spełnił się i sen o dalekiej Arktyce i Svalbardzie, choć nie był to żaden wyczyn - ot, zwykły rejsowy samolot SAS z Tromsø do Longyearbyen, co poniósł mnie jako zwykłego turystę, który może tam na przykład zjeść najpółnocniejszy obiad, wypłacić gotówkę w najpółnocniejszym bankomacie, posłuchać najpółnocniejszego i najbardziej zimowego jazzu, i chyba też blues'

Quiet Life

Obraz
Rozpadało się cudnie. Tak jak lubię, choć pogoda podobno znów ma popaść w przesadę. No i wreszcie jest chłód. Ostatnie dni upływały mi pod pod znakiem irytacji, zmęczenia, znużenia obowiązkami i cudzą niesłownością, takie tam bzdury sprawiające, że człowiek miałby ochotę wziąć urlop od życia... Teraz szczęśliwie pogoda, w czasie której dzieci się nudzą... Ja się w taką pogodę nigdy w szczeniackich czasach nie nudziłem. Bardziej nudziły mnie chłopięce aktywności typowe dla chwil słonecznych. Ale u mnie zawsze wszystko na odwrót... Taki sobie chłopiec z deszczu, od Szaniawskiego może... Kiedyś mi jedna koleżanka powiedziała, że ja to się pewnie któregoś dnia rozpłynę. Ale bardziej może miała na myśli mgłę. Za dużej wody jednak nie lubię. Zwłaszcza takiej, gdzie daleko do dna. Brak gruntu pod nogami wprawia mnie w niepokój. Głowę mogę mieć w chmurach, ale pod nogami pustki mieć nie lubię... Teraz się trochę odprężam. I naturalnie sięgam po stare piosenki... 1986 rok. Coś mi on siedzi na k

Steinn Steinarr. Naród i ja

W islandzkim to tak się ładnie naród rymuje z poematem, z całą poezją nawet: þjóð - ljóð. Chociaż "naród" to może takie mało przyjemne słowo, spaskudzone przez politykę. Lepiej po prostu: ludzie, skupisko ludzi... Ten rym islandzki taki sensowny bardzo. Bo w sumie wszystko takie przez poetów potworzone, mniej lub bardziej udanych, mniej lub bardziej szalonych, znanych, nieznanych... Wszystko to taka rzecz cichaczem robiona. Myśli zwykle szybko stygną i uciekają, pewnie nawet te najdoskonalsze. Papier nie zawsze pod ręką, a gdy jest, nie zawsze myśli najszczęśliwsze dają się przyłapać... Niektórzy powiadają, że i cały Wszechświat to efekt samotnych wysiłków, dość poetyckich, bo im głębiej nauka weń wnika, tym bardziej zalatuje to efektownym poematem, zrodzonym z jakiejś nabrzmiałej ciszy, samotności, pustki godnej najwyraźniej zapełnienia... Niektórzy nawet ufają, że ów poeta zstąpił do swego poematu, przywdziawszy skórę, by na niej wszystkiego doświadczyć - opowieść głosi, że