Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2024

Bowie Brown

Obraz
Czas taki karnawałowy, tuż po radosnych wydarzeniach... To jeszcze odrobinę dorzucę muzyki... Fantastyczny mashup. Dzięki technice piękne spotkanie, w jednym tempie. Połowa lat siedemdziesiątych. Taki funk. Śmiały David Bowie na muzycznym podwórku Jamesa Browna. Dwa fenomenalne talenty, dwie oryginalne pracowitości. Świetnie to wyszło. Hot & Fame, David Bowie & James Brown:

Sea Song

Obraz
Było trochę lodu, trochę ognia, trochę trzęsącej się ziemi... Więc wody teraz nadeszła pora... "Sea Song"... Dawne lata, które sobie jednej bezsennej nocy przypominałem ze słuchawkami na uszach... Zleciał czas na przesłuchiwaniu The Icicle Works. Kiedyś kilka rzeczy mi się podobało, dwie, może trzy... Z ciekawości podłubałem w otchłaniach... No i tu taka pieśń... Sea song, love song...

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Obraz
  Jakieś mi runy mignęły... Ach, to przecież po tęczowym sierpniu w Reykjaviku jeszcze... Tak, tak, bo przy takich okazjach to mi się zawsze pewna boska awantura plącze po głowie... Zaskakująco teatralna rzecz ze stareńkiej staroislandzkiej Eddy... Ale notka jakoś tak tylko roboczo została zasygnalizowana, runicznie...  Dobry brachol Loki, coś jakby z branży, irytująco dla bogów poza szafą. Pochodzenie liche, choć to potomek olbrzyma i boginki, ale właśnie ten układ niezbyt mile jest widziany. Kundlisko więc, gorszy sort, niby przez Najwyższego usynowiony, przyjęty, ale to osobnik ze skazą niezatartą. To moc chaosu, wielość w jednostce, to zamieszanie, z którego jednak wynika jakiś porządek i pozycja sprawcy wszystkich turbulencji - ważna, acz trudna. Nieszczęście i wybawienie. To istota, która też przypieczętowuje koniec wszystkiego, bo jego potomkowie to między innymi potwory - jeden z nich - straszliwy wilk Fenrir - pożre kiedyś słońce... Choć z tego Zmierzchu Bogów wyrośnie nowy św

Når alt kommer til alt

Obraz
Taki tytuł nosi szósta symfonia Duńczyka Nørgårda... Nawet ją tu odnalazłem z pasującym do wydarzeń obrazkiem... W tym takim dźwiękowym zagęszczeniu można chyba odnaleźć te emocje, które budzić potrafi kataklizm... Piękno niszczycielskie. Wyjaśniły się ostatecznie zamiary natury. Przyszedł dzień, pod koniec którego wszystko już było jasne...  Natura poszła w najgorszy z ludzkiego punktu widzenia scenariusz... W "Ogniach" Sigríður Hagalín Björnsdóttir trafnie zauważa: "Na początku erupcji trudno powiedzieć, z którym przypadkiem mamy do czynienia, czy należy sięgać po aparaty fotograficzne i poetyckie opisy, czy brać nogi za pas".  Na naszych oczach pisze się historia pewnego miejsca, pewnej społeczności, historia brutalnie pisana tym razem przez przyrodę. Kolejna islandzka gwałtowna przygoda z wulkanami. Podobna, z atakiem na ludzkie skupisko, miała miejsce pół wieku temu, na Vestmannaeyjar.  I znów lawa w mieście, w efektownych rozświetleniach. Żar, który zaczął pal

Hafís

Obraz
Za oknem styczniowo, w najprawidłowszej szacie. Śnieżnej. I oby jak najdłużej tak było, nie tylko w Beskidzie, ale wszędzie, wszędzie, gdzie śnieg jest o tej porze na miejscu. Śnieg i lód. Do wiosny, ze zmagazynowaną wodą... Bez lodu ani rusz. A jego coraz mniej. Bez niego czeka nas trudny los. Życzę światu jak najwięcej ochłody, a Arktyce bieli, jak najwięcej bieli. Żeby tak mogła z powrotem narastać, życzę jej bieli zimą i latem, w trosce o nas... W zimowych śnieżnych jasnościach niech będzie trochę zimnej muzyki, lodowej... Popłyńmy z krystaliczną nutą na lodowym paku. Islandzkie narodowe dobro, Jón Leifs (1899 - 1968). Charakterystyczny. Co dźwiękami opowiada nam o naturze Północy. O ogniach i chłodach. O wodzie i ziemi. O lodzie. A w to wszystko wplata jeszcze ludzkiego ducha, który pośród tych borealnych przyrodniczych osobliwości wysnuł legendy i pieśni... Dryfujący lód. Groźny, tajemniczy, majestatyczny i niezbędny... Przyjazna życiu potęga, jednak. (Choć życie w jednym z jego

Kopytka

Obraz
A po narodzinach przychodzi koniec, kiedyś. Tu początek z końcem rocznicowo blisko. Jutro 8 lat mija od śmierci Davida... Oswojony już z tym jestem. Kiedyś w końcu przychodzi czas na uśmiech i pogodzenie się z rzeczywistością... Bowie. Artysta nie do zaanektowania przez żadną grupę - gdy któraś próbowała, natychmiast się odcinał... Tak jak lubił odcinać się od sukcesów; choć te przychodziły jeden za drugim, on umykał... Zbyt wielu polubiło? O, to coś poszło nie tak - zwykł mówić. Był trochę jak Oscar Wilde, który zauważył kiedyś mniej więcej: - Jeśli zgadza się ze mną jedna osoba - w porządku, jeśli dwie - można to zaakceptować, a gdy trzy - zawsze wtedy mam wrażenie, że się pomyliłem... On był dla pojedynczego istnienia, i z tych istnień zrobiła się grupa, gdzie różnorodność wielka: a to wykolejeńcowi uratował życie, a to innych zachęcił do marzeń, a to gejowi dodał odwagi, a to podał do wiadomości, że fajnie się wyróżniać, i że dobrze mieć łeb na karku i trzepać kasę, itd, itd... Sam

Urodziny za urodzinami

Obraz
Od do, od do, tak sobie płynie czas. I jutro by skończył - ile to? - 77 lat, gdyby żył... David Bowie. Najfantastyczniejsza przygrywka do mojego skromnego życia. Z tej okazji obrazek i muzyka. Wybieram coś z "Earthling", płyty, którą bardzo, bardzo lubię. David, co na swoje pięćdziesiąte urodziny poszedł m. in. w klimaty techno, drum and bass... Mnie się to ogromnie spodobało, lubiłem wtedy takie brzmienia i stukoty, i zresztą dziś nimi nie gardzę. 1997. Ależ to był czas. Sprzed katastrof, sprzed otchłani, na młodą nutę, w romansie z panem w wieku mego taty mniej więcej, o grubo ponad dwadzieścia lat starszym. Norweski romans prowincjonalny. Ani wcześniej, ani potem nikt z aż takim uwielbieniem się do mnie nie odnosił, nigdy wcześniej i nigdy potem nie byłem niczyim ukochanym okruszkiem, w obopólnym obsypaniu najwulgarniejszymi ksywkami. Czasem się zastanawiam, co by się stało, gdyby zostały uczynione jakieś dalsze kroki i padły słowa, które gdzieś między nami wisiały, tam, n

August Strindberg. Samotny (11)

Obraz
    VII  Odtąd często przychodziłem do mojego muzyka - z jednej strony dlatego, że w jego mieszkaniu wracała mi moja młodość, a z drugiej dlatego, że pracowaliśmy razem. Choć tak naprawdę grał dla niej, tę muzykę, którą ja, bez troski o nadużycie wykorzystywałem.  Ta scena w izdebce powtarzała się przez kolejne wieczory. Wszystko mniej więcej było takie samo. Dziecko, serwetka, szklanka z mlekiem, jedynie kwiaty w wazonie wymieniano na świeże - zawsze jednak chryzantemy, zmieniające się w ten sposób, że trzecia miewała rozmaite barwy, a dwie białe stanowiły dla niej tło.  Kiedy starałem się zbadać sekret czaru tej dziewczyny, doszedłem do przekonania, że polegał bardziej na ruchach niż kształtach, bo jej rytmiczne gesty zdawały się zlewać z jego muzyką. Tak, odniosłem wrażenie, iż komponuje on do jej taktu, do jej rytmicznych kroków, ruchu ramion podobnych do skrzydeł, pochylania karku.  Nigdy o niej nie mówiliśmy, udawaliśmy, że wcale jej nie dostrzegamy, a jednak żyliśmy jej życiem i