Når alt kommer til alt

Taki tytuł nosi szósta symfonia Duńczyka Nørgårda... Nawet ją tu odnalazłem z pasującym do wydarzeń obrazkiem... W tym takim dźwiękowym zagęszczeniu można chyba odnaleźć te emocje, które budzić potrafi kataklizm... Piękno niszczycielskie. Wyjaśniły się ostatecznie zamiary natury. Przyszedł dzień, pod koniec którego wszystko już było jasne...

 Natura poszła w najgorszy z ludzkiego punktu widzenia scenariusz... W "Ogniach" Sigríður Hagalín Björnsdóttir trafnie zauważa: "Na początku erupcji trudno powiedzieć, z którym przypadkiem mamy do czynienia, czy należy sięgać po aparaty fotograficzne i poetyckie opisy, czy brać nogi za pas".

 Na naszych oczach pisze się historia pewnego miejsca, pewnej społeczności, historia brutalnie pisana tym razem przez przyrodę. Kolejna islandzka gwałtowna przygoda z wulkanami. Podobna, z atakiem na ludzkie skupisko, miała miejsce pół wieku temu, na Vestmannaeyjar.

 I znów lawa w mieście, w efektownych rozświetleniach. Żar, który zaczął palić domy. Ludziom i ich zwierzętom poprzewracało się życie. Bo czy będzie możliwy powrót? Islandczycy bywają bardzo przywiązani do swych miejsc, niejeden rodzi się i dożywa starości w jednym i tym samym domu.  Bo też i wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Tak czy owak, straszne to jest, gdy się raptem wszystko traci, od trzęsienia, od wulkanu, od wojny, od czegokolwiek złego... Pełno takich obrazów dokoła. Do nich dołączył Grindavík.

 Upiorny widok pośród tej odnowionej erupcji. O zmierzchu małe miasto miast rozpalać się setkami świateł pozostało w śmiertelnym wygaszeniu, w osobliwej widmowości. Opuszczona przestrzeń w mrocznej okolicy rozświetlonej wieczorną zorzą, eksplozjami i wstęgami płynącej lawy, z których jedna przecięła główną drogę do miasteczka.

 Upiorny widok, upiorne piękno, już nie takiej turystycznej erupcji. Rozpalił się ogień, wygasiło się miasto, bez prądu, wody, niezdatne póki co do niczego. Na jak długo, czas pokaże... Może to rzecz w ogóle stracona, na zawsze... Znów jakaś opowieść do snucia w przyszłości.


 

  Koszmar straty. Potem zaczynanie wszystkiego na nowo. Przyszło co do czego, i się porobiło...

 Więc ta zagęszczona muzyka. Wyjaśniło się, ku czemu szły strachy. Loki się zatrząsł, śmiga mieczem ognistym Surt. Demony mają swoje sprawy, a nam wtedy tylko nogi brać za pas... Zawsze coś może w swej okrutnej potędze zabrać nam przestrzeń, którą zaanektowaliśmy wcześniej dla siebie. Oto nagle ten los. Czasem w rozbłyskach. A w głowie kalejdoskopowe mieszanki emocji...

 A teraz już Per Nørgård i jego Symfonia Nr 6:

                    

Komentarze

  1. Śledzę jakichś chłopców z PL na Islandii i oni jeżdżą i już zawczasu doglądają tego wulkanu co teraz ciągle wylewa lawę. Piękne foty robili jak napełniała się komora lawowa i gorąca woda spływała do oceanu parując. Ja mam coraz większą ochotę to zobaczyć i polecieć znów na Islandię

    OdpowiedzUsuń
  2. I chyba nie braknie okazji, bo to jest grubsza sprawa. Choć zima do tego najlepsza, bo daje to spektakularne podświetlenia w mrokach. I jak się zdają kurczyć wtedy odległości.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce