Bukolla. Opowiastka islandzka

 Czas może na zaczarowaną krowę, w tym czasie złym, w tej niepewności, gdy człowiek nie wie, czy przypadkiem nie przynosi do domu potwora, co zadusi. Z bajką zawsze przyjemniej, marzycielsko.

Bukolla. Są dwie wersje - z dziewczynką i chłopczykiem. Naturalnie wybieram chłopczyka... Zawsze się śmieję, że to opowieść o ucieczce przed potwornością kobiecości, albo - żeby nie brzmiało to tak drastycznie - przed spotworniałą kobiecością, taką kobiecością, którą zna islandzki folklor... Ale też i wszędzie ten niewieści gniew i ich siła potrafią nastraszyć... Prezes Tysiąclecia otoczył się nawet przed damskim gniewem dziesiątkami radiowozów i, z braku czarodziejskiej krówki, nasłał podstarzały dzieciak oprychów z gazem i pałkami...

Baba to nie żarty. Mocarność skryta pod tłuszczykiem. Smoki w szatkach łagodności, z których straszliwych otworów wypełza wszystko to, co się do bolesnego zdechu na tym świecie mozolić musi. A jeszcze koćpiergała zjawić się może, by zagrozić nierządem, obśmiewając niechętnego... To spłoszyć potrafi i wodza, co lekkomyślnie zadrze... To jak zły sen, co tysiącgłową zjawą śmieje się w twarz! A jeszcze gdy jest on chłopczykiem, jak ten nasz, ów wiertniczy narodowy, jak się okazuje, o czym nas powiadomił jego osobisty gondolier z Zalewu Szczecińskiego... Groza... Nie brak straszydeł: smoki, trolle, skessy...

Skessa, z islandzkiego folkloru pochodząca baba - potwór, gigancica... Może nosa utrzeć, i wydrwić.

Śmiał się z tego kiedyś Halldór Laxness, pędząc swego zbiega, Jóna Hreggviðssona, po szorstkiej powierzchni swej wulkanicznej wyspy. Bohater "Dzwonu Islandii", by wymknąć się z wrogo nastrojonej doń groteskowo nędznej krainy, musiał gnać byle jak najdalej od Þingvellir i czekającego tam nań katowskiego topora. Musiał też jednak pod drodze nabierać nowych sił, przeto skorzystał z gościny u pastora w Húsafell. Pastor nakarmił strudzonego wędrowca, ale że nabrał podejrzeń, iż gości pod swym dachem nicponia i zbiega, postanowił utrzeć mu nosa.  Pokazał mu mianowicie wielką, wygładzoną przez wodę bryłę bazaltu i poprosił, by gość, w podzięce za poczęstunek, zechciał ją przenieść kawałek dalej. Bryła ani drgnęła, ciężka i nieporęczna. Wtedy pastor przywołał swe kobiety. Najpierw matkę: - Zechcesz obejść zagrodę z tą oto skorupą? - Matka, wielka, barczysta, o skórze twardej i sinawej jak u oskubanego ptaka, objęła kamień i ruszyła z nim na spacer niczym jakiś Pudzian. A potem przyszedł czas na córeczkę - ta, jeszcze ogromniejsza, przebiegła się z ową skorupą niby z workiem wełny, trzy razy wokół zagrody. - Z Bożą pomocą - odezwał się wtedy pastor - jedź teraz z kraju do kraju, Jónie Hreggviðssonie z Rein. W Húsafell dość cię pokarano... - Jón powiadał potem, gdy był już stary, że nigdy nie czuł się tak lichy wobec Boga i ludzi jak tamtej chwili. 

Wziął nogi za pas, a pies podwórzowy gonił go aż do rzeki.

Nie był to koniec jego przygód z olbrzymkami, bo dalej, po drodze, z mgły wyłoniła się już prawdziwa baba - potwór. Musiała być też jakąś krewniaczką pastora. Twarz miała szeroką na łokieć, takąż szczękę, pod krótką suknią nogi jak słupy, a biodra jak u konia, co latem napasł się do syta na górskim stoku.  Pomyślał, że nie ma sensu uciekać. I gdy tak stał, poczuł jednak, że wzbiera w nim moc i szaleńcza odwaga. - Jeżeli istnieją na Islandii kobiety, to ja ci pokażę, że istnieją także mężczyźni. - Rzucił się na nią i rozpoczęła się bójka, która trwała niemal całą noc. Olbrzymka była silniejsza, ale nie dość zwinna, tak że Jónowi udało się wreszcie ją przewrócić. Gdy padł na nią, ta, sapiąc z wściekłości ryczała wyzywająco w jego ucho: - Jeśliś mężczyzną, wykorzystaj mój upadek...

Nie wiem, czy aż tak był odważny. W każdym razie gdy się ocknął, uszczęśliwony zobaczył, jak mgła się rozprasza, odsłaniając niebieszczące się w dali góry Strandir i wody Hrútafjörður, który rozwiera długą, wąską paszczę, jakby chciał połknąć Húnaflói. Był wreszcie w całkiem niezłym położeniu...

No, to tyle Laxness. 

Teraz bajka Jóna Árnasona. Tu chłopcu szczęśliwie pomogły czary... A ściślej - czarodziejska krowa, która tak bardzo by się przydała, tu i teraz, by osłaniać nas przed niebezpieczeństwami, by tę naszą - że się tak wyrażę - obecną przygodę pchnąć na szczęśliwe tory! Bukollo, moja Bukollo, zarycz, daj znać, jeśliś gdziekolwiek przy życiu!!

Einu sinni voru karl og kerling í koti sínu. Þau áttu einn son, en þótti ekkert vænt um hann. Ekki voru fleiri menn en þau þrjú í kotinu. Eina kú áttu þau karl og kerling; það voru allar skepnurnar. Kýrin hét Búkolla...

Tak to się zaczyna...

JÓN ÁRNASON

BUKOLLA

W małej chatce żyli sobie kiedyś chłop i baba. Mieli jednego syna, o którego nie troszczyli się zbytnio. Nikt poza tą trójką nie mieszkał w chatce. Chłop i baba mieli nadto jedną krowę; cały to był ich żywy inwentarz. Krowa nazywała się Bukolla.

Razu pewnego krowa miała się cielić i baba pospieszyła jej z pomocą do obórki. Kiedy już doszło do szczęśliwego rozwiązania, dającego życie nowemu cielątku, baba wróciła do izby, by nieco się tam pokrzątać. A gdy po jakimś czasie zajrzała znów do obórki, by doglądnąć krowy, okazało się, że Bukolla przepadła. Nigdzie jej nie było, choć chłop z babą przeczesali bliższą i dalszą okolicę. Jak kamień w wodę. Tedy musieli powrócić wściekli, z pustymi rękami. I w tej wściekłości nakazali swemu chłopcu, by ten poszedł szukać Bukolli i by nawet nie myślał o powrocie do domu, zanim jej nie odnajdzie. Dali mu trochę jedzenia oraz nowe buty, i pognali go w daleki świat, przed siebie.

Szedł długi, długi czas, aż wreszcie, zdrożony, usiadł, by coś przekąsić. Gdy jadł, przyszło mu na myśl, by zawołać: "Zarycz, moja Bukollo, jeśliś gdziekolwiek żywa"! I nagle do jego uszu dotarło ryczenie krowy; gdzieś z daleka, z bardzo daleka płynął jej głos. Tedy, posiliwszy się, ruszył w jego kierunku. I znów szedł, długo, długo szedł. I znów się zatrzymał na posiłek. A także zawołał na krowę tymi samymi słowy, co poprzednio. Ponownie mu odpowiedziała, a głos jej zdał się bliższy. Synek ruszył więc dalej, aż wreszcie dotarł na skraj jakiegoś urwiska. Usiadł na skale, zjadł coś, po czym zawołał: "Zarycz teraz, moja Bukollo, jeśliś gdziekolwiek żywa"! I odezwała się, tuż pod jego stopami. Natychmiast poderwał się z miejsca i zszedł z wyniosłych skał, by odnaleźć u ich stóp wielką jaskinię, a w niej krowę uwięzioną na łańcuchu. Natychmiast ją oswobodził i nie zwlekając ruszył z nią w stronę domu. Jednak gdy uszli jakiś kawałek, z przerażeniem dostrzegł, jak pędzą za nimi dwie skessy, jedna ogromna, druga nieco mniejsza. Tylko patrzeć, jak ta wielka nas dopadnie, pomyślał chłopiec. "Co teraz poczniemy, moja Bukollo"? - spytał bezradny. Na to krowa odrzekła: "Wyrwij włos z mojego ogona i połóż go na ziemi". Synek uczynił, co kazała krowa, a ta przemówiła tymi słowy: "Zaklinam cię, byś stał się tak ogromną rzeką, że tylko ptak mógłby ją pokonać, lecąc nad jej wodami". I włos przemienił się w ogromną rzekę. To zatrzymało złowrogie gigancice. Nie na długo jednak. Większa skessa rozkazała bowiem zaraz tej mniejszej, by poszła po tatusiowego byka i przyprowadziła go do rzeki. I oto zjawił się przeogromny byk, który w mgnieniu oka wypił całą rzekę. I na powrót straszliwe potwory zbliżać się zaczęły do chłopca i jego krowy. "I co teraz, moja Bukollo"? "Wyrwij włos z mego ogona i połóż go na ziemi". Po raz drugi synek spełnił jej życzenie, zaś krowa rzekła: "Zaklinam cię, byś stał się wielkim ogniem, nad którym tylko wysoko mógłby przelecieć ptak". I buchnęły w niebo języki potężnego ognia. Lecz i ta przeszkoda nie na długo zatrzymała trollice. "Przyprowadź jeszcze raz, maleńka, naszego byczka". I przybyło rogate monstrum, aby plunąć w niebotyczne płomienie ową pochłoniętą wcześniej przez siebie potężną rzeką. "Jesteśmy zgubieni, zaraz nas dopędzą. Co robić"? "Wyrwij włos z mojego ogona i połóż go na ziemi" Tak się stało, trzeci już raz. "Zaklinam cię, byś stał się górą tak wielką, że tylko ptak mógłby ją pokonać". I wyrosła niebios sięgająca góra. Skessy stanęły u jej stóp. Większa odezwała się do mniejszej: "Leć no, dziewczynko, po świder tatusia". Mniejsza skessa skwapliwie spełniła żądanie, i już ta wielgachna zaczęła borować w górze dziurę. Całkiem spory tunel wywierciła, aż wreszcie ujrzała światło po drugiej stronie otworu. Była jednak niecierpliwa i mało dokładna w swej robocie, bo gdy tylko doń wpełzła, otwór ów okazał się zbyt wąski, tak że utknęła w nim na dobre, i siedzi w nim do dziś. Chłopczyk i jego krówka byli więc ocaleni i szczęśliwie powrócili do domu, co wielce ucieszyło chłopa i jego żonę.

                    przełożył Kiljan Halldórsson

 

Komentarze

  1. 1. Czemu chłopak wrócił do domostwa? Miał magiczną krowę i mógł pokazać starym faka.
    2. Jak wolno uciekał z krową skoro tamte skassy dwa razy przywiodły byka?
    3. Wcześniej nie zorientowały się stwory że krowa ma komunikacje werbalną z dawnym współwłaścicielem?
    4. Ileż to krowy maja włosów w ogonach że mógł tak rwać te klaki?
    5. Skoro krowa magiczna toć czemu nie przeniosła ich na inny skraj wyspy? Lub nie kazała wielkim ptakom porwać jej i chłopca na drugi koniec świata?

    OdpowiedzUsuń
  2. No i opowiedz tu, kurwa, bajkę, to się zawsze znajdzie przemądrzałe dziecko:-D
    1. Powiedzmy, że jest to coś w rodzaju syndromu sztokholmskiego.... (a czemu ja, kurwa, spłaciłem długi mojej matki. Mogłem pokazać faka i kazać zdychać pod płotem.)
    2.To są trolle. Biegnie i już cię ma:))
    3. Krowa muczała, ot co. Se muczy. Tyle jej, co se pomuczeć, a że chłopiec miał dobry słuch...
    4.O chuja mają włosów. Taką kitkę mają na końcu, żeby się od much oganiać. Przecież jej tylko trzy kudełki wyrwał.
    5. czasem chcesz udowodnić, że jesteś więcej wart niż inni sądzą... Nie nadużywał zdolności krowy... Chciał tylko, żeby mama i tata się cieszyli.

    OdpowiedzUsuń
  3. W punkcie czwartym powinno być: Od chuja mają włosów, że tak poobajtkuję:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się bajki opowiada logiczne aby ponowoczesne dzieci rozumiały tak? Dziś tłumacz musi być kimś więcej - niż translatorem w wyszukiwarce :D dziś musi poszerzyć tłumaczenie, obłożyć je przypisami i bogatym wprowadzeniem ha ha ha!

      Usuń
  4. Kochanieńki, aleś ty wymagający. :-D A dzieci islandzkie do dziś to kochają - chyba nie ma tam dziecka, które nie nagryzmoliłoby kredkami Bukolli... Ważne, że straszydła zostały przechytrzone...
    Najlepiej byłoby napisać rzecz na nowo... Krówka powinna była wyczarować milion dolarów, a sama przemienić się w awionetkę, i fru, na męskie dziwki i smażone wąparsje. Chłopakowi się w końcu należało, za wytrwałość i telepatię...
    Witki opadają. Daj ta matka krzestna spokój.:-D


    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce