Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2022

Fyrr var oft í koti kátt

Obraz
No to niech będzie jeszcze Icelandic music... Jutro Dzień Dziecka... Ja jakoś nigdy nie miałem okazji do bycia jakimś takim prawdziwym, radosnym dzieckiem... Raczej sam ze swoimi zabawkami... Jakieś takie od razu zawieszenie między dzieckiem a dorosłym. Tak mi zostało. No i natura moja taka niezbyt zespołowa... Coś jakby taka stara dusza, która nagle, pół wieku temu powróciła na ziemię, otworzyła cielesne oczy i jęknęła: Oh no, not again ... Karma o tyle dobra, że pojawiłem się jako gej. I tak idąc po linii Klausa Manna, rzecz cała zdaje się być takim jednym wielkim rauszem... Tak że piosenka troszkę do mnie nie pasuje. Bo ona opowiada o dawnych czasach, o tym, jak to fajnie i wesoło było po chałupach, dzieciaki dokazywały, śpiewały, słuchały bajek, w wesołej gromadce... A ja takie rzeczy to raczej kątem oka. Poważne dziecko (wiedz, że jak spotkasz takie, to masz najprawdopodobniej do czynienia z istotą w domu psychicznie maltretowaną...) Tak że mnie się wżywanie w świat jakoś tak bar

Vorkvöld í Reykjavík

Obraz
Żeby tak nie popadać ciągle w złe nastroje, piosenkowo dziś. Raggi Bjarna o tym, że nie ma nic piękniejszego od wiosennych wieczorów w Reykjaviku... Feeria barw, krążące szybciej soki, pocałunki, stworzenia wszelkie płci obojga spragnione siebie nawzajem, spacerki w wieczornych blaskach nad spokojny miejski staw, ptaszki, roślinki, przytulanki, ławeczki...itd, itd... Pięknie jak we śnie... Pod północnym, marzycielsko usposabiającym niebem...  Słońce, słońce, lawinowo narastające...  Bezlitosne dla tych, co lubią iść w miasto się sponiewierać... (Jednak ciemna noc jest najlepsza, jak powiada Henrik Ibsen... Przynajmniej dla pewnych natur...) Stareńka już rzecz, ze zbioru piosenek wydanego w 1961 roku. Śpiewa tam i Raggi, czyli Ragnar Bjarnason (1934 - 2020), legenda islandzkiej estrady, śpiewa m. in. i ów "Wiosenny wieczór w Reykjaviku"... Muzyczka jest szwedzka, od Everta Taube, a islandzkie słowa napisał Sigurður Þórarinsson:    

Mamusia nieboszczka

 Kwitną irysy, zatem Dzień Matki. Z pewnością dla jednych ważny, dla innych taki sobie. Zależy, jak się poukładało. Jakie osoba budzi skojarzenia... Psychika to nie wymiar sprawiedliwości i zupełnie jest jej obca instytucja przedawnienia. Wszystko gdzieś siedzi i promieniuje na wszystkie lata... Dla mnie dzieciństwo to jednak głównie samotność, bicie, uczuciowy chłód, obelgi... Potem to już takie maskowane niechęci... Chociaż są i wspomnienia przyjemniejsze, choć także nie pozbawione chłodu... Zdarzało nam się czasem jeździć razem późnymi wieczorami bez celu. Światełka na desce rozdzielczej, za przednią szybą snopy świateł reflektorów wcinających się w noc, żarzące się papierosy, i jazda, przed siebie, donikąd. W sumie dobrze to opisywało nasze życie... Wszystko po nic i na nic... Ale taką ją lubiłem, z ciemna pustką za szybą, z papierosem... Mam takie ładne jej zdjęcie. Lata sześćdziesiąte, krakowski Rynek, mama zrobiona na bóstwo w ciuchach według dyktanda ówczesnej mody. Była napraw

Choromander vel Kulawiec

  W każdym niepowodzeniu kryją się w stanie embrionalnym jakieś następne i nie wiadomo, w jaki sposób można by ich uniknąć. Jak szereg liczb parzystych - w pewnych odstępach po sobie następują jeden po drugim wypadki szczęśliwe, i biada człowiekowi, który raz się omyli i trafi między nie. Wtedy zmuszony jest kroczyć od nieparzystej ku następnej nieparzystej, od nieszczęścia ku nowemu nieszczęściu. Istnieje bowiem na ziemi rytm, któremu podlegamy, i tylko jego wyczucie zapewnia nam w życiu powodzenie. (...) Żeby móc doznać szczęścia, trzeba bezsprzecznie być muzykalnym. Tak zwane stracone życie przypomina taniec człowieka poruszającego się nie do taktu... To tak Michał Choromański w "Białych braciach", którego pięćdziesiąta rocznica śmierci minie jutro... Zastanawiam się nad swoją muzykalnością. Jakiś taniec - połamaniec mi z tego wychodzi. Niedorzecznie uporczywy... Choromański zwany przez przyjaciół Choromandrem albo Kulawcem... Jego zdziwienia i pamiętanie. Jakby kamienne.

Gunvor Hofmo. Z innej rzeczywistości

 Tuż powojenna Hofmo. Raz jeszcze... Może lepiej nie za blisko... Bo gdy przychodzi co do czego, zostaje jedynie gorycz próżnego czekania... GUNVOR HOFMO Z innej rzeczywistości Wołanie o rzeczywistość sprowadza chorobę. Zbyt mocno zbliżyłam się do rzeczy, aż żar przepalił drogę na wylot i stoję teraz po drugiej stronie, gdzie światła nic nie oddziela od mroku, gdzie nie ma żadnych rozgraniczeń, tylko cisza, która wyrzuca mnie w universum samotności, nieuleczalnej. Widzisz, jak studzę swe dłonie w chłodnej trawie: To z pewnością rzeczywistość. To z pewnością rzeczywistość wystarczająca dla twych oczu, lecz ja jestem po drugiej stronie, gdzie każde źdźbło to bijący dzwon żałości i gorzkiego czekania. Trzymam czyjąś dłoń, patrzę w czyjeś oczy, lecz jestem po drugiej stronie, gdzie człowiek to mgła samotności i trwogi. O, gdybym była głazem zdolnym pomieścić ten ciężar pustki, gwiazdą zdolną wypić ten ból pustki, lecz jestem tylko człowiekiem rzuconym hen na kresy, i ciszy słyszę zgiełk, c

Breiðfjörð

Obraz
Może dziś trochę cmentarnie. Tak w ramach tęsknot za odpoczynkiem i tak wracając jeszcze do Laxnessa i Álfgríma, o którego przycmentarnym dorastaniu noblista napisał w swej "Kronice z Brekkukot"... Od południa Álfgrímur, od północy Garðar... Podobny start, różne scenariusze, a pośrodku cmentarz, ostateczny koniec wszelkiego rodzaju ludzkich istnień... Dziś Hólavallagarður to już szacowne, stare miejsce pochówku, co z biegiem lat zamieniło się w uroczy borealny ogród. Wyspa zieleni, niepokojąco powyginanych drzew i kaminie nad szczątkami... Dawno już wyciszone dramaty, wyleczone bóle, wygasłe tęsknoty... Bo niewygasłe tęsknoty raczej dotyczą tych pochowanych w nowszych miejscach... Już od jakiegoś czasu żyję w narastającej pustce... To pokłosie tego, że zawsze lubiłem przyjaźnić się ze starszymi ode mnie ludźmi. I dziś, choć metrykalnie nie jestem jeszcze jakimś omszałym staruszkiem, czuję się jednak stary, bo jakoś bardziej dotknąłem czasów dawniejszych, prawie że dziadkowych

Przyłapanie kruszynka, czyli ewolucja

 Jak to pisał Tomasz Mann w "Czarodziejskiej górze": Świadomość własnego istnienia jest więc po prostu funkcją materii zorganizowanej do życia, a spotęgowana nieco funkcja ta zwraca się przeciw własnemu swemu podmiotowi, staje się usiłowaniem zgłębienia i wyjaśnienia zjawiska, które sama wytwarza, pełnym nadziei a zarazem beznadziejnym dążeniem życia do poznania samego siebie, zatopieniem się natury w siebie samą - usiłowaniem i dążeniem ostatecznie przecież daremnym, gdyż natura nie zdoła rozpłynąć się w poznaniu ani życie całkowicie samo siebie podpatrzyć... Ale próbujemy, wędrując na zewnątrz i do wewnątrz, w zagadkowe kosmosy, szukając odpowiedzi na nurtujące nas pytania. I tych pytań coraz to więcej... Podpatrujemy uzbrojonymi oczami i jawią nam się rzeczy osobliwe, które były sobie zawsze, wcale chyba nie tak spragnione tego, by je podglądać. Jednak jakaś część życia, pewne jego odgałęzienie wzbudziło w sobie ciekawość... Dla tej ciekawości wiele jest w stanie zbudować

Już nie ma codzienności. Gunvor Hofmo

 U przyrody jak zwykle, maj, więc już pierwsze jerzyki... U ludzi zaś... W tym ponurym czasie nasuwają się mroczne wiersze... Gunvor Hofmo (1921 - 1995). Z Oslo. Jedna z pokiereszowanych dusz, z czasów piekła, podobnego do tego, co tuż obok... Tak od wojny swe literackie bytowanie zaczęła. Po okropnej stracie. Przed piekłem miała dziewczynę, Ruth Meier, co z pochodzenia Żydówką była, zbiegłą przed nazistami z Austrii, do Norwegii, do której jednak też przyszedł najeźdźca ze swastyką i brutalnie wykradł Ruth z życia, tę, którą Gustav Vigeland uwiecznił jako "Zaskoczoną" w rzeźbie z parku Frogner, wykradł z życia i posłał do Auschwitz, prosto do gazu... Każda strata to ból, ale gdy jest częścią ogromu strat powstałych na skutek działań potwora, samego diabła, to już trudno wrócić do normalności... Nie ma już jakby codzienności, jest już rzeczywistość na dobre skażona niecodziennością, mrokiem i złem, z którym pogodzić się nie sposób... Zaczęła od wojny. Głęboko zaangażowana w b

Z wierszy islandzkich. Bezgłowy poranek

 Zdawać by się mogło, że strofki od czapy... Ach, to życie, co stara się nadążyć... Obok nas inny świat, świat bez piątej klepki, który zbudził się właśnie do krwawej akcji... Można stracić głowę. Na różne sposoby... Na krócej, na dłużej, na dobre już... Krístin Ómarsdóttir bezgłowy poranek wczesnym rankiem przychodzi przesyłka ludzka głowa we krwi skąpana na progu   tak jak wcześniej mleko tak jak poranne gazety z wczorajszymi wieściami tak jak listy w kopertach   w oddali niknie hałas odjeżdżającego auta   kto życzy mi źle? myślisz i w tej samej chwili obmacujesz swoją szyję palcami   w słońcu i w ptasich rannych trelach gubią się resztki przytomności            przełożył Kiljan Halldórsson