Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2020

Opinia

Lato już. Drugie. W pewnym sensie. Choć to w wieczności - a z niej my wszyscy i w niej my wszyscy - niewielkie ma znaczenie... Raz, dwa, trzy; długo, krótko... Na zawsze, w każdym razie. Bo i od zawsze wszystko. I w nic, co znów na zawsze, jakby nigdy nic nie było... Po człowieku to cisza, jak makiem zasiał, jak i po wszystkim zresztą... My sami niewiele możemy stwierdzić. Nasz początek? To inni coś mogą stwierdzić. Coś wspomnieć o nędzy stosunku płciowego, o jękach na porodówce, za które samice, w przypływie bezczelności, domagają się czasem ukłonów i czci... Ale nasz udział w tym żaden. Dla nas samych nie ma początku... Początek ów, urzędowo poświadczony, tkwi gdzieś w przeszłości, a przeszłość to sen, w nim zaś biegnie się daleko, daleko... Ja na przykład do swych wikingów i ich bogów... A przecież można biec i dalej... Nie, nikt z nas nie widział żadnego początku. I można podejrzewać, że z końcem jest podobnie, sami go nie stwierdzimy, mogą to zrobić tylko inni... Gdybym rok te

Z bajek Jóna Árnasona. Grímseyczyk i niedźwiedzica

Tak, w tym czasie ponurym idę w baśniową przeszłość. Na Islandię... Taką zmrożoną, w pewnym zimowym niedosycie. Dawna Islandia, co jeszcze nie zreykjaviczała. Ludzie żyli wtedy w rozsianych gromadkach. Niby w sporej izolacji, ale tak na kupie jednak, w tej swojej właśnie zagubionej w dzikości gromadce - to nie było miejsce dla patologicznych indywidualistów... Z czasem jednak urosło miasto, co stało się pragnieniem. Ludziom, tam, jak i wszędzie indziej, zachciało się żyć w dużej kupie, choć z czasem wielu się chyba rozczarowało. Duża kupa dla licznych stała się pustynią. Ale nawet dość wygodną - przyznać to trzeba - oczywiście tylko wtedy, gdy ma się pieniądze, bo to one pozwalają zatrzaskiwać drzwi przed światem. Pieniądz potrafi dać przewagę. W końcu jednak przychodzi śmierć - z choroby albo samobójcza, jeśli ktoś odważny - i często przy jej okazji z urzędowym smutkiem stwierdza się, że nikt nie pofatygował się po ciało, by mu urządzić pogrzeb... Taka to Hyperborea. I coraz powszec

Ég er komin heim

Obraz
Dziś święto, wypadałoby więc zaintonować hymn... Ale nie taki znów oficjalny... W 1944 roku w Þingvellir ogłoszono, że odtąd Islandia będzie republiką... Wielcy się bili, a maleńki, choć amerykańsko okupowany kraik, postanowił się wyswobodzić całkiem, od Duńczyka, okupowanego przez, dla odmiany, naziola - król duński mógł tylko pożyczyć wszystkiego dobrego sezonowo gwałconej wyspie, coś tam może jedynie trując bezradnie o małostkowości... Ofiary zwykle są w oczach oprawcy małostkowe... W Islandii pojawił się prezydent, który, o ironio, był ojcem syna, co służył w SS... Takie dziwactwa. I na tym dziwnym gruncie zrodził się całkiem miły, tolerancyjny kraj... A teraz ten osobliwy hymn... Oto legenda wiedeńskiej operetki! Któż nie zna "Księżniczki czardasza" Węgra Imre Kálmána... Mówią: Polak, Węgier - dwa bratanki. No, coś w tym jest. Sam mam urocze wspomnienia, budapesztańskie i nadbalatońskie. Te drugie raczej platoniczne, te pierwsze bardziej pieprzne, oba w ustalonej prz

Ættjarðarást

Ættjarðarást. Patriotyzm. Co to jest? Ten młody rybak wiele ma racji, że to w gruncie rzeczy pstrokata bzdura. Lepiej - myśli - łyknąć coś mocniejszego, żeby jakoś poradzić sobie z bujaniem na fali. Twarde życie rybaka, dorosłość, przetrwanie. Nie czas na nonsensy... Może to coś dobrego dla wypachnionego polityka, co bełkocze przy kawusi o cudzej krwi i kryminalnym kalendarzu zwanym szumnie historią... Człowiek dorasta, ocenia, rzadko wybacza, choć na starość dziecinnieje i świat znów nabiera pewnego uroku - stąd zapewne to dobre porozumienie między wnukami a dziadkami... Bo też i jeśli dziadek z babką przetrwali, znak, że ten świat może nie jest aż taki zły... Trudno przecież uwolnić się z okowów egotyzmu - to nad nami czuwają bogowie, to nasza koszula bliższa ciału, naszemu... Ulegli popędom, opowiadamy latoroślom, że życie jest piękne... Bo i jest: w słońcu, w zapachach, w owocowych sokach... Każdy szczeniak się cieszy. Jest samą radością, aż po pierwszą krzywdę... A pote

Ísland, minn draumur, mín þjáning, mín þrá

Obraz
Islandia, moje marzenie, moje cierpienie, tęsknota moja... Tak to pisał zmarły 62 lata temu Steinn Steinarr. To o Islandii, sprzed lat, ale chyba te słowa dawne pasują i do dzisiejszych czasów, i do wszystkich krajów, bo wszystkie są kochane, choć też sprawiają zawód i budzą gniew... Landsýn... Cóż za radość dla zagubionego żeglarza, gdy wreszcie widzi ląd, do którego powraca, pośród burzy, sztormu... Kawałek na zachód od Þorlákshöfn, w Selvogur, stoi kościół Strandarkirkja, a obok niego rzeźba dłuta Gunnfríður Jónsdóttir przedstawiająca jakiegoś takiego anioła przewodnika, który kiedyś ponoć objawił się pewnym zagubionym a przerażonym żeglarzom. Obiecywali oni, że gdy przeżyją, w miejscu swego lądowania ufundują świątynię... No i tak siły wyższe zdobyły i tam, w południowej Islandii, w regionie Selvogur, swój dom... Dziwna, pusta Islandia, a jakby pełna istot, co się przyglądają, oceniająco... Steinn miał wiele powodów, by czuć ból - był niewykształconym biedakiem, kochającym niew

Ráðið

Władza. Niech znów będzie Vilborg Dagbjartsdóttir. Lubię ten wiersz - czystość, rozumność, przejrzystość. Na ten czas dziwny... Każda kanalia była kiedyś dzieckiem, oseskiem niewinnym, cukiereczkiem... Mroczna refleksja nad kołyską... Władza. Ráðið... Czuwajcie, matki!! Miejcie czujnie na uwadze tę banalną niby prawdę... Poród potwora trwa dłużej i jest staranniejszy od zwykłego urodzenia dziecka! VILBORG DAGBJARTSDÓTTIR "Władza" Siedzą wokół stołu osobliwi gracze  i rzucają kości  o moje życie, o życie nasze. Tej nocy myśl mnie zaskoczyła, że przecież wszyscy oni byli kiedyś dziećmi, tak jak ten mały, co w kołysce leży i swoim oddechem mój pokój wypełnia.             przełożył z islandzkiego Kiljan Halldórsson

Ryby głosu nie mają. Vilborg Dagbjartsdóttir

Vilborg od dawna (w tym roku, latem, stuknie poetce dziewięćdziesiątka) uważa inaczej, i to jej skłonny jestem wierzyć, bo wierzę poetom, co więcej usłyszeć, zobaczyć i opowiedzieć potrafią... Wypadałoby, byśmy byli uważniejsi, ostrożniejsi w obcowaniu z przyrodą, którą wzięliśmy sobie w garść... Taka mikroopowiastka z tomu "Fiskar hafa enga rödd" (Ryby głosu nie mają)... Vilborg Dagbjartsdóttir "Ryby głosu nie mają" Ośmioletnią może byłam wtedy dziewczynką. Lato, późne już. Zwykle biegało się nad rzekę. Na jej brzegu stała balia drewniana. Kobiety robiły w niej pranie. Zawsze była w niej woda. Razem z dzieciakami z okolicy też robiliśmy z niej użytek, w rzece łapaliśmy bowiem małe ryby i wrzucaliśmy je tam, do tej balii, by im się nieco przyjrzeć, zanim wypuszczaliśmy je znów na wolność. Tamtego dnia sama biegłam nad rzekę. Zzułam buty, by brodzić boso w rzece, lodowato zimnej. Ryby przemykały między kamieniami. Udało mi się schwytać jedną z nich. Z pstr