Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2023

Ingibjörg Haraldsdóttir. Kobieta

 Pozostanę jeszcze przy poetce, w tych naszych przedwyborczych czasach, już tak głupich, tak obłąkańczo głupich, że aż strach i wstyd patrzeć na ten bajzel... Kto sprząta? Zwykło się uważać, że kobiety. Taki niestety to los, że rzeczywiście zazwyczaj to one muszą potem ogarniać bałagan, często pozostawione samym sobie - resztki po życiowym bankiecie, resztki po miłości... W bardziej i mniej dosłownym sensie muszą ogarniać nieporządki. I przydałaby się może jakaś solidna baba, która by tu zamiotła, wybrała brudy i przewietrzyła ten krajowy zaduch trupio - kruchciany ... Wołają tu i ówdzie, że w kobietach jest siła... No, tam, gdzie się zawezmą, tam i rzeczywiście są efekty... W Islandii to wiele zmieniło, na przykład. Czas najwyższy, żeby zmieniło się i u nas, wreszcie, żeby jakoś głowy się litościwie pootwierały i uaktywniły, by jakoś przeważyć aktywności a to fanatyków, a to paskudnych cyników. Mają tu panie wywalczone prawa wyborcze, a jakoś nie chcą z nich korzystać. Większość ma w

Ingibjörg Haraldsdóttir. Nostalgía

 Dziś z wierszem prostym, niewielkim... Przeszłość lubimy idealizować, nabiera ona barw, jakbyśmy sobie chcieli podrasować trochę życie... Gdybyśmy powrócili, moglibyśmy się rozczarować... I zapytać - to za tym tęskniliśmy? Sny trochę gorzej chyba traktujemy, chociaż one, tak pomijane czasem, mogłyby nam podpowiedzieć, czemu nam tak niefajnie.  Rozmijanie się snu i rzeczywistości. W poszczególnych przejawach życia, ale także w sferze ogólniejszej... Śniliśmy, a potem orientujemy się, że spartoliliśmy wszystko, albo żeśmy na to innym pozwolili. W pojedynczym życiu i w życiu na przykład kraju... A my, tu, między Bugiem a zdechłą Odrą mamy szczególnie nad czym podumać... "Nostalgia". Islandzkiej poetki. Taki tekścik z tomu "Nú eru aðrir tímar" (Teraz są inne czasy) z 1989 roku. Ta poetka to Ingibjörg Haraldsdóttir. Garść słów może o niej. Przyszła na świat w 1942 roku w Reykjaviku, gdzie też dorastała i uczyła się, choć po nauki wywędrowała też daleko poza kraj, bo aż

Duży Książę (28)

Obraz
 Tak jak Książę zaplanował, na rozchodzenie się sprawy po kościach obrał tyrolski Bad Häring, gdzie towarzyszyła mu lady, ubłagana, by choć na chwilę ustała w swych charytatywnych wysiłkach, bo w końcu jeśli już tak konieczne chcemy być użyteczni, wypadałoby też zatroszczyć się o siebie, by wszelkie nieszczęścia ziemskie miały co eksploatować... - Ach, te dobroci, ci dobrzy ludzie, jakże potrzeba im tragedii, cierpienia, by mogli sobie poharcować po świecie, pobłyszczeć w nędznych zaduchach, potroszczyć się na westchnieniu i z zawilgoconym słono okiem... Co by się z nimi stało, w jaką potworność by się przemienili, gdyby złośliwi bogowie urządzili świat według tęsknot potrzebujących i cierpiących? Trzeba by było biec im z pomocą, tylko gdzie by mogli oni zużywać swoją energię? Strach pomyśleć, jaką dokuczliwością byłby wtedy człowiek o dobrym sercu, szczególnie, gdy się pomyśli, jak dziś wielu nieszczęsnych ludzi na wszelkie przejawy dobroci i pocieszycielskiej serdeczności reaguje ze

Sunday Morning

Obraz
Już wprawdzie nie "morning", ale ciągle jeszcze Sunday... Czasem tak się dolepiają do człowieka melodyjki, znienacka spadają. Nawet jej nigdzie ostatnio nie słyszałem, tak sama o sobie przypomniała, z ponurych, acz magicznych dla mnie momentami chwil pamiętanych ją przywiało... Na życiowych wirażach, w przechyłach wypadają na wierzch z pamięci szufladek... Wrzesień to też był... A że rocznica nie taka krągła... 37 lat... A po tych latach myśl przychodzi, że wszystko już było... The Bolshoi. Sunday Morning:

DAVID BOWIE - NEW KILLER STAR - LIVE NY 2003

Obraz
Niech będzie jeszcze troszkę "Reality"... Nowy Jork, wrzesień 2003... Aż się wierzyć nie chce, że to tyle już lat temu było... Kręci się łezka w oku... I myśl, świadomość dziś, że świat i życie na nim zakręcili się jakoś nie tak... David Bowie:

Stab me in the dark

Obraz
Takie ciche pragnienie... W tych dniach stuka 20 lat płycie "Reality" Bowiego... Brzmienia z czasów, kiedy byłem na zupełnie innej drodze życiowej, kiedy sam byłem kimś innym, w marszu do szczęścia. Dziś jestem potrzaskany na kawałki, zlepiony byle jak i trudno w tym naczynku coś utrzymać... Fajna płytka. Zrobiona z kawałków pomyślanych na granie na żywca. Jest dość ostro, rockowo, surowo. Momentami refleksyjnie, czasem zabawnie, ociupinę coverowo, trochę jest o poranionym mieście NY... Lubię ją bardzo... Po niej przyszła fenomenalna trasa koncertowa, wielka, co mile wspominam, bo na jednym z koncertów cudownie się bawiłem... Niestety Bowiemu trochę siadło wtedy zdrowie i po realnej groźbie śmierci, wycofał się potem na dekadę w cień , w prywatność, tylko czasem tu i ówdzie wyściubiając nos... Potem, jak wiemy, przyszedł czas bardzo twórczy, tyle że życie nie pozwoliło, by trwało to długo, bo wzięło i się zerwało w zaświaty, opuszczając tę konkretną formę istnienia... Wybrałe

Guðbergur Bergsson (1932 - 2023)

Obraz
Tak już niestety być musi. Że ludzie umierają. Lecz nawet jak są już starzy, to też odchodzą nie w porę. Guðbergur Bergsson w październiku skończyłby 91 lat. Lecz odszedł tydzień temu w Mosfellsbær. Islandzki pisarz, prozaik, poeta, krytyk, dziennikarz, nadto tłumacz, który na islandzki przekładał dzieła z języka hiszpańskiego, no i też jedna z prominentnych postaci w środowiskach LGBT oraz wielki miłośnik kotów. Przyszedł na świat w 1932 w Grindavík. Wykształcił się na nauczyciela, potem udał się do Barcelony, by studiować hiszpański, literaturę oraz historię sztuki. Dużo potem w Hiszpanii przebywał, ale nie oderwał się od korzeni, od swego przeżywającego w XX wieku wielki przewrót kraju, Islandii, która z takiej peryferyjnej prymitywnej zaciszności wpadła nagle w sytuację strategicznej ważności, co przyniosło ogromne zmiany kulturowe, obyczajowe, co przywiało kasę, komfort, dobrobyt. Porozwalały się trochę stare struktury, odmienił się styl życia, przyszła dzika konsumpcja, zadusiła

Duży Książę (27)

 - W mej płytkiej uczuciowości wypada mi chyba teraz załkać. Bez może jakichś wielkich spazmów. Ale łza się ciśnie pod powieki - powiedział Książę, patrząc na wątły płomyk uczepiony zniczowego knota, co chwiał się uległy lekkim poruszeniom powietrza. - Trzeba czasem - oznajmiła lady. - Pełnia i pustka zarazem. Człowiek jakby wyekspediowany do innego kraju, kraju widm, które ożywają w samotności. Staje się jakby zaświatami, siedliskiem umarłych. Sam więc w jakimś sensie jest dla świata umarły. I samotny w szczególny sposób, nie tam, gdzie byśmy się tego spodziewać mogli. - Książę zrobił pauzę i popatrzył w przydymione niebo, w kłęby mgły... Bóg gdzieś siedzi ukryty i, namyślając się, pali fajkę, i ten dym zdradza jego obecność. Przez myśl przemknęła mu jego przejażdżka z Aubreyem, chyba właśnie tu... Tak, tu... I wiersz o mgle, co przejawem jest boskiej niepewności... Czy to odsłaniać, czy może jednak stworzyć dymną zasłonę i pomyśleć o jakichś korektach?... Ale jeśli coś poprawia, to i

Joe the Lion

Obraz
Zwykle nie słucham kawałków Bowiego bez Bowiego, bo sobie myślę: po jakiego diabła?... Ale czasem robię wyjątki. Są naturalnie grupy, które mniej lub bardziej udanie Bowiego grają i w sumie chwała im za to, choć sam się w sprawę za bardzo nie zagłębiam. Ale zdarza się, że komuś wychodzi. W bardzo udany sposób na przykład George Michael śpiewał kiedyś "Fame", nawet chyba trochę lepiej od samego Davida, z kolei Lenny Kravitz fantastycznie obszedł się z kawałkiem "DJ"... A jakiś czas temu moją uwagę przykuła formacja Sons of the Silent Age, co Bowiego gra znakomicie, bardzo blisko oryginału, pięknie, na prawdę pięknie i trochę może wstyd, że się zorientowałem nie tak od razu... Właściwie to natknąłem się na to zjawisko za pośrednictwem zmarłej niedawno Sinéad O'Connor, która wystąpiła kiedyś z Sons of the Silent Age śpiewając m. in. "Life on Mars?"... No i teraz postanowiłem tu przywołać jeden kawałek, z płyty Bowiego "Heroes", tej samej, na któ