Duży Książę (27)

 - W mej płytkiej uczuciowości wypada mi chyba teraz załkać. Bez może jakichś wielkich spazmów. Ale łza się ciśnie pod powieki - powiedział Książę, patrząc na wątły płomyk uczepiony zniczowego knota, co chwiał się uległy lekkim poruszeniom powietrza.

- Trzeba czasem - oznajmiła lady.

- Pełnia i pustka zarazem. Człowiek jakby wyekspediowany do innego kraju, kraju widm, które ożywają w samotności. Staje się jakby zaświatami, siedliskiem umarłych. Sam więc w jakimś sensie jest dla świata umarły. I samotny w szczególny sposób, nie tam, gdzie byśmy się tego spodziewać mogli. - Książę zrobił pauzę i popatrzył w przydymione niebo, w kłęby mgły... Bóg gdzieś siedzi ukryty i, namyślając się, pali fajkę, i ten dym zdradza jego obecność. Przez myśl przemknęła mu jego przejażdżka z Aubreyem, chyba właśnie tu... Tak, tu... I wiersz o mgle, co przejawem jest boskiej niepewności... Czy to odsłaniać, czy może jednak stworzyć dymną zasłonę i pomyśleć o jakichś korektach?... Ale jeśli coś poprawia, to idzie raczej w jakieś nieuchwytności, w najmniejsze detale, chyba jednak nieprzyzwoicie zadowolony z całości, z grubsza tak, skoro do reszty wszystkiego nie poprzewracał... Tu i ówdzie naturalnie kataklizm, lecz to można zrzucić na karb roztargnienia, gapiostwa kogoś, kto przecenił swoje zdolności... Pracuje jednak usilnie i - sądząc po obfitości mgły - umysł swój wytęża... W tej chwili przyszedł mu go głowy Oscar Wilde, który kiedyś przechwalał się swoją pracowitością: -"Cały dzień dziś pracowałem nad poematem - rano wykreśliłem jeden przecinek, po południu wstawiłem go z powrotem"...  - Simon zapewne będzie żył w zaludnionym świecie, choć osobny i będący bardziej tym, co jest umarłą przeszłością... W pewnych okolicznościach nie ma powrotu, jak po przekroczeniu linii, która przepuszcza tylko w jedną stronę... To naturalnie nieporównywalne, biorąc pod względem okoliczności, ale strata jest stratą... Te miłości łączy jedynie ich inność, bo między sobą różnią się i intensywnością, i pod względem otwartości... Ale tu i tu jest strata... Pomyślałem teraz, moja droga, o Norweżce Gunvor Hofmo...

- Ach tak - powiedziała lady. - Istotnie. Ta, która była w innej rzeczywistości i w ciszy słyszała hałas, wyrazy bólu, przerażenia, po których tu, po tej stronie przychodzi cisza, zaraz zresztą wymiatana przez hałas nowego życia, nowej witalności, która nie wie, nie pamięta...

- Owszem, tak...

- Przypominam sobie ten poetycki wieczór w pałacu... Pochylaliśmy się wtedy nad ogromną mocą obojętności, która otwiera bramy dla zła...

- Tak, tak... Opowiadaczy było bez liku... Z wiatrem historii i do jej kraju przywiało nazistów. Przez nich Gunvor straciła ukochaną, straciła, bo ci wykradli ją z życia i spalili w Auschwitz. Po czymś takim nie da się wrócić do zwykłego życia, do codzienności. Pozostaje się w sferze tego, co znikło z powierzchni, co weszło w sferę nieprawdziwych rzeczy, w mieszaninę zmyśleń i przypomnień, też coraz bardziej przechylających się z czasem na stronę tych pierwszych, do których w końcu dołączają... Jakież to wszystko trwałe być potrafi. Tylko nieprawdziwe rzeczy żyją zawsze, powiedziała kiedyś jakaś mądra pisarka... Samotność a samotność. Bardzo to różne historie. Ten konkretny samotny człowiek jest samotny nieporównanie... Tak jak Gunvor, dla której samotnością nie było siedzenie samemu w pokoju, bez przyjaciół... Zdarza się przecież, że w takiej sytuacji pojawia się multum ciepłych myśli. Człowiek staje się w ten sposób posiadaczem niezrównanych bogactw. Tak nie wyglądała jej samotność: Ale ten, co siedzi pośród przyjaciół i słyszy ich śmiech, a jemu wcale nie do śmiechu; kiedy przyjaciele śpiewają wesołą pieśń, a ten usycha z tęsknoty, bo powstałej pustki nie zapełni nic... Wystarczy wyrwać jeden element z układanki, by człowiek był już na zawsze sam, w innym już świecie...

Ten samotny zamarza w wiosennym słońcu,

myśląc o jesieni, o zimie, o końcu.

Ten samotny ludzkiego nie słyszy wołania,

najsamotniejszy on, rzecz z niczym nie do zrównania...*

Głosy mówią, lecz nie z tego świata, grzeje ogień, ale nie ten, co płonie w kominku... Każda żywa dłoń będzie już tylko emanować chłodem... Wszystko, co najistotniejsze, jest już gdzieś indziej.

- Liczę więc gorąco na płytkość Waszej Wysokości - powiedziała lady.

- Zawsze do usług, moja droga... Powiedzmy, że odpowiada mi bardziej chaos. Żar i chłód, ni dobry, ni zły. Nie chcę się zastanawiać... Zostawiam sobie przestrzeń na płacz... Przespacerujemy się trochę?

- Naturalnie. Mnie samej potrzeba trochę spokoju.

- Takiego cmentarnego.

- Tu, na powierzchni cisza.

- Tłusta ziemia.

- I też w przenośni.

- To prawda. Choć, Boże drogi, kulinaria jednak przyszły mi na myśl... Jakiś poczęstuneczek ma dla nas Luka w swej posiadłości, bo naturalnie chce, byśmy koniecznie zajrzeli.

- Nie omieszkamy skorzystać z jego gościnności, prawda?

- Ależ naturalnie, moja droga. Ma dla nas podobno jakieś na specjalną modłę zagniatane  bułeczki i nadmasełko oraz sól nad solami z Grindavík... Ma być ponoć wulkanicznie i wodorościanie, więc jakby menu pod tę cichą konsolację przygotowane, i pod ten mój dziwny sen najwyraźniej, sen o czarnej pustyni...

- Cóż to za sen?

- Myślę, że wróżebny. Ale o tym się przekonam, gdy sprawa zostanie przeżyta, doświadczona... O tak, może śpiewu nam nie trzeba, ni śmiechów wielkich, ale choćby na chłodno ktoś...

- Dlatego też i jestem, również zawsze do usług...

- Nie ma to jak przyjaciółka. Żona albo powinna sierdzić w domu, albo fruwać za swoimi sprawami...

- Tu zgodny jesteś z moim Karolem, że małżonkowie to jedyni ludzie, którym dobrze by było nie zawracać głowy.

- Mamy receptę na udane związki. A ludzie często związki kojarzą z supłami... Tak, tak oddalmy się już od tego grobu... Obiecałem proboszczowi, że go odwiedzimy. Łakoma poczciwina...

- Trzeba przyznać, że ładnie dba o ten cmentarz i o świątynię.

- Tak, troskliwa jego dusza, choć - jak każdy kleszek - ulegający demonizmom, w jakich pogrążona jest jego zwierzchność, która swego czasu, dość już dawno temu, obrosła w piórka i zasmakowała władzy... Dziś, prawda, lotki już podcięte mają, ale jeszcze zdolni są mieszać ludziom w głowach, bawiąc się w odwracanie znaczeń rozmaitych wyrazów i pojęć... Ale dba o spokój dusz, choć my ciągle usiłujemy go zakłócić... Tak jak ja, światełkiem przymuszając braci do współistnienia, współpracy, do zgody... W mej myśli wędrują... W innych głowach inne duchy, szczególnie te ukochane, ciągle żywo nieobecne, pośród rozbrzmiewających ech; nie ma ich, a ciągle jednak są. Często nie potrafimy uśmiercać, a tylko ożywiamy i ożywiamy... A ten tam Simon właściwie to ma coś z odzysku. Nikt mu już Aubreya nie podbierze, nikomu Aubrey się nie sprzeda... Biedaka czeka długoletnie rozdwojenie, bo ja go posłałem bratu, a Simon ma go na marzycielskie kochanie... To i tak szczególne dla prostytutki, bo ta zwykle ulatuje w zapomnienie. A męska w szczególności, zresztą jeszcze nawet za życia... Jętki zmysłowej miłości... O, tu szliśmy kiedyś i rozprawialiśmy o doniosłości waginy. Temu chłopcu poetycznemu, co tu leży, panna nie chciała dać, obiecała to, gdy ten uda się z innymi chłopcami na front... Poszedł na front, którego tak się panicznie w swej wątłości bał, i zaraz pierwszego dnia zginął. A ta skończyła jako pomyleniec wioskowy... Takie bzdury się dzieją. Choć nawet o tym powstał film, całkiem zresztą przyzwoicie obsypany nagrodami... A tu z kolei taki gość, co przeżył przygodę frontową, jako jedyny mężczyzna w  rodzinie. Modlono się, tu, w tym kościółku, żeby Bóg chociaż jego ocalił. Wrócił, choć Bóg okazał się nie lada figlarzem, bo bardziej dla siebie go ocalił niż dla tych nieszczęsnych osamotnionych kobiet... Wojna to kobieta. Podobna do tej, jaką jest Matka Natura tak trafnie w rysunku sportretowana przez Tomasza Manna. Nie bywasz w mojej sypialni, bo też i książęca sypialnia szczęśliwie już dawno przestała być Księcia głównym gabinetem, ale wiedz, że taka Matka wisi u mnie, vis - à - vis mego łoża, tak żebym każdego ranka przypominał sobie, w jakiej sytuacji wszyscy się znajdujemy. Sam sobie przerysowałem w wielkim formacie to zjawiskowe połączenie starego, tłustego, pustookiego kurwiszcza ze świńską bufetową trzeciej kategorii. Podobną panią jest wojna, tyle że miast w gorsety zdobi się w pióra i złotą zbroję, i takiż kask. Wyuzdany, ohydny przepych, pod którym szlam już ostateczny... Zadziwiające, jak ponętne potrafią być te niewiasty, jak spijają darowaną im młodość, jak się nią wszetecznie zabawiają... Chłopcy malowani... Przypominasz sobie ten głośny spektakl Montherlanta o Cezarze i Pompejuszu... Jakże cudowną przedstawiono tam wojnę, jak się pięknie srożyła: - Jestem wojna! Dobra wojna! - Wybrano do tej roli najpotworniejszą z charakterystycznych grubych aktorzyc, jakimi dysponują nasze sceny. Jakaż prawda się w tym objawiła... I ten tu nieszczęśnik z taką babą poszedł w tan, wśród rozbłysków, huków, eksplozji... Jakże go kobieciny obstąpiły, gdy wrócił cały i zdrowy, ciotunie, babunie... Całą przyszłość ulokowały w jego dwóch nędznych jąderkach... Z jednych trzewi się wydostał, a tu raptem znów oczekiwano, że będzie się błąkał rozpłodowo wśród czyichś podrobów... Dość miał już szlamu, żadnych więcej błot... Jakiż sprawił zawód! Ratuj się, kto może!... Ach, żeby jakaś siła nieludzka!!... I przecież, jakież proste wyjście. Nieborak skrył się w habit... Ponoć klasztorek, w którym zamieszkał, bardzo się dzięki niemu ożywił, bo choć Natura niczym by go zanęcić już nie zdołała, pozostał przy miłości do życia, tedy ora et labora nabrało w murach i ogrodach dawno tam nie widzianych rumieńców i wesołości; ochoczość zagościła, na radosnym westchnieniu: Nie ma jak czystość!!

- O kurwa mać! - rozniosła się po cmentarzu głośna skarga.

- Kto to tak przeklina tutaj? - zdziwił się Książę...

Cóż za zaskoczenie! Bo oto oczom żałobnika i jego towarzyszki ukazał się proboszcz. Trzymał się za głowę, na której natychmiast zaczął rozrastać się guz po tym, jak wyrżnął nią o metalowy krzyż...

- Witam księdza dobrodzieja! To tak się rozbijamy po nekropolii?

- Ach, w zamyśleniu szedłem. Aż wstyd, żeby się tak na swoich śmieciach załatwić.

- Swoich zacnych nieboszczyków osobliwie raczył dobrodziej nazwać...

- Niechże mnie Wasza Wysokość nie łapie za słówka.

- Dobrze już, dobrze... - zawołał Książę, zanosząc się śmiechem.

- Czy aby ksiądz nie krwawi? - zatroskanym głosem spytała lady.

- Ach, chyba nie... Nie, nie...

- To szczęście. Tedy do całej sprawy podejść możemy z humorem...

- Więc jednak zdecydowałeś się przybyć...

- Jakżeby inaczej?

- Może lepiej dla spokoju byłoby nie przybywać - zastanowił się ksiądz.

- Bardzo to troskliwie zabrzmiało. Ale gdzie tu napomnienie, by o zmarłych swych drogich pamiętać?... Jednak na pocieszenie powiem, że nie należę do ludzi, którzy uważają, iż na cmentarzu można coś znaleźć, więc nie będę się naprzykrzać. To raczej coś dla cmentarnych hien. Jedne rozkopują groby, by dobrać się do lekkomyślnie pochowanych kosztowności. Drugie hieny to często politycy, którzy na grobach, w podnieceniu cudzą krwią, lubią się podlansować... 

- I może w tym przypadku lepiej... Są języki złe...

- Bardzo... Tyle że ja nie mam wiele za uszami, więc drzwi chyba nie muszę zatrzaskiwać... Ale cokolwiek sobie będziesz myślał, było to coś w rodzaju miłości... Zdaje się, że twój ukrzyżowany brał ludzi takimi, jakimi są... A nawet jeśli odwołać się zechciał do przemocy, to nie ciskał się na miłość...

- Nie chcę się w to mieszać.

- Ale chcesz udzielać rad. A ja rad jestem, żeś się spisał i tych tu nieboraków poumieszczał.

- Niepodobna odmówić, no przecież...

- Choć z chmurą... Najlepiej wszystko zatrzeć, uciszyć, uznać za niebyłe... Ale dobrze. Proponuję, by nasz wielebny udał się z nami do Luki na to masełko z Grindavík. Bardzo jestem go ciekaw... A po drodze jeszcze sobie poopowiadamy, pomartwimy się razem o bogów i złego człowieka...

- Wasza Wysokość nie odpuszcza.

- Właśnie mi Książę opowiadał o niektórych lokatorach tutejszego cmentarza. I nie omieszkał wspomnieć o tym, jak wiele jest pogody w graniu na nosie Naturze... Można by to sprowadzić do myśli, iż poza kościołem nie masz radości... - powiedziała lady

- Chociaż się wyswobadzamy... Może nawet bogom przywrócimy w końcu twarz... - dodał Książę.

- Świat się przewraca.

- Przewróć się razem z nim i pobawimy się na leżąco. I zapomnijmy o chmurach wreszcie... Bo nam się wszystko w diabła w rękach przemienia, od jakiegoś czasu, a warto by może było sobie odpuścić... Jak to Strindberg słusznie powiedział: Wszyscy dawni bogowie w następnych epokach stali się demonami. Olimp - siedlisko złych duchów. Odyn i Thor - wcielony diabeł; Prometeusz - Lucyfer - przynoszący światło - zdegradowany do roli Szatana. Nie inaczej postąpiliśmy wreszcie z Chrystusem. Czyż nie? Czy aby nie zmienił się w demona? Czy nie zabija dziś rozumu, ciała, piękna, radości, najczystszych uczuć ludzkich? Czy nie zabija cnót: szczerości, odwagi, dumy, miłości i miłosierdzia?...

Głos Księcia płynął i płynął, i niknął unoszony krokami, które wiodły wszystkich ku cmentarnej bramie, ku wyjściu. Niknął i ustępował ciszy, temu najnaturalniejszemu elementowi Wszechświata, co nic sobie nie robi z jakichkolwiek przewrotów i gwałtów... Niech sobie będzie, wszystko, cokolwiek jest możliwe... Obojętność.

Ktoś, gdyby tam się wtedy przechadzał, mógłby jeszcze usłyszeć, jak Książę, rozwodząc się nad nadmasełkiem, porównał kulinarną wynalazczość do wymyślnie zaopatrzonych sklepów z erotycznymi gadżetami... Ostatecznie jest tylko fizjologia, licha a jedyna. W zaspokojeniach to już zabawka, ciągle jednak licha, tedy w końcu przychodzi potrzeba stawania na rzęsach... Ale muru przebić się nie da, tak czy owak... Gdyby się wsłuchać w ciszę, tak wnikliwie się do niej odnieść, jestem pewien, że nasze ucho wyłuskałoby z niej chichot... Nic innego nie wchodzi w rachubę... O ile upieramy się, że kryje się coś za fasadą milczącej obojętności...

CDN

-

*) Fragment Den ensomme Gunvor Hofmo w przekładzie moim.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce