Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Laxamýri. Æðarfossar. Skjálfandi... Malowniczości, gdzie łososiowa rzeka z komarzego jeziora edredonowym wodospadem umyka do morza, do drżącej zatoki, czemu z oddali przyglądają się błękitne góry... To świat Jóhanna, któremu wypada oddać może głos:

Urodziłem się 19 czerwca 1880 roku w dużym gospodarstwie w północnej Islandii, liczącym coś koło dwudziestu dusz. Szeroki strumień, dobrze w łososie zaopatrzony; po obu stronach skały, gdzie miejsce na gniazda znajdowały sobie tysiące edredonów; widok na Atlantyk i klify, gdzie roiło się od morskiego ptactwa; lawowe pola pokryte najniezwyklejszym kwieciem; w oddali niebieszczące się pasmo gór: to była sceneria, teatr dla moich dziecięcych fantazji i miejsce, gdzie powstały moje pierwsze poezje.

Gdy miałem czternaście lat, posłano mnie do szkoły w Reykjaviku. Ukończenie jej nie zaspokoiło w pełni moich ambicji i, głodny wiedzy, ruszyłem do Kopenhagi, gdzie postanowiłem studiować weterynarię. Przez trzy lata pracowałem gorliwie, zaliczając wszystkie wymagane egzaminy, ale pewnego razu przyszła odmiana; raptem spaliłem za sobą mosty i postanowiłem poświęcić się dramatopisarstwu. Naturalnie od razu zaczęły się piętrzyć trudności. Na początek język, w którym musiałem pisać, a który nie był moją ojczystą mową. A potem - ta moja licha wiedza o ludzkiej naturze, bo przecież nie wiedziałem niemal nic - trochę o sobie, odrobinę o mych szkolnych kumplach. No i nie musiałem długo czekać, aż dopadły mnie przyziemne, materialne kłopoty i nieustanna troska o ten nasz chleb powszedni.

Moim pierwszym zwycięstwem był doceniający moją pracę list od samego Bjørnstjerne Bjørnsona, który obiecał szepnąć w mojej sprawie słówko w wydawnictwie Gyldendal, które, dzięki temu wstawiennictwu, opublikowało mój pierwszy dramat pt.: "Dr Rung"...

Musiało jeszcze upłynąć trochę czasu. Trzeba było jeszcze trochę porażek i połowicznych zwycięstw, (jak choćby pewien sukces, jaki odniósł w Reykjaviku, wystawiając sztukę "Bóndinn á Hrauni"), trzeba było sześciu lat nędzy, by się wybić. Lata 1911 - 1912 okazały się wreszcie znakomite. Pomogła mu w tym osiemnastowieczna para: wywołaniec Eyvindur z Hlíð i złodziejska wdowa Halla z Zachodnich Fiordów. "Bjærg - Ejvind og hans Hustru" (w islandzkiej wersji z 1912 roku "Fjalla - Eyvindur" czyli "Eyvind z gór") to był strzał w dziesiątkę. Owiana legendą historia o miłości dwójki zbiegów pośród islandzkiej dziczy zachwyciła Europę i Amerykę...

Tak pisał o swej sztuce o wywołańcach: Wreszcie miałem ten wielki debiut na poważnej scenie, ze swoim Eyvindem z gór, który został przyjęty z ogromnym entuzjazmem zarówno przez prasę jak i przez publiczność. Żeby być w tej sztuce jak najbliżej rzeczywistości, poświęciłem wiele sił, bo przebyłem pieszo całą Islandię z północy na południe i zwiedziłem wszystkie te miejsca, tam, na pustkowiach i w dzikich górach, gdzie Eyvind i jego żona wiedli swe życie. A w swej nędznej kopenhaskiej mansardzie na własnej skórze doświadczałem agonii samotności.

 I w tym czasie też Jóhann poślubił Ingeborg Blom zwaną Ib, która była dlań istotą wspierającą go pośród jego niepewności i depresji, i inspirującą. Sukces był ogromny, tak że zaczęto jego nazwisko wymieniać w jednym szeregu z tak znakomitymi twórcami skandynawskimi jak: Bjørnson, Ibsen, Strindberg... Eyvindem z gór szybko zainteresował się film, bo jeszcze za życia pisarza, w 1918 roku, szwedzki aktor i reżyser Victor Sjöström zrealizował obraz "Berg - Ejvind och hans hustru", był też inspiracją dla muzyków - pod koniec lat trzydziestych Franz Mixa, serdecznie z Islandią związany austriacki kompozytor, twórca m. in. oprawy muzycznej do obchodów tysiąclecia Althingu w 1930 roku, stworzył operę "Eyvind und sein Weib".

Tak dużego sukcesu Jóhann Sigurjónsson już nie powtórzył. Napisał jeszcze sztukę "Ønsket", której bohaterem jest Galdra - Loftur, postać z legend... Zdolny ten a zuchwały czarownik żył ponoć w osiemnastym wieku i w swej żądzy władzy i wszechwiedzy ów islandzki Faust postanowił zakłócić spokój duchom dawnych biskupów z Hólar... Jóhann lubił sięgać do skarbnicy legend i baśni, także do sag, czego "Løgneren" może być tu dobrym przykładem... W literaturze islandzkiej stał się szczególną postacią, rzucił w nią bowiem ogromne pokłady ludzkich namiętności.

Umarł niestety młodo. Zabiła go gruźlica. Miał jeszcze wiele planów, budował w północnej Islandii przystań rybacką, by z niej czerpać środki na działalność teatralną, śmierć to wszystko jednak pokrzyżowała. Pisarz umarł w Kopenhadze 31 sierpnia 1919 roku.

Fjalla - Eyvindur. I Halla. Właściwie na pewno to tylko wiadomo, że byli, że istnieli. On z południa, ona z północy. Ponoć Eyvindur był bardzo pięknym, postawnym mężczyzną, o w sumie dobrej duszy, którego bieda i bezradność posłała na złodziejski szlak. Nie mógł znaleźć miejsca, roboty, i razu pewnego okradł babę, porwał jej tobołek z żarciem, jakiś tam serek i inne lichoty. Ale baba go przeklęła. - Ty złodzieju, a więc tak - zatem złodziejem pozostaniesz, i będziesz wiecznym uciekinierem, zawsze cię będą ścigać... Tak opowiada jedna z legend. Lubię tę z przekleństwem, bo lepi się z resztą i daje miłości niepokojący rys (jakiś nielitościwy szatan macza w tym paluszki!!)... Uciekał Eyvindur, aż dotarł w odległe Fiordy Zachodnie, gdzie spotkał Hallę, młodą dzieciatą wdowę. Jak chcą niektórzy, była krańcowym przeciwieństwem poczciwego skądinąd Eyvinda: on przystojny, ona zaś nieprzystojna, ze szpetną nadto duszą... Wieść się jednak zaczęła roznosić, że Eyvind to złodziej. W polukrowanej opowieści to ona, zakochana, gna za uciekinierem, zostawiając wszystko. W bardziej złowrogiej to ona nabiera złodziejskiej namiętności dzięki złodziejowi Arnesowi, i z nim ucieka. Eyvindur zaś, targany namiętnością, dołącza się do zbiegów... Ponoć Halla chciała nawet spalić dom ze swoimi dziećmi... Snuli się tedy po kraju, kradli, tacy źli turyści... Wreszcie ich pojamno, ale Eyvindowi i starszliwej Halli pomogła jakaś magiczna mgła, która pozwoliła im zbiec...

Eyvind i Halla - para przestępczych kochanków, zdziczałe małżeństwo w wędrówce typowej dla wywołańców... Ponoć tak dwadzieścia lat spędzili w dziczy, na ogromnych przestrzeniach, co czyni z nich parę jakichś survivalowych mistrzów... Widywano ich tu i tam, Po Eyvindzie pozostało trochę rozsianych po kraju nazw geograficznych... Ponoć się i mnożyli, porzucając to, co im się udało spłodzić. Raz nawet utrudniające im ucieczkę niemowlę Halla potrafiła rzucić w wodospad. Jest o tym makabryczna kołysanka {notka poniżej}... (Hm - życie... Łatwo się je daje, łatwo też odbiera - w sumie to dwie strony tej samej potworności)... Kobiety z łatwością wywołują zło, mężczyźni zaś nie mają dość sił, by jakoś temu zaradzić. To dość typowe u Jóhanna... Hm - czar jest podwójny: przekleństwo i miłość, czy raczej namiętność...

Islandia zawsze była krajem w dużej mierze bezludnym. Ale to nie oznacza, że pustym, bo gdy tylko pojawili się na niej ludzie, zaroiło się też tam od wszelkiej maści straszydeł. Biedy kazały myśleć o lepszych światach ukrytych po skałach, kamieniach, a wyobraźnia, może i podtruta złym jedzeniem, kazała fantazjować o najdziwniejszych widziadłach, z którymi niejeden nawet zmierzył się w pojedynku... Elfy, trolle, skessy, duchy o najprzeróżniejszych cechach i powinnościach nawet... Ale byli też i żywi, co zamieszkiwali przerażające pustacie interioru, gdzieś w pobliżu tych straszliwych lodowców... "Á Sprengisandi" to bodaj najpopularniejsza piosenka islandzka {owo "Ríðum, ríðum..."}. Słowa napisał romantyk Grímur Thomsen, dawno temu, a trochę później kompozytor Sigvaldi Kaldalóns napisał do tych słów muzykę, czyniąc z tej poezji islandzki evergreen... Byleby tylko przebyć to straszliwe pustkowie, by już być choćby przy Kiðagil... Jeździec gotów jest poświęcić najlepszego wierzchowca. Elfia królowa, straszydła, ukrywający się bandyci, wywołańcy, ktoś tam woła w oddali, może jakąś skradzioną trzódkę prowadzą gdzieś ukradkiem... (Útilegumenn í Ódáðahraun eru kannski að smala fé á laun) Strach byłoby ich wszystkich spotkać na swojej drodze...

Obrzeża Ódáðahraun były też i czasowym miejscem schronienia dla Eyvinda i Halli. Kryjówkę tamtejszą odnalazł ponoć pisarz Þorgils gjallandi, którą zbadał potem archeolog Kristján Eldjárn, późniejszy prezydent Islandii... Przyjmuje się, że tam, nad Kreppą, w Hvannalindir, nieco na wschód od królowej islandzkich gór Herðubreið, Eyvindur i Halla mieszkali koło 1767 roku... Miejsce to upamiętniają kamienie, jeden ze stosowną informacją, drugi z fragmentem poematu Jóna Helgasona "Áfangar" (Etapy)...

Kochanków miały zeżreć wyrzuty sumienia - bo to porzucone potomstwo... Ale cóż, skoro ten survival wymagał aż takich ofiar... U Jóhanna przychodzi decyzja o samobójczej śmierci w śnieżycy... Ale chyba w życiu było inaczej. Islandzcy Bonnie i Clyde skończyli bardziej prozaicznie... Po namiętnej - Jezu, dwadzieścia lat w islandzkim interiorze!! - przygodzie, powrócili w krainę odległą, do Zachodnich Fiordów, do Jökulfirðir, gdzie, w Hrafnsfjarðareyri, Eyvind zmarł w 1783 roku... Halla, sama już, poszła ponoć w góry, by nigdy nie powrócić.. Bo to była przeciaż taka Fjalla - Halla... (To mi się podoba - jest najbliższe dziwaczności ludzkiego życia.)

Nie jest to takie ważne, jakie były losy tych ludzi w szczegółach, ile było w tym przekleństwa, magii... Dość, że musiała nimi powodować niebywała namiętność... Eyvindur i Halla nieźle przejechali się przez życie...

Grupka młodych ludzi zrobiła kiedyś fajny filmik o Eyvindzie i Halli. Od lat mi się podoba, i chętnie przywołuję tu ten obrazek...

Fjalla - Eyvindur. W setną rocznicę śmierci Jóhanna Sigurjónssona:



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Kreml

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Breiðfjörð

Jonas Lie. Eliasz i draug

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć