Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2019

Śmierć, biskup i gadające ptaki

 Wszyscy umrzemy, ale jeszcze nie teraz, powiadał św. Augustyn.  Naturalnie Augustyn jakiś czas temu wyzionął ducha, czyli uczynił to, co wszystkim pisane, ale słowa jego, to głos życia, z którym jakoś nie sposób się nie zgodzić. Rzecz jasna, wszystko się może zdarzyć: może za chwilę u sąsiada dupnie jakaś butla z gazem, może jeszcze dziś wpadnę pod samochód... Coś mi jednak w mej beztrosce podpowiada, że jutro też spokojnie otworzę oczy, by z umiarkowanym zapałem powitać nowy dzień. Ciągle planuję!  Nie, dziś nie. Jutro? Dziś to wczorajsze jutro. A jutro będzie tak samo... Czasem człowiek wręcz nabiera podejrzeń, że to się nigdy nie skończy. Albo że nie skończy się w porę... Ale my tak wszystko lubimy odkładać do jutra.  Shakespeare. Ten nieznośny pisarz, co, jak mówił Oscar Wilde, już dawno temu w zasadzie wyczerpał wszystkie tematy, kazał w piątej scenie piątego aktu sztuki o Makbecie powiedzieć głównemu bohaterowi te ważne i jakże mocne słowa:   Jutro - i jutro - i jutro -

Nic. Na bezksiężycowe mroki Steinn Steinarr

Nic. Coś w gruncie rzeczy niewyobrażalnego. Choć to, co sobie cokolwiek wyobrazić potrafi, z niewyobrażalnego pochodzi. Wspomnień jednak żadnych stamtąd nie wynosi. Pociecha jedynie jest taka, że nic nie wydaje się jakoś szczególnie nieprzyjemne. Płynie czas. Jesień już. Księżyc poranny był ostatnio na cieniutkim C. Zanikający. Zanikł już właściwie. I zima idzie od północy, z ciemną nocą. Jeszcze ciągle, mimo wszystko, jest jak dawniej. W Akureyri już po pierwszych cudownych śnieżycach... U mnie już bezlik tych jesieni. Jakby już w drodze powrotnej jestem... Na ten czas bezksiężycowy Steinn Steinarr... Niðamyrkur. Kompletna ciemność. I nic, nic... Ekkert, ekkert... Steinn Steinarr "NIC" Siedzisz znów przy oknie, zaraz noc przyjdzie ciemna, bezksiężycowy mrok, z nim dziwna cisza tajemna. Zaraz noc przyjdzie ciemna. Zmęczoną dłonią gładzisz swe włosy cienkie i siwe; starcem jesteś już. Może myśl jaka się przyplącze, samotne wspomnienie jasne i żywe; starc

Gdzieś między tik a tak...

Obraz
Bo ja wiem? Wypada się jakoś przechować w międzyczasach. W ogóle wszystko, co pomiędzy, jest jakieś barwniejsze, bardziej klimatyczne... Między tik i tak... Spotkałem się dziś w przyszpitalnej przychodni z sąsiadką... Nie, nic mi nie jest - byłem po prostu z tatą u lekarza. Bo niestety tato już boi się sam chodzić po ulicy... Było tik, jest tak - najpierw tato chodzi z tobą do lekarza, potem ty chodzisz z nim - pomagasz mu się ubrać, wiążesz mu buty... Prowadzisz za rękę. Tak to jest - jedenaście lat temu miałem mamę w pieluchach, a trochę wcześniej gniewne umieranie przyjaciela. Niefajne to jest, lecz co poradzić. - Pan to zawsze taki w chmurach. - To sąsiadka do mnie, w poczekalni. Tato akurat siedział w gabinecie u doktora, a ja się nieco oddaliłem duchem. - A dzień dobry! - Pan się często zamyśla. - Bywa, że zastanawiam się nad zdaniami, których nie umiem przetłumaczyć... Choć tym razem o niczym nie myślałem. Przylepił się do mnie pewien refren od Kate Bush. W kółko mi to grało

Powyborczo

Się trochę zachmurzyło, czas więc w sam raz na gorzkie podsumowania. Ale daliśmy czaduuuu!!... Jakie rekordy bijemy! Tak się wkurzyliśmy, że aż ciut ponad 60% wyborczego luda poszło ciepnąć makulaturą w nieszczelne akwaria... (Chociaż w moim lokalu wyborczym było też przecudne akwarium szczelne, z olśniewającymi rybami w środku - mnie akwaria hipnotyzują, więc się zatrzymałem na dłużej - była tam taka rybka jedna, śmieszna, spłaszczona i obłędnie różowa - pierwszy raz widziałem tak ostentacyjnie różową rybę!!! Zatem jest jakiś zysk.... Ach, co za milutki ruch, lśniący i barwny - tu neony, tam pasiaste danio, jednoplamki, mieczyki, pawie oczka, nagle pojawił się też ogromny sumik, ogromny w porównaniu z całą tą barwną drobnicą, wąsaty i posępnie plamisty... No i ta jedyna różowa rybka... - I taka jestem fajna - zdawała się przechwalać - dziwacznie inna! - Złotooka i wściekle różowa pływała dumnie przy samej szybce, by widzom jak najlepiej się zaprezentować!!!) Dość jednak tych barw.

A muchy po kątach coraz częściej śpią

Obraz
Chociaż się jeszcze budzą. Ożywiają w niemal letnim słońcu, z osami nawet, i latają energicznie przy oknach. Taka fałszywa wiosna się zrobiła, choć już słońce wyraźnie skraca bieg, choć już październiczeje ku listopadowi, co czują drzewa, więc czerwienią się i złocą, chętne już otrząsnąć się ze swych nietrwałych ozdób... Choć jabłka dziś nie takie tanie jak barszcz - tańsze dziś znalazłem winogrona, pyszne, z pajączkiem nawet, już chyba nastrojonym na babie lato, by z owym latem polecieć mógł w dal koncert jesienny na dwa świerszcze i wiatr w kominie... Miałem się dziś powyzłośliwiać powyborczo, ale że pogoda taka piękna - rzec można ostatnie tchnienia lata - postanowiłem sobie podarować... Te krótkie słoneczne dni, gorączkowo rozpalone; te piękne noce pod olbrzymim księżycem... Złota, czerwienie i pomarańcze... Śliczna piosenka, z czasów, gdy jeszcze potrafiono pisać piosenki. "Żegnaj lato na rok". Zdzisława Sośnicka... Ile to już lat. Jakie to urocze, i o tej porze roku z

Napiętnowana

Noblem. Olga Tokarczuk. Tu się za bardzo nie powymądrzam, bo akurat w twórczości pani Olgi nie jestem nazbyt oczytany, ale tak czy owak szalenie się cieszę z jej Nobla. Bo w ogóle lubię ludzi sukcesu, lubię, gdy sięgają po najwyższe laury, gdy ich cenią, a gdy jeszcze idzie o naszą krajankę, radość jest tym większa. Podejrzana sprawa, w tych osobliwych dla nas czasach. Bo to przecież drugi sort, to ta z tej elity do wymiany... Podziwiam panią Olgę za wytrwałość. Za odporność. Bo potrafi przy komputerze przesiedzieć i kilkanaście godzin. (Ja tam jestem w stanie wytrzymać góra pięć - w szóstej trzeba by było już chyba wzywać pogotowie.) Jest pisarką, co potrafi, pełna niepewności co do rezultatu, podłubać przy książce i siedem lat (Oscar Wilde kogoś takiego nigdy nie potrafił zrozumieć:)), ma ten dar, że wytrzymuje presję. (Tu na myśl przychodzi mi inny noblista - Tomasz Mann, który był mistrzem powieściowej dłubaniny - zawsze chylę czoła przed tą pisarska potęgą, która na dodatek,

Stanisław Ignacy Witkiewicz. Varia

I tak powoli idzie ku końcowi. Grubo ponad dwadzieścia lat powstawał ten książkowy pomnik Witkacego (i nie wszyscy doszli do tego końca, bo nie ma już i Jana Błońskiego, i Anny Micińskiej); te dzieła zebrane w pięknej szacie, nie bez drobnych potknięć, ale jak dobry kancer, to i wartość znaczka wzrasta - (Jalu Kurek by się chyba cieszył, gdyby zobaczył, jak się zacni wydawcy Witkacego nabrali na jego Prochala!! Ale bywa tak, że nadmierną wiarą otaczamy to, co drukowane, jak ta Jagna z "Chłopów", co w smoki wierzyła, i co też jest w sumie wzruszające, bo literatura barwniejsza jest jednak od życia, bez dwóch zdań!!) Tom "Varia" przyszedł tuż po osiemdziesiątej już rocznicy samobójczej śmierci pisarza, artysty, jakiego próżno by było dziś szukać. Taki jeszcze jeden głos sprzed końca świata, co do którego artysta ów wątpliwości żadnych nie miał... Głos z przeszłości. Można by powiedzieć - coraz odleglejszej, lecz daty niewiele znaczą. To świat moich dziadków, zatem o

Jak woda w dłoni. Njörður P. Njarðvík

Lubię to. Ładne i proste. I cóż więcej trzeba... Kiedyś, grzebiąc w starych rocznikach gazet, wydłubałem sobie tę małą liryczną urokliwość. Stary numer nieistniejącego już islandzkiego pisma Þjóðviljinn, z 1973 roku... Njörður P. Njarðvík... I świat jego jak woda w dłoni. Morze, fiordy i góry, co zdają się być utworzone nie tak całkiem przypadkowo...  Njörður P. Njarðvík JAK WODA W DŁONI Jak woda w dłoni jest mój świat fiord między górami plaża co pojawia się i znika słońce wschodzące ponad szczytami i zapadające znów w przełęczach ciemność co wypełza z górskich żlebów morze raz spokojne raz pieniące się w gniewie ryba w sieć zaplątana góry i niebo mój świat jak woda w dłoni       przełożył z islandzkiego Kiljan Halldórsson