Napiętnowana

Noblem. Olga Tokarczuk.

Tu się za bardzo nie powymądrzam, bo akurat w twórczości pani Olgi nie jestem nazbyt oczytany, ale tak czy owak szalenie się cieszę z jej Nobla. Bo w ogóle lubię ludzi sukcesu, lubię, gdy sięgają po najwyższe laury, gdy ich cenią, a gdy jeszcze idzie o naszą krajankę, radość jest tym większa.

Podejrzana sprawa, w tych osobliwych dla nas czasach. Bo to przecież drugi sort, to ta z tej elity do wymiany...

Podziwiam panią Olgę za wytrwałość. Za odporność. Bo potrafi przy komputerze przesiedzieć i kilkanaście godzin. (Ja tam jestem w stanie wytrzymać góra pięć - w szóstej trzeba by było już chyba wzywać pogotowie.) Jest pisarką, co potrafi, pełna niepewności co do rezultatu, podłubać przy książce i siedem lat (Oscar Wilde kogoś takiego nigdy nie potrafił zrozumieć:)), ma ten dar, że wytrzymuje presję. (Tu na myśl przychodzi mi inny noblista - Tomasz Mann, który był mistrzem powieściowej dłubaniny - zawsze chylę czoła przed tą pisarska potęgą, która na dodatek, przy całym ciężarze podjętego tematu, potrafiła się trzymać w ryzach i wręcz w urzędniczej regularności - bo był to pisarz - urzędnik, który do roboty siadał o dziewiątej rano, a kończył ją w południe, nawet w samym środku Apokalipsy!!)

Palenie. Mann naturalnie ćmił cygaro... Karty lubią dym i literatura chyba też... Podobno Olga Tokarczuk po skończeniu morderczej roboty nad "Księgami Jakubowymi" poszła na balkon i puściła z dymem całą pakę fajek, aż jej się zrobiło niedobrze... Zazdroszczę jej nałogu. (Nobla mi nie wypada, bo nie lubię pracować, więc byłoby trochę głupio, gdybym tak pozazdrościł! Z tego to się tylko cieszę, jak zaznaczyłem na początku!) Zazdroszczę nałogu, bo dymiąca kumeta potrafi być fajnym towarzyszem - czy towarzyszką - bo to w końcu ta kumeta. Tęsknię za dymkiem już od pięciu lat, ale że zostałem przez nałóg rzucony, nie zamierzam go o nic prosić. I sam nie wrócę. Bo jestem człowiekiem bez serca, typem nieludzkim - ot - takie homo, lecz w ograniczonym zakresie...

Biedna władza dzisiejsza - jakoś tak gratuluje, ale bez przekonania. Choć gdyby się to jakoś dało podpiąć pod propagandowe zapewnienie o słusznej linii naszej partii jedynej... Ale to się nie da, nazbyt ten wróg (wrogini - gdyby mi jakaś feministka mogła dopomóc w tych formach) jest zaangażowany po stronie drugiego sortu. Wystarczy jeden przykład, ten, kiedy w 2015 odbierała nagrodę Nike za wymienione już "Księgi Jakubowe" i kiedy powiedziała, jadąc prosto w PiS, że wymyśliliśmy sobie historię Polski jako kraju tolerancyjnego, otwartego, jako kraju, który nie splamił się niczym złym w stosunku do swoich mniejszości. "Tymczasem robiliśmy straszne rzeczy jako kolonizatorzy, większość narodowa, która tłumiła mniejszość, jako właściciele niewolników czy mordercy Żydów". Nie trzeba chyba dodawać, jaki się polał hejt. Były i groźby karalne, płynące prosto z tego nabożnego narodu.

To zła elita. Nieszczęśnik z Nowogrodzkiej, ten skrajny przejaw ludzkiej niedoli, zapowiada nową. Nie chcę nawet podawać kandydatów, bo ani nie mam sympatii dla przesadnych złoceń, ani dla bezczelnych dziwek i ich mocarnych a bankowych satyrów, ani dla ułaskawionych niewiniątek - szkoda energii...

Zastanówmy się może. Skąd ta dzisiejsza noblistka? Z fajnego kraju? Czy to może drugi sort z mafijnego państewka, co sobie do serca wzięło głęboko myśl chamską a leninowską...

A jeszcze na koniec tego wpisu, tak przy okazji powieści "Bieguni"... Chciałam się przyjrzeć - powiedziała - co to znaczy podróżować, poruszać się, przemieszczać. Jaki to ma sens? Co to nam daje, co to znaczy?"... I dodała: "Pisanie powieści jest dla mnie przeniesionym w dojrzałość opowiadaniem sobie samemu bajek. Tak jak to robią dzieci, zanim zasną. Posługują sie przy tym językiem z pogranicza snu i jawy, opisują i zmyślają".

Dziecko w dojrzałym wieku... Bajka to jakaś opozycja. Zaś brnięcie w nie... Przychodzi mi na myśl dość odważna myśl, której hołdowała Karen Blixen, że te wszystkie bajki snute w dorosłości, to wspaniały rodzaj samobójstwa, na jaki zdobywają się jedynie dystyngowani i dobrze wychowani ludzie...

Słuchałem ostatnio, jak się Kazia Szczuka trochę spierała z profesorem Bralczykiem, który nie chciał, by tego Nobla mieszać z bieżącą polityką. Razem z Kazimierą uważam, że nie można tego oddzielać, to jest ważne, jej Nobel i nasze teraz, i nasze jutro...

Mam na półce taką starą, jednotomową encyklopedię w pomarańczowej okładce, z końca lat osiemdziesiątych. W niej zawarty dodatek, gdzie oczywiście jest i tabelka z najnowszymi ówczesnymi noblistami. Wśród nich naturalnie pokojowy Lech Wałęsa. No nie dało się tego faktu ukryć, ale oczywiście przy nazwisku figuruje odsyłacz do przypisu, w którym poinformowano, że nagroda ta miała charakter polityczny i była próbą zakłócenia normalizacji w Polsce...

Z Nowogrodzkiej język peerelowski płynie jak wartka rzeka, nieczysta, z Gomułkowskim jękiem, jak to gówno z pękniętej rury... Jeśli na dobre pozwolimy się tym fekaliom rozlać, przyszłe encyklopedie będą w pewnych obszarach zbieżne z informacjami na temat Nobla naszego kłopotliwego skądinąd Lecha...

Chciałbym powiedzieć, pomyślcie... No, mówię, mimo że chyba nikt tego nie czyta... Ale tak na wszelki wypadek... Na wszelki wypadek i zakonnica ma zadek... Gdyby coś... Wiem, mało jestem na koniec elegancki, ale czasy też takie nie są...

Do urn, Ojczyzno...





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce

Klaus Mann. Ucieczka na Północ