Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

 

Jakieś mi runy mignęły... Ach, to przecież po tęczowym sierpniu w Reykjaviku jeszcze... Tak, tak, bo przy takich okazjach to mi się zawsze pewna boska awantura plącze po głowie... Zaskakująco teatralna rzecz ze stareńkiej staroislandzkiej Eddy... Ale notka jakoś tak tylko roboczo została zasygnalizowana, runicznie...

 Dobry brachol Loki, coś jakby z branży, irytująco dla bogów poza szafą. Pochodzenie liche, choć to potomek olbrzyma i boginki, ale właśnie ten układ niezbyt mile jest widziany. Kundlisko więc, gorszy sort, niby przez Najwyższego usynowiony, przyjęty, ale to osobnik ze skazą niezatartą. To moc chaosu, wielość w jednostce, to zamieszanie, z którego jednak wynika jakiś porządek i pozycja sprawcy wszystkich turbulencji - ważna, acz trudna. Nieszczęście i wybawienie. To istota, która też przypieczętowuje koniec wszystkiego, bo jego potomkowie to między innymi potwory - jeden z nich - straszliwy wilk Fenrir - pożre kiedyś słońce... Choć z tego Zmierzchu Bogów wyrośnie nowy świat... Bogowie się oburzają i zwą go bezwstydnikiem. Tak, jest denerwująco dla udawanej cnoty bezwstydny, otwarty... Trochę mi przypomina geja, który ma za sobą coming out: - Jestem pedałem, i gońcie się wszyscy!... Wszyscy bogowie mają coś za uszami, a ten bezwstydnik, którego oni chcą oceniać, ośmiela się im rzucać w twarz prawdę. Przybłędą jest? Ale jak trzeba, jak bieda, to Loki przydatny... Wkurza ich to, że w nosie ma, co o nim sądzą; że jest taki i owaki?, męski i żeński?- niech gadają, drapał ich pies... Jest w stanie ponosić największe ofiary... Dla dobra bogów może nawet zmienić płeć i dać się wyruchać ogierowi... Takie osobniki potrafią denerwować, budzić pełną zawiści niechęć - są nietypowi, elastyczni, mają wiele zdolności, są artystami życia, wyzwoleni, bez fałszywych wstydów... Staronordyckie określenie "argr" było okropną obelgą. Rzucić beztrosko owym "argr"(albo "ragr") w mężczyznę znaczyło podważyć jego męskość, męską aktywność - trochę jakby nazwać dzisiaj kogoś ciotą, pedałem, w tej odmianie, co to w wyrku bardziej daje niż bierze... Okropność. Za wikinga za takie obelgi można było być bezkarnie zabitym... I ta staronordycka "ciota" - o ironio przebrzydła - była osobnikiem, któremu każde bóstwo coś zawdzięczało. A niech go cholera!... Co byśmy bez tego "niemęskiego" zrobili? Wręcz świat oparty na nim... Każdy z osobna coś mu zawdzięczał, i wszyscy naraz też, bo przecież i młodość nieustępującą im ocalił. Z boginią od zaczarowanych jabłek przemienioną ratunkowo w orzeszek laskowy dla bogów rzuca się wszak w ogień. Jemu płomienie niestraszne - nie spaliły lotnego sokoła, spaliły natomiast olbrzymiego orła, co go ścigał... Tak więc przy tęczy i przy ogniu Loki mi się w myślach błąka... Dziwnie nieporadny, gdy idzie o obsługę ognia, ale nieustraszony, gdy trzeba weń wskoczyć. Tak go sobie ludzie wyfantazjowali, niebinarnego... 

 Loki - ten niby gorszy, który walczy o miejsce dla siebie w społeczeństwie, który, jako ten "inny", wiele musi udowodnić, który wszystko zawdzięcza jedynie sobie. Wszędzie go pełno, choć żadnym kultem nikt go nie otaczał... Jestem, i coś też mi się należy! Tak by można było odczytać "Kłótnię Lokego"... Głowiono się nad tym tekstem. Bzdurzono, że to taka chrześcijańska złośliwość, że to takie ośmieszenie bogów... Ale to nie tak, wtedy jeszcze chrześcijanie nie byli gotowi na takie ideologiczne walki, a poza tym rzecz bardziej może leciwa niż się wydaje... Dla mnie "Lokasenna" to trochę taki oskarżycielski głos, spektakl rozrywkowy, ale z podszewką... Z bogów żartowano, z bogami się szarpano, ofiarami usiłowano ich do czegoś przymusić, bogowie byli też rodzajem rozrywki, tak jak to było i w starożytnym Rzymie. Ich działania tłumaczyły świat, ich przygody to uprzyjemniająca czas opowieść, na dreszcze i chichoty. Ale i można przy tej okazji coś wytknąć, ująć w tym jakąś skargę. "Lokasenna" to trochę taki ludowy donos na bogów, pod którymi jest nasz świat, często podły, rozwiązły, niesprawiedliwy, głupio brutalny, w pewnej części pełen obfitości, w pewnej trawiący czas w ciągłych deficytach. Donos puszczony rubasznie, posłany na Berdyczów, bo tam jedynie słać można zażalenia na pozaziemskie moce. Wielcy bogowie, pozłacani, potęgi rządzące światem: błyskawice, gromy, wichry, słońca, mrozy, ognie, zorze, wstrząsy, potwory poukrywane po morzach... A tu raptem gromada zapijaczonych mężczyzn w towarzystwie rozerotyzowanych wywłok... Nic dziwnego zatem, że ten świat taki lichy, kapryśny, marnie zarządzany... Niejeden człowiek powiedzieć i dziś może, że lepiej by to wszystko urządził, dysponując odpowiednimi siłami... Że właściwie nie do wyobrażenia jest tylko coś gorszego od tego świata. Ten wszak jest najgorszy z możliwych...

 Bogowie się w końcu wkurzyli i związali Lokego. Nad nim wąż nieustannie leje żrący jad. Sigyn, żona Lokego, trwa przy nim i zbiera jad do naczynia (tak będzie czyniła aż do Ragnaröku). Gdy się przepełnia, idzie je opróżnić, a wtedy jad kapie na jej męża, który tak mocno się rzuca, że aż trzęsie się ziemia... Na Islandii trzęsie się i trzęsie...

 U Asów i Asnyj, ale i u Wanów naturalnie, wszystko powinno być okazałe i piękne... Taki więc "święty" obraz stworzył kiedyś dziewiętnastowieczny szwedzki artysta Mårten Eskil Winge, który na swoim koncie ma wiele malarskich nordyckich scen mitologicznych... Ofiarna żona i całkiem ponętny Loki... Można by było posiedzieć przy nim, chroniąc go przed jadem, choć ręce byłyby nieuchronnie niespokojne, nie wspominając już o obszarach z natury swej niesfornych... Okowy, wężowa toksyczna wydzielina - pociecha taka, że kiedyś pękną, że w ogóle wszystko kiedyś tąpnie, po to, by powstał lepszy świat. Oto ukarany Loki, co kiedyś przemienił się w złą babę, która jako jedyna nie chciała zapłakać nad śmiercią Baldura (za którą to śmierć częściowo Loki był odpowiedzialny), przez co zagrodziła mu drogę powrotną do życia, rezerwując go niejako dla lepszego świata...

Senna to taki literacki gatunek. Rodzaj takiej pyskówy, pojedynku słownego. Dziś raperzy robią sobie takie pojedynki - jeden drugiemu sypie docinki. Ten lepszy, kto bardziej i celniej przyładuje Senna nie jest zbyt wybredna. Wali między oczy, kłuje, dotykając takich bardziej prywatnych spraw, intymnych... Obnaża charaktery, skłonności, bierze na warsztat aktywność seksualną... No i takie zawołania tam bywają, w rodzaju - Ty, pedale jeden...

Przerobię to na taką opowiastkę z garstką komentarzy... 

"Pyskówka Lokego"

Ægir alias Gymir chciał się wymigać od urządzania uczty dla bogów. Bo to, bo tamto, a kotła nie mam, piwska nie nawarzę na tyle gardeł... Wymyślili sobie. Wiecznie na krzywy ryj tylko patrzą się wlulić. A przepastne to towarzystwo kotła na milę głębokiego potrzebuje. Hymir ma, niby rodzic śmiesznego Týra, co sprawiedliwym chce być o jednej łapie tylko... I tak Týr z Þórem się wybrali, tym pogromcą olbrzymów, zatem nie tak łatwo było od olbrzyma gar upragniony wynieść, bo przecież uprzejma przysługa nie wchodziła tu w rachubę. Mocarz jednak dał radę i zwycięski wrócił z kotłem. I postanowiono, że co zimę chlać będą u Ægira piwsko.

Przytachany warnik, piwo trzeba warzyć. I uczty przyszedł czas. Nazłaziło się. Naturalnie Najwyższy ze swoją Frigg. Od Þóra przyszła Sif - sam Þórr zaś się nie pofatygował, bo go na Wschodzie sprawy jakieś zatrzymały. Do tego Bragi i Iðunn, szafarka jabłek wieczną młodość zapewniajacych. Týr jednoręki - ech, ten się dał zrobić w ch..., pakując w paszczę Fenrira łapę - chcieli nabrać wilka, nabrali i Týra. I tak to wilk pojmany czasowo, a światowa sprawiedliwość taka, że witki opadają... Patrzcie, jest i Njörðr oraz Skaði - Strindbergowskie małżeństwo: on lato, ona zima; sytuacja nieprzyszłościowa... Mmmm - Freyr i Freyja, zawsze jest chęć puścić do nich oko... Víðarr, Óðinowy syn... Loki... I Freyja sługi: Byggvir i Beyla. A oprócz nich jeszcze cała czereda bogów...

Ægir miał dwóch służących: Fimafengr i Eldir im było. Świątynia pokoju, złotolśniąca. Goście nachwalić się nie mogli zręczności sług gospodarza. Aż Loki mdłości od tego boskiego słodzenia dostał i ten świątynno - pijacki nastrój, nie mogąc tego wszystkiego słuchać, zakłócić postanowił. Wziął i zamordował jednego z tych zwinnych sług, Fimafenga. Aż się bogowie zatrzęśli i w tarcze uderzyli; zeźleni przepędzili Lokego do lasu... Złość im jednak szybko minęła - znać to historia z czasów, gdy nawet najlepszy posługacz nie stanowił przesadnej wartości... Zabawę kontynuowano. Loki tymczasem powrócił z lasu i przed dworem spotkał Eldira:

- Stójże no, Eldir, ani drgnij. No i cóż tam gadają te bóstwa?

- Ano o broni, pośród bitewnych przechwałek. A o tobie z wrogością mówią.

- To sobie zajrzę tam znowu, popatrzę na tę biesiadę. Wleję im trucizny w to ich piwko z Hymirowego kotła.

- Jeśli ty im popijawę znów zakłócisz i ich pomyjami zbrukasz, wiedz, że się wytrą o ciebie.

- Jeśli się będziemy wyzwiskami domagać racji, hojnie potrafię się odwzajemnić, gdy ty powiesz za wiele.

Kiedy wszedł na salę, wszyscy zamilkli.

- Pić mi się chce - zawołał Loki. - Mnie, Loftowi z dalekiej drogi. Rad bym tych waszych miodów popróbować. Co tak ucichły gaduły, samochwały? Miejsce dla mnie. Albo mnie wyrzućcie. Milczycie wciąż?

Wtedy Bragi się odezwał:

- Miejsca za stołem bogowie ci nie dadzą. Oni wiedzą dobrze, kogo na ucztę zapraszać.

Wówczas Loki odezwał się do Óðina:

- A pamiętasz, jak zmieszaliśmy naszą krew? Przysięgałeś wtedy, że piwa nie tkniesz, zanim i mnie nie podadzą.

- Ustąp mu, Víðarr - odparł na to Óðinn. - Temu ojcu wilka. Niech siądzie jako gość, aby nas nie lżył tu, w sali Ægira.

Víðarr posłuchał rodziciela i w milczeniu (bo milczenie główną jego cechą było) podał napój; Loki zaś, miast pić, przemówił do zgromadzonych:

- Zdrowie wasze, Panie, Panowie i wszyscy inni przenajświętsi. Tylko dla ciebie nic, Bragi, co tam się kryjesz na wewnętrznej ławie. 

Bragi na to:

- Konia i miecz ci dam, i do tego pierścień, byś się pohamował i nie gniewał bogów.

- Ty i pierścienie, ty i konie, Bragi, litości, gołodupcu, poeto elokwentny zawsze z pustym mieszkiem. As z ciebie ostrożny, przy strzałach najpłochliwszy.

- O, gdybym na zewnętrznej ławie siedział, już bym ze świetlicy Ægira twój łeb pod pachą wynosił, tak bym za twe łgarstwa, draniu, zapłacił.

- Hehe, patrzcie go, jak go pozycja uskrzydla. Mocnaś w gębie, ty, ławy ozdobo. Stawaj, skoroś taki gniewny. Mężny nigdy się nie namyśla.

Na to odezwała się małżonka Bragego, boga poetów, Iðunn jabłeczna:

- Proszę cię, Bragi, na więzy pokrewieństwa dzieci rodzonych i przybranych. Nie ubliżaj Lokemu, gdyśmy w gościnie u Ægira.

- Cicho bądź, Iðunn, rozpustnico. - Dla niej lepiej, by Loki milczał. A jednak sama dziobem kłapie i go tylko prośbą swą pobudza. Milczałaby, dałby spokój. - Ale że się wtrącasz, niewygodną prawdę wyjawię, o tym, jak to przed zabójcą swego brata nogi szeroko rozkładasz - dodał, czyniąc grymas wymowny w kierunku Bragego.

- Nic przeciw tobie mówić nie będę - odparła Iðunn. - I Bragi niech się uspokoi, bo nikomu to potrzebne, by się w złości goście bili.

Gefjun - oraczka do pyskówki dołączyła swoje:

- Czego to się chcecie domagać racji wyzwiskami. Znacie przecież obelżywego kpiarza, każdemu ubliży, wszystkim bogom nienawistny.

- Milczeć! Gefjun! Dziewica, mówią. A ja opowiedzieć potrafię, kto cię w zabawę pociągnął. Za nóżkami obejmowanie bielutkiego młodzika masz ty ten fikuśny naszyjniczek.

- Rozum ci odebrało - zagrzmiał Óðinn. - Szaleńcem cię nazwę, gdy gniew Gefjun ściągniesz na siebie. Wiem, tak jak i ona, jakie jest przeznaczenie.

- Milcz, Óðinn! Nigdy nie potrafiłeś rozdzielić szczęścia na wojnie. Nader często zwycięstwo ospałym dawałeś. Takiś mądry, łaskawy dla patałachów.

- A jeśli nawet gnuśnemu, temu, co nie powinienem, zwycięstwo dałem, to co z tego? Ale baby bym z siebie nie zrobił. A ty co? Osiem zim jak baba żyłeś, krowy dojąc, dzieci rodząc. To męska ma być natura? Paskudniku, zdziro jedna!

Ciekawe to, pomyślał sobie Loki. Teraz mu Loki - baba przeszkadza. Lichy los miałaby dziś Freya, gdybym rumaka Svaðilfarego nie odciągnął od roboty. A co na ogiera lepiej działa, jak nie końska ruja? Piękny nam się urodził źrebiec, ośmionogi Sleipnir. Wyrósł potężny, jam matką jego, rad go Óðinn codziennie dosiada. [Kto widział Ásbyrgi w Islandii, ten wie, jak okazałą wydał Loki z siebie istotę, patrząc na ślad jej olbrzymiego kopyta...]

- A mam powiedzieć, co o tobie gadają? Żeś zaklęcia jak wiedźma mruczał na Sámsey, żeś czary uprawiał, żeś czarownicą fruwał wśród ludzi. I to ma być męska natura? Paskudniku, zdziro jedna!

Frigg zaś na to:

- Czy to wypada przy stole takie rzeczy sobie wypominać? Dajcie spokój. Dawne to były czasy, po co wracać do minionych spraw. Trzymajmy się od tego z dala.

- Milcz, Frigg! Żono Fjörgyna - wszystkich wkoło zadowolić umiesz. Łono i ramiona twe gościnne i dla braci jego: Véa i Viljego... Żono Viðrego, pamiętasz, wtedy, gdy mąż z delegacji długo nie wracał... ( Swoją drogą ten twój małżonek, Óðinn, tyle ma imion, że spanie z nim samym człowieka czyni rozpustnikiem - tabun ich...)

- Ech, gdybym tu miała przy sobie syna mego, Baldura, bądź pewien, żywy byś stąd nie wyszedł - westchnęła Frigg.

- Więcej go nie zobaczysz, to ci zagwarantować mogę - odparł Loki. - I bardziej cię jeszcze dotknę. Höðr Höðrem, ale ja to sprawiłem, że przepadł na dobre.

- Obłąkany jesteś i przypominasz najpodlejsze czyny. To, że ja tego nie wspominam, nie znaczy, że nie wiem. - odezwała się Freya.

- Milcz teraz ty, Freyo! A ja wiem o tobie, że tu nie uświadczysz chłopa, co by z tobą nie spał. Każdy z nich gachem jest twoim.

- A, ten ozór twój nieszczęście ci wykracze, łajdaku. Wkurzyłeś tu wszystkich i radosny ty nie będziesz do domu wracając.

- Czarownica Freya, przewrotna i zła, kazirodcza natura. Aż żeś się przestraszona zesrała, gdy cię bogowie z rodzonym bratem na pieprzotach przydybali.

Njörðr nie wytrzymał:

- Wielka rzecz, że dziewczęta na męża polują lub też sobie przyjaciela chcą przygruchać. Dziwi mnie natomiast, co wśród Asów robi tu to dziwadło, co samo dzieci rodziło.

- O, buźka brudna, co? Njörðr. Twoja gęba, gdyś na Wschodzie za zakładnika robił, nocnikiem była dla córek Hymira. Prosto w ryj ci szczały.

- Gdym siedział daleko na Wschodzie, pociechą dla mnie było przynajmniej, żem miał syna, którego każdy kocha.

- Pohamuj się, Njörðr! Miarkuj! Nie ma co ukrywać. Z siostrą tego syna spłodziłeś, więc nie taki on lepszy.

Týr stanął w obronie wspomnianego wyżej syna:

- Freyr w Asów grodzie najszlachetniejszy. Z okowów uwalnia, dziewczyny nie skrzywdzi, ni żony niczyjej.

- Milcz, Týr! Ty chcesz tu zgody zaprowadzać? Czymże ty chcesz ważyć? Nigdy nie możesz do zgody powaśnionych doprowadzić. Przypomnę ci tylko tę rękę, co ci ją Fenrir odgryzł.

- Ja nie mam ręki, ty zaś tego swojego Fenrira - Hróðrsvitnira. Bolesne dla obu straty. Wilk nie ma się dobrze, w spętaniu czeka Ragnaröku.

- Ofermo, nędzniku. Twojej to żonie się zdarzyło mieć synka ze mną. Ani grosza, ani nawet strzępka wełny za zniewagę nie dostałeś.

Freyr zawołał na to:

- Wilka widzę, Fenrira, z paszczy jego ślina trująca wycieka, z paszczy, co źródłem jest rzeki Ván. Tak będzie leżeć w okowach do końca, do zgonu wszystkich bogów, a niebawem i ty, jeśli nie zamilkniesz, spętany zostaniesz, obleśny nieszczęścia kowalu.

- Złotem płaciłeś za Gymira córkę, a przefrymarczyłeś swój miecz. Gdy synowie z Surta krainy ognia wiecznego przedrą się przez Myrkvið, ty, biedaczyno, walczyć nie będziesz miał czym. To ci kowal nieszczęścia rzec może.

Byggvir się tym razem wtrącił:

- Gdybym był tak wielki jak Freyr i miał na własność jego wspaniałą siedzibę, zmełłbym tego gawrona, co wnosi wszędzie nieszczęście.

- A co to za robaczek tam się kręci? Łapie, co złapać zdoła. Zawsze się czepia Freyowego uszka. I klekocze młynarz u młyńskich kamieni.

- Byggvir moje imię, za pożyteczność chwalą mnie ludzie i bogowie. Dumny jestem, że wszyscy Óðina synowie zgromadzili się tu na uczcie.

- Milcz, Byggvir! Jęczmienny sługo. Nigdy, nigdy nie umiałeś obdzielać ludzi jedzeniem. A tam go najwięcej, gdzie może marnować się tratowane nogami.

Heimdallr przemówił teraz:

- Daj już spokój, pijanico! Powstrzymajże się, Loki. Zawsze to picie bez miary głupio języki rozwiązuje i nad mową się traci panowanie.

- To ty przynajmniej milcz, Heimdallu!... Boski stróżu. Czuwaj, czuwaj, synu dziewięciu fal. Ciężki twój los... - Zamyślił się Loki: "Ty na mnie czekasz, a ja czekam na ciebie"...

Dołączyła jeszcze Skaði:

- Lekkomyślny jesteś, Loki. Niedługo już będziesz machać swym ogonem. Do skalnego urwiska cię przywiążą jelitami twego syna.

- Ale zanim to nastąpi, to wiedz, żem ja twojego Þjazego uśmiercił. Pierwszy byłem do tego, by twego ojca wyprawić stąd na dobre.

- Wiedz, zatem, Loki, że za ten śmiertelny cios zewsząd ścigać cię będą moje złe myśli.

- A takie słodkie słowa miałaś kiedyś dla mnie, syna Laufeyi. Trzeba o tym powiedzieć, skoro już tak sobie gawędzimy. Sama mnie wabiłaś. - Waleczna narciarka - pomyślał sobie z ironicznym uśmieszkiem. [Pomścić ojca chciała, po męsku, orężem, a wyszło po babsku, wszak Baldur jej się marzył. Na chłopa więc ją wzięli, tyle że musiała zgadnąć, które giry należą do wyśnionego. Za parawanem postawili dwóch - zgaduj zgadula. Kogo wybierzesz, ten będzie zapłatą za ojca. Niestety trafiła na Njörða. Inaczej być nie mogło. I tak się dała zrobić na szaro. Bo Baldura nikt by jej nie wydał. A umowa to umowa...]

Wtedy podeszła Sif. Przepiła do Lokego miodem z kryształowego kielicha i rzekła:

- Zdrowie, Loki! Weź ten puchar pełen starego miodu. Jedną choć pozostaw bez ujmy.

Napił się.

- Byłabyś tą jedyną, gdybyś była nieprzystępna i zimna wobec chłopów. Ale jeden z twego męża rogacza niestety zrobił. A kto to uczynił? A no ten złością przepojony Loki.

Beyla zwróciła uwagę:

- O, skały drżą. Hlórriði - Þórr nadjeżdża. On zrobi porządek z tym, co niszczy nam ład i pluje oszczerstwami na bogów i ludzi.

- O, Beylo, Beylo, milczże, Byggvira kobieto, poślednia na wskroś! Gorszej przybłędy niż ty tu nie było. Gdzie do Asów, cała gnojem schlapana dojarko!

- Milcz, ty bezwstydny, obleśny łajdaku - huknął Þórr, co właśnie wszedł. - Zaraz mój Mjöllnir łeb ci stłucze, strąci go z szyi i kres będzie twego bytowania.

- Syn Ziemi powrócił. Cóż się kłócisz, Þórze? Takiś odważny teraz, ale kiedyś przelękniesz się wilka, gdy będziesz go miał zabić. A on pochłonie Ojca Zwycięstwa.

- Milcz, bezwstydna lichoto, półbabku przebrzydły. Zaraz młot mój zamknie ci gębę. Wywalę cię daleko na Wschód i już nikt cię więcej nie ujrzy.

- A cóż ty o Wschodzie będziesz gadać. Czy to nie tam chowałeś się w kciuku rękawicy? Wojaku ty. Wtedy nie byłeś Þórem!

- Milcz, półbabku wstrętny! Zaraz cię trzasnę i kości wszystkie połamię.

- A ja zamierzam żyć, choć ty mi młotem grozisz. Siłaczu. Co byś zrobił, gdzie byś miał ten młotek, gdyby mi rozumu brakło. Phi...A i mocne powrózki Skrýmira były, co? Gdyś nie mógł rozwiązać worka z jedzeniem; choć zdrowy, zdechłbyś rychło z głodu.

- Milcz, półbabku, dupydajco bezwstydny, Hrungira zabójca wnet cię do Hel pośle. - Znów zamachał młotem.

- Ech, powiedziałem Asom, com chciał, na co mi ochota przyszła. Ale pójdę sobie. Bo rozum mam, a ty młotek. Zabijasz... Nawarzyłeś piwa, Ægirze. Ale już więcej żadnej uczty nie urządzisz. Niech się cały ten przybytek spali, wszystko, co tu jest, i niech płomienie zadek ci dobrze podsmażą.

I skoczył Loki w wodospad Fránangr, przemieniwszy się w łososia. Kiedyś go tam z kipieli Asowie wyłowili, by się spełnił sen Skaði. Þórr go złapał, na pamiątkę czego każdy łosoś ma teraz taki smukły, wcięty ogon, jakby uformowany zaciśniętą dłonią. Związano Lokego jelitami jego syna Válego (drugiego syna, Narfego, przemienili w wilka) i przytwierdzono do skały. Skaði przyniosła węża i przywiązała go nad obliczem złośliwca, tak, by z jego paszczy ciekł nań jad. Sigyn, małżonka jego, siedziała tam i trzymała naczynie, do którego jad ten spływał, a gdy już było napełnione po brzegi, wynosiła zawartość, a w tym czasie ów jad spływał na jej męża. I tak dzieje się do dziś. Gdy ona idzie opróżnić naczynie, Loki drży gwałtownie od palącego jadu, aż cała ziemia się telepie. To się teraz nazywa trzęsieniem ziemi.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce

Klaus Mann. Ucieczka na Północ