Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2019

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Obraz
Laxamýri. Æðarfossar. Skjálfandi... Malowniczości, gdzie łososiowa rzeka z komarzego jeziora edredonowym wodospadem umyka do morza, do drżącej zatoki, czemu z oddali przyglądają się błękitne góry... To świat Jóhanna, któremu wypada oddać może głos: Urodziłem się 19 czerwca 1880 roku w dużym gospodarstwie w północnej Islandii, liczącym coś koło dwudziestu dusz. Szeroki strumień, dobrze w łososie zaopatrzony; po obu stronach skały, gdzie miejsce na gniazda znajdowały sobie tysiące edredonów; widok na Atlantyk i klify, gdzie roiło się od morskiego ptactwa; lawowe pola pokryte najniezwyklejszym kwieciem; w oddali niebieszczące się pasmo gór: to była sceneria, teatr dla moich dziecięcych fantazji i miejsce, gdzie powstały moje pierwsze poezje. Gdy miałem czternaście lat, posłano mnie do szkoły w Reykjaviku. Ukończenie jej nie zaspokoiło w pełni moich ambicji i, głodny wiedzy, ruszyłem do Kopenhagi, gdzie postanowiłem studiować weterynarię. Przez trzy lata pracowałem gorliwie, zaliczając

Sofðu, unga ástin mín

Obraz
Za chwilę minie 100 lat od śmierci Jóhanna Sigurjónssona. Był dramaturgiem i poetą, i odważnym facetem. Wkrótce o nim napiszę więcej, rocznicowo, teraz zaś zostawię tu jego kołysankę, z najsłynniejszej jego sztuki, o Halli, złej Halli, i przeklętym Eyvindzie, skazanym na wieczną ucieczkę... Nie pierwsza to zła kobieta w islandzkiej literaturze. Miłość, czy też może zamiłowanie do wolności, swoiście pojętej, czyni z niej zbrodniarkę... Kobiety łatwo dają życie, ale też z łatwością potrafią je odbierać... Mają przy tym pewne wyczucie, bo przecież życie to w gruncie rzeczy straszliwa sytuacja - miłość, ale i strata, to płacz i żałość... Sofðu, unga ástin mín... Śpij, moje kochanie... Autorem słów jest Jóhann Sigurjónsson. To ze sztuki "Fjalla - Eyvindur". Dziecko w wolności bywa przeszkodą... Wodospad w filmiku jest nie bez przyczyny, bo właśnie w nim zaraz wyląduje usypiane dziecię... Już przytaczałem tu raz makabryczną islandzką kołysankę. Teraz czas na drugą... Urzekają m

Knuta Hamsuna wędrówka po zarośniętych ścieżkach

Obraz
St. Hans 1948. Idag har Høiesteret dømt, og jeg ender min skrivning. Tak się kończy jedna z najważniejszych książek. Choć, wbrew pozorom, urywa się, tak jak się urywa życie, tak jak kończy się i większość książek Knuta Hamsuna. "På gjengrodde stier" jest dla mnie swego rodzaju pożegnaniem, które trwa, do którego mogę wracać,  to pożegnanie z życiem, z czytelnikami mego najukochańszego pisarza. Pożegnanie, które wymusiło życie, trochę zbyt długie, w którym pod koniec Knut Hamsun zdołał jeszcze nieźle nabroić. Rozpaliły się emocje. Nikt nie był tak znienawidzony w Norwegii jak Knut Hamsun, pisał Aksel Sandemose... Minęły lata. W tym roku upływa 70 lat od publikacji "Na zarośniętych ścieżkach". A 4 sierpnia minęło 160 lat od dnia urodzin autora, twórcy "Głodu" "Pana", "Misteriów", "Marzycieli"... W 1945 roku Tarjei Vesaas opublikował swoją alegoryczną powieść "Dom w ciemności", którą zaraz uznano za odzwierciedl

Steinn Steinarr. Ucieczka

Obraz
Ciemność się już wdziera i w świat białych nocy. Jesień już zapowiada swoje panowanie. Lecz jeszcze będzie pięknie, świat nabierze jeszcze kolorów, choć może to już przedśmiertna zadyszka, i w ogóle nie ma powodów do zachwytu... Niebo patrzy jednak obojętnie. Choć Islandia już powoli a uroczyście zaczyna żegnać się ze swoimi lodowcami... Gdzie podzieją się strachy, gdy ostatecznie stopnieje lód?? O, Niebo!! Księżyc patrzy też, razem z całym Niebem. Jest tak blisko, że wyraźnie umie się zaznaczać na księdze nocy, jak to ładnie napisał Rolf Jacobsen. Proste, grube, upominające linie, Munchowe probówki. Porysował je ostatnimi pogodnymi nocami i na tafli stawu Tjörnin w Reykjaviku. Księżyc i noc, światło, co nie kłóci się z ciemnością. Aż by się chciało odbiec, od wszystkiego, jak ów podmiot liryczny... Są jednak pewne przeszkody, trudne do pokonania!... Była noc. I szedłem ulicą. Cichą, bezludną ulicą. No bo była noc. Szedłem ze zdecydowaniem, postanowiwszy zniknąć. Nikt nie wie, gdzie

Dagerman

Zaraz znowu będziemy mieli te swoje groteskowe militaryzmy świąteczne. (Ach, gdybyż to Panienka z obrazka mogła zobaczyć; padłaby z przerażenia i wstydu, o czym jestem przekonany, ale że Panienka właśnie z obrazka jest, to niewzruszona pozostaje - bo to tak się dzieje: Gada dziad do obrazu, obraz doń ani razu. Taka to specyfika malowideł, nawet najwymyślniej ukoronowanych.) Pojazdy na gąsienicach, pukawki, latadełka zdolne zrzucić coś niszczycielskiego na dom, przemarsze sadystycznej elegancji... Za mundurem panny sznurem. Ileż brutalność ma uroku, gwałcicielska sprawność. Oczywiście piękna jest wtedy, gdy wyżywa się z dala od domu, a przynajmniej za płotem. Płacz kobiecy zaczyna się wtedy, gdy owe urokliwości biorą się za gwałty i maltretowanie pod własnym dachem. Ale ojcowie w gaciach i sandałach przywloką na paradę swoich synków, wezmą ich na barana, i pokażą, czym się rozpierdala domowy spokój... Cudzy oczywiście... Matki będą zachwycone!! Tak sobie znów sięgnąłem po Stiga Dagerm

Dwa Księżyce: Rolf Jacobsen; Ólafur Arnalds

Obraz
Sierpniowy Księżyc. Wyjątkowy. Wyjątkowo melancholijny. Można by dużo mówić, lecz kogo to interesuje. To w sumie prywatne sprawy, tak nieważne, jak nieważne jest poszczególne życie, choć ono samo, w swej pojedynczości, myśli, że jest inaczej, marzycielsko ufa, że nawet martwy przecież Księżyc, martwy, jak powiada nauka, nie pozostaje obojętny wobec jego losu, ba - wręcz wpływa nań, podobnie jak odleglejsze jeszcze odeń gwiazdy, co z pełnym przekonaniem przyjmują astrologowie... Sierpień, blisko do odjazdów, odlotów, pożegnań. Już zamilkł pisk jerzyków. Już zmierzchy wcześniejsze. Te letnie Księżyce jakoś szczególnie przywodzą mi na myśl obrazy Muncha, te, na których odbija się nasz satelita martwy w wodach fiordu, w wodach ukochanego Oslofjordu, którego uroda nie jest tak nachalna, jak uroda tych wszystkich zatok zachodniego wybrzeża, co wcinają się głęboko między górskie kolosy, tworząc osobliwości portretowane niegdyś z ochotą na użytek niemieckich salonów, gdzie - jak pokpiwał sob

Sigríður Hagalín Björnsdóttir. Wyspa

Dystopia. Taka fantastyka; wizja czarna przyszłości, spójna wewnętrznie, wynikająca z oceny sytuacji społecznej, jakiej autor był dokonał, zanim klapnął przy laptopku i na nim poklepał... No bo powieści dziś raczej się klepie, tak jak i wszelką inna pisaninę... "Wyspa" Sigridy z Islandii spełnia warunki wklepanej wcześniej definicji. Taka dystopia, taki thriller, i te jakieś straszliwostki międzypłciowe, słonawe, dosłownie i w przenośni - rzecz obowiązkowa dla różnego rodzaju sensacji. Trochę to powieść o ośle i królowej, trochę straszna historia, bardzo w duchu islandzkich kryminałków średniowiecznych. Nie jest to jakoś szczególnie odkrywcza powieść, którą sobie zabrałem w podróż, i przez pryzmat której patrzyłem z rozradowaniem perwersyjnym na przeszklenia apartamentowe przy Sæbraut, odszklone skrupulatnie w powieści na użytek nabrzmiałego nagle dumą rolnictwa islandzkiego, odszklone celem gorączkowego budowania szklarni, by hodować w nich jeszcze więcej lichych pomidorków