Posty

Wyświetlanie postów z grudzień, 2022

Trochę róż...

Obraz
Cóż powiedzieć na ten koniec roku... Właściwie nihil novi sub sole. Stara śpiewka: jest źle, a będzie jeszcze gorzej. My się do tego gorzej naturalnie przyzwyczajamy i gotowi jesteśmy na więcej. W tym wszystkim jakieś nasze drobne szczęścia. A te szczęścia bywają zdumiewające i czasem - ze względu na okoliczności - niewiarygodnie małe... Ludzkość w obłędzie trwa i to, zdaje się, jej naturalny stan. Jak mawiał Oscar Wilde: - Ludzkość nigdy nie wiedziała, dokąd zmierza, tedy nie mała żadnych wątpliwości, w którym kierunku się udać. Po prostu - bieg przed siebie. Połowicznie rozumny, połowicznie, bo strasznie wierzymy w naukę, ale tam, gdzie ona nas ostrzega, tam, gdzie mówi, że nasz Disneyland jest tęgo zagrożony, jakoś wierzyć jej nie chcemy, a w każdym razie ufamy, że mamy jeszcze trochę czasu, o ile rzecz w  ogóle nie rozejdzie się jakoś po kościach... Przypominając słowa Stanisława Lema, sprawiamy wrażenie człowieka spadającego z dziesiątego piętra, który, będąc na poziomie kondygna

Það snjóar

Obraz
Nigdy nie widziałem żadnego filmu z Kevinem. Tylko same zajawki. I od dawna już sobie obiecuję, że tym razem w święta obejrzę. Może wreszcie mi się uda, tym bardziej, że tak już bez entuzjazmu odbębnię ten czas, więc nie wykluczone, że pogapię się w telewizor... Kończy się ten paskudny rok. Trudno krzesać w sobie radość. Ja tak nie potrafię przy sąsiadach, którym dzieje się teraz taka krzywda... A poza tym coraz bardziej czuję się jakąś taką dziwaczną zjawą, która się powoli rozpada. Ten rozpad nawet deko przyspieszył. Na nic zdrowe odżywianie się, abstynencja, ruch, ćwiczenia... Jeszcze trochę, a zacznę dreptać jak jakiś upiorny Golem. Pędzi mnie dziś resztka sił pochodząca z innej postaci, znikłej, raczej znikłej, już nie do odzyskania. Ciało niczym źle dopasowany kostium. Używam go z pewną dozą smutnawego zaciekawienia. Bez - co zaskakujące - większych przerażeń... Niekiedy się rozmarzam, zapadając w sen, iż najlepiej byłoby wymknąć się stąd po kryjomu, pod osłoną nocy, tak by ustrz

 Daníel Bergmann. Fálkinn

Obraz
 Tak się ostatnio zachwyciłem fotografiami Daníela Bergmanna. Pejzażami, ptakami. Te sokoły wspaniałe, które od jakiegoś czasu można oglądać w Muzeum Fotografii w Reykjaviku (jeszcze będą do końca stycznia przyszłego roku), co zbiegło się z publikacją książki z tymi zachwycającymi a nieśmiałymi obiektami zainteresowań fotograficznych autora.  Daníel Bergmann ze Stykkishólmur, rocznik 1971, od lat już zajmuje się fotografowaniem przyrody Północy. Skupia się na rodzinnej Islandii, ale wędruje też i na Grenlandię oraz na Svalbard, by przyłapywać Naturę w jej najczarowniejszych odsłonach. Podbiegunowe tereny obfitują w najfantastyczniejsze formy i barwy, są właściwie pod tym względem najbogatsze i najbardziej twórczo oświetlone, pod najwłaściwszym kątem - trzeba tylko trochę szczęścia, mnóstwo cierpliwości, także wiedzy i umiejętności patrzenia i przeczuwania, by pozwolić nam ujrzeć to, jak wielkim klejnotem jest nasza Ziemia, w szczególności w szatach arktycznych. To świat zaskakująco bar

Mundu að hvar sem hjartað slær, hamingjan er oftast nær

Obraz
Inaczej myślałem o tej notce, ale odejście Jana Nowickiego troszkę rzecz zmienia. Choć wpisuje się ta postać dobrze w to, co zamierzałem powiedzieć o tym islandzkim muzycznym zapewnieniu, że miłość zawsze może jeszcze zapukać do drzwi i zażądać odpowiedzi, warto wtedy odświeżyć sobie, przyswoić na nowo garstkę prostych słów, że do szczęścia, radości najbliżej tam, gdzie bije serce... Pan Jan, niezwykły, niecodzienny. Naturalnie niezapomniane role. Ale pan Jan okazał się też ciekawym pisarzem, poetą. To, co najbardziej tkwi mi w pamięci, to stworzona przezeń korespondencja między Ziemią a Niebem. W tej epistolarnej relacji był i sobą, i Piotrem Skrzyneckim. Jako Jan pisał z Ziemi, jako Piotr - z Nieba. Z Piotrem bardzo się przyjaźnił, łączyło ich przywiązanie do sztuki, do kapeluszy... Kiedy Piotr zmarł w 1997 roku, pan Jan zapragnął, by ta wyrwa nie była tak dotkliwa. Stęskniony za nic miał dystanse, jakie dzielą nas od zaświatów, i postanowił, że Piotr jeszcze trochę z nami pobędzie,

Osobliwy nadmiar trójek i co się właściwie stało w październiku 1897 roku na New Iceland

 Aż nawet sprawdziłem, jak to z tą trójką, tak numerologicznie... No tak, to taka doskonałość. Dwa jakoś ujdzie, ale trójka jest weselsza, bez przyduchy, taka właściwie w sam raz, idealna, na życie i śmierć, czyli na wielką przygodę. Ani za mało, ani za dużo. By stół stał, trzy nogi wystarczą. W pewnych okolicznościach we trzech raźniej. Choć w troje bym się nie pakował, ale w trzech i owszem... Bea Uusma aż tak daleko a numerologicznie nie szła, bo to osoba racjonalna, choć w swej dyktowanej malowniczą obsesją podróży wstąpiła mimo to do medium, by może jakaś wskazówka, ale tylko straszek się z tego zrobił okraszony rewelacją, że zimno... No, jakże by inaczej? Wszak szło o nieszczęsną wyprawę arktyczną... Chociaż zauważyła inny osobliwy zbieg okoliczności, badając tajemnicę wyprawy balonowej na biegun Salomona Augusta Andrée, Nilsa Strindberga i Knuta Frænkela, bo oto sercem do młodziutkiego Nilsa przylgnęła panna Anna, narzeczona o nazwisku - nomen omen - Charlier... W odróżnieniu od