Það snjóar

Nigdy nie widziałem żadnego filmu z Kevinem. Tylko same zajawki. I od dawna już sobie obiecuję, że tym razem w święta obejrzę. Może wreszcie mi się uda, tym bardziej, że tak już bez entuzjazmu odbębnię ten czas, więc nie wykluczone, że pogapię się w telewizor...

Kończy się ten paskudny rok. Trudno krzesać w sobie radość. Ja tak nie potrafię przy sąsiadach, którym dzieje się teraz taka krzywda... A poza tym coraz bardziej czuję się jakąś taką dziwaczną zjawą, która się powoli rozpada. Ten rozpad nawet deko przyspieszył. Na nic zdrowe odżywianie się, abstynencja, ruch, ćwiczenia... Jeszcze trochę, a zacznę dreptać jak jakiś upiorny Golem. Pędzi mnie dziś resztka sił pochodząca z innej postaci, znikłej, raczej znikłej, już nie do odzyskania. Ciało niczym źle dopasowany kostium. Używam go z pewną dozą smutnawego zaciekawienia. Bez - co zaskakujące - większych przerażeń... Niekiedy się rozmarzam, zapadając w sen, iż najlepiej byłoby wymknąć się stąd po kryjomu, pod osłoną nocy, tak by ustrzec się przed wpadnięciem w łapy jakichś dobrych ludzi...

Rodzinne święta, powiadają. Oczywiście te z dawnych lat są jakimś ciepłym wspomnieniem, acz wyidealizowanym. To taki podbarwiony obrazek. Najlepsze było oczekiwanie w przyjaźniejszym dla mnie otoczeniu, jakim był dom babci, w którym odbywały się te rodzinne wigilie. Każde przed, każde tuż ma zawsze najlepszy klimat; przyjemnym łaskotkom się człowiek poddaje... Bo potem... Czar pryskał, a znużeni wszystkim mężczyźni wkrótce byli pijani... A dalej to już zwyczajnie: podniedzielałe, zmajoneziałe mamlanio - milczenia, żmijowate syki - domowa pustynia, zakątek pełen gadzich spojrzeń znad koryta...

Dziś egzystuję z dala od rodziny. Poza ojcem nie kontaktuję się z żadnymi krewniakami, co nie sprawia mi żadnego bólu. Nie tęsknię. Z tak zwanymi bliskimi - jeśli idzie o krew - nawet bym się nie miał dziś o co pokłócić... Tak że pozostaje krąg przyjacielsko - koleżeński o umiarkowanej temperaturze.

Bawi mnie ta rodzinność. Najbardziej ta reklamówkowo wylizana: te sianka; ten talerz dla wędrowca; te uginające się stoły nakryte przez zrelaksowane mamunie; babunie, zupełnie jak nieużywane; takiż dziadunio; wnusie jak z najlepszej wytwórni; piesek modnej rasy; skarpetkowy tatuś... A obok tego ciągle natykam się na jakieś porady psychologów: jak się ze wszystkiego wykręcić; jak przejść suchą stopą przez ohydę; jak pokonać stres; jak osadzić nietaktowne kobiety, które zwykle bardzo są zainteresowane życiem erotycznym współbiesiadników, zwłaszcza tych młodszych etc, etc...

Tak czy owak święta u progu... Coś jednak odmiennego od codzienności... Ze stosowną dekoracją, z aromatem wędzonej śliwki... Szkoda tylko, że nie wszędzie utrzyma się śnieg. A tak ładnie posypało... Przytulność domowa tym lepsza, im większa za oknem zawierucha i mróz... Aby tylko był własny kąt... Niestety ciągle ktoś taki kąt gdzieś traci, i to jest przykre...

Ale niech będzie piosenka. Niech popada śnieg, niech będzie, w głowie w końcu nie mam nic innego - same zaspy... Piosenkowo pozostanę w kręgu islandzkim. Sigurður Guðmundsson og Memfismafían...

Wszystkiego dobrego, przede wszystkim ciepła i rozsądku...

No, a teraz już piosenka, na te święta, w tym dziwnym 2022 roku...

Komentarze

  1. Kevin to klasyka, ale taka, którą śmiało można sobie darować. Tym bardziej, że oglądany w telewizorze poszatkowany będzie reklamami.

    A co do kostiumów, masek i fałszywych uśmiechów, to polecam sięgnąć po dorobek Yukio Mishimy. Autor zmagał się z podobnymi problemami (moje wewnętrzne, ukryte "ja" kontra "ja", jakie chciałby widzieć świat) i bardzo ciekawie o tym pisze. Wspaniałe jest choćby "Wyznanie maski".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i znowu nie obejrzałem.:)
      Dzięki za polecenie lektury. Z ciekawością się zapoznam.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce