Daníel Bergmann. Fálkinn

 Tak się ostatnio zachwyciłem fotografiami Daníela Bergmanna. Pejzażami, ptakami. Te sokoły wspaniałe, które od jakiegoś czasu można oglądać w Muzeum Fotografii w Reykjaviku (jeszcze będą do końca stycznia przyszłego roku), co zbiegło się z publikacją książki z tymi zachwycającymi a nieśmiałymi obiektami zainteresowań fotograficznych autora. 

Daníel Bergmann ze Stykkishólmur, rocznik 1971, od lat już zajmuje się fotografowaniem przyrody Północy. Skupia się na rodzinnej Islandii, ale wędruje też i na Grenlandię oraz na Svalbard, by przyłapywać Naturę w jej najczarowniejszych odsłonach. Podbiegunowe tereny obfitują w najfantastyczniejsze formy i barwy, są właściwie pod tym względem najbogatsze i najbardziej twórczo oświetlone, pod najwłaściwszym kątem - trzeba tylko trochę szczęścia, mnóstwo cierpliwości, także wiedzy i umiejętności patrzenia i przeczuwania, by pozwolić nam ujrzeć to, jak wielkim klejnotem jest nasza Ziemia, w szczególności w szatach arktycznych. To świat zaskakująco barwny, w najintensywniejszych błękitach, czerwieniach, kapiący czasem od złota, a niekiedy w rozkosznie delikatnych różach i wrzosach... Daníel z wrażliwością to piękno samo w sobie nam ukazuje, razem z nim możemy uczestniczyć w tych magicznych chwilach, w tych nakryciach, podejściach... Świat, który sam dla siebie tkwi w tych wszystkich pięknościach, w tych swoich oddaleniach od naszych spraw...

Daníel fotografuje też zwierzęta: białe niedźwiedzie, morsy, foki, no i ptaki, a wśród nich sokoły. Te ostatnie zdaje się lubić najbardziej, bo zapewne dają najwięcej satysfakcji, gdy się je ciekawie uda utrwalić, co przecież nie jest takie proste, bo to stworzenia ruchliwe, płochliwe, trzeba więc tu szczególnej wytrwałości... No i widać, jak cierpliwość i umiejętność wtapiania się w otoczenie potrafi być hojnie nagradzana... Artysta przeszło dwadzieścia lat podpatrywał sokoły, by zebrać zadowalającą go kolekcję obrazów tych fenomenalnych, trudnych do uchwycenia łowców, co stanowią jeden z ważniejszych symboli Islandii...

Islandia to morze powietrza, Islandia to ptaki, a wśród nich najszacowniejszy sokół, ptak królewski... Kiedyś królewska własność  i namiętność. Sokoły islandzkie cieszyły się wielkim powodzeniem, a fach sokolnika nie lada był funkcją... Dla samych sokołów układ ten był oczywiście mało korzystny. One w końcu nie potrzebują naszego uznania i lepiej, gdy się ich nie chwyta. I dziś szczęśliwie te chronione ptaki budzą nasze zachwyty jako uosobienie wolności, swobody i jako przejaw bystrookiego piękna... Naturalnie nadal obojętne są im te nasze zachwyty, tyle że dziś są już one całkiem dla nich nieszkodliwe... (żal jedynie, że inne ludzkie działania szkodzą niestety całym tym podbiegunowym okolicom, im szczególnie dotkliwie, czyniąc tam zmiany o niespotykanej gwałtowności...)

Sokół. Postać niejako przywracająca młodość. W każdym razie bogom. Bogów chcemy mieć zawsze młodych, o czym bogowie starają się pamiętać. Bliscy są jednak ludziom i też podlegają czasowi, wobec czego potrzebują szczypty czarów... W nordyckiej mitologii bogom nieustającą młodość dają czarodziejskie jabłka, którymi karmi ich Iðunn, żona Bragego, boga poezji... Kiedyś tak się stało - jak utrzymuje Snorri Sturluson - że po pewnej kulinarnej przygodzie bogowie utracili dostęp do tych złotych jabłek... Raz tak się zdarzyło, że sobie panowie bogowie chcieli napiec wołowiny, ale coś im palenisko nie wyszło - smaliło po wierzchu, a w środku surowizna... Niewydarzeni kucharze. A wtedy jötunn Þjazi przemieniony w ogromnego orła, który skrzydłami swymi sprowadzać umiał wicher, powachlował im trochę w żarzące się węgielki, żądając jednak dla siebie kąska... Jak się potem dosiadł do pieczystego, to prawie wszystko zeżarł, aż się Loki wkurzył i chciał skrzydlaka pognać kijem, ten go jednak za fraki złapał i poniósł... Do licha z tym Lokem, ale Loki, by skórę ratować, umówił się z wichrowym potworem, że mu coś lepszego zorganizuje, w zamian za zwróconą wolność, bo przecież mógł by sobie potwór załatwić młodość wieczną... I tak to się kapryśny, dwulicowy Loki wplątał w uprowadzenie szafarki złotych jabłek... I co to? Gdzie jabłka? Ani do śniadania, ani na deser, na podwieczorek też nie... Loki! Jak żeś ty się wywinął? Czyś ty tu paluszków nie maczał? Masz sprowadzić Iðunn! Inaczej wyprujemy ci flaki... Tedy udał się Loki kapryśny po boginkę jabłeczną. Wcześniej jednak wpadł do Freyji, by pożyczyć od niej magiczny płaszcz. I tak to przemienił się w sokoła. Jako sokół pojawił się u jötuna. Szczęśliwie Iðunn była sama, bo Þjazi bawił gdzieś na morzu, tedy Loki przemienił ją szybko w orzeszek i uniósł na powrót do Asgardu... Oczywiście porywacz bogini się zorientował i jako orzeł pognał za zdradzieckim w swym mniemaniu demonem - sokołem uprowadzającym z jego posiadłości ów cenny orzeszek, ale u celu tego całego pościgu bogowie przygotowali dla Þjazego ogniste powitanie, tuż po tym, jak Loki z orzeszkiem znalazł się w bezpiecznym miejscu...

Loki utrzymywał, że właściwie wcale nie przeląkł się pogróżek rozgniewanych bogów, tylko udał się z niebezpieczną misją, bo samego siebie chciał ustrzec przed zmarszczkami... Mam wrażenie, że Lokego raz widziałem na własne oczy. To było w Reykjaviku, w czasie tej pamiętnej "kuchennej rewolucji", kiedy to lud przemieniony w czeredę aktywistów wypłoszył władze ze swych stołków, tłukąc się garami i patelniami... Naraz w tłumie zauważyłem absolutnie zjawiskowego chłopaka, w czerni, superdrogiej... Onieśmielające piękno, z zagadkowym spokojem patrzące na cały ten poruszony rozpryśniętą finansową bańką bębniący gniew... Jakby sam jeden wszystko wywołał, by potem uroczyście, w stroju odświętnym podelektować się rozpętaną wojenką... Demoniczne piękno. I jak myślę o tamtych czasach, to zawsze mam przed oczami tego gościa, absolutnie spokojnego, posągowego... Piękno aż potworne. No i młodość, naturalnie... Pierwsza moja myśl? - Toż to Loki we własnej osobie!... Tak go zawsze sobie wyobrażałem... Wydawał się dobrze odżywiony jabłkami Iðunn... I jak patrzę teraz na to poniższe zdjęcie wykonane przez Daníela Bergmanna, to widzę Lokego w akcji - właśnie został podpatrzony i uwieczniony tuż przed pochwyceniem Iðunn przemienionej w orzech. Zaraz młodość bogów zostanie ocalona... Oto dzieje się mit, bo on się dzieje zawsze...

Zachęcam tedy do zapoznania się z pracami artysty - fotografika. Z północnymi pejzażami i północną fauną. No i z sokołami z książki "Fálkinn"... Trochę jego rzeczy można obejrzeć też na stronie www.danielbergmann.com 

Daníel Bergmann, Fálkinn, Forlagið, Reykjavík 2022

***

fotografia Daníel Bergmann, źródło: Morgunblaðið

Komentarze

  1. Svalbardzka wiosna robi wrażenie. Dzięki za podrzucenie linku!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce