Powyborczo

Się trochę zachmurzyło, czas więc w sam raz na gorzkie podsumowania.

Ale daliśmy czaduuuu!!... Jakie rekordy bijemy! Tak się wkurzyliśmy, że aż ciut ponad 60% wyborczego luda poszło ciepnąć makulaturą w nieszczelne akwaria... (Chociaż w moim lokalu wyborczym było też przecudne akwarium szczelne, z olśniewającymi rybami w środku - mnie akwaria hipnotyzują, więc się zatrzymałem na dłużej - była tam taka rybka jedna, śmieszna, spłaszczona i obłędnie różowa - pierwszy raz widziałem tak ostentacyjnie różową rybę!!! Zatem jest jakiś zysk.... Ach, co za milutki ruch, lśniący i barwny - tu neony, tam pasiaste danio, jednoplamki, mieczyki, pawie oczka, nagle pojawił się też ogromny sumik, ogromny w porównaniu z całą tą barwną drobnicą, wąsaty i posępnie plamisty... No i ta jedyna różowa rybka... - I taka jestem fajna - zdawała się przechwalać - dziwacznie inna! - Złotooka i wściekle różowa pływała dumnie przy samej szybce, by widzom jak najlepiej się zaprezentować!!!)

Dość jednak tych barw. Bo tu, po ludzkiej stronie, ruszyliśmy liczniej na te wybory, po to jednak, by plasnąć z powrotem w błoto, w tę breję, którą nam lumpenpolityka przez ostatnie lata uciaprała na istną musztardę, o wątpliwej jednak ostrości...

Chwilę po wyborczych gorączkach jechałem taksówką. Radyjko było włączone. Troszkę humorku, pan Wolski przemówił: - Haha, hihi, wszyscy się cieszą z wyników... - Słyszy pan? - spytał taksówkarz. - Słyszę, słyszę, towarzysz satyryk ma lekkie używanie. - Toś pan trafił dobrze. - Déjà vu, proszę pana, bo ja już taki młody nie jestem. - Eeeee... - Nie eeeeeeeeeee, ostatnio mi baba chciała ustąpić miejsca w autobusie. - Panu? - No... - Daj pan spokój... Ale, wie pan, k..., dożyliśmy czasów, że niekiedy to strach się do człowieka odezwać. - Do mnie można, ja drugi sort, i jak ktoś coś do mnie mówi, nawet obcy, to nie zamykam oczu i nie wzywam policji. I nie jestem na państwowym garnuszku - i powiem panu, że nawet bym nie śmiał. I choć nikłe we mnie chęci do roboty, to jednak mam dwie łapy i garść szarych komórek, by se radę dać. - Ale nich pan patrzy, że to nawet wykształconych ludzi potrafi uwieść. - Niech pan nie przecenia tego wykształcenia - vide Najwyższy Urząd... Tak żeśmy sobie pogadali, aż nawet w skojarzeniach poszliśmy w kierunku monachijskich skrzynek po piwie. Lecz co poradzić, rzeczywistość jest dobrym pretekstem do takich wycieczek w czasie, w te, a nie inne obszary.

Trochę pan Wolski ma rację jednak, bo w końcu każdy komitet wpuścił mackę na Wiejską. Więc jest to jakiś powód do radości. Lewica wróciła, w rozsądniejszym układzie, jeśli idzie o prawo wyborcze; w innym kontekście jest to naturalnie fioletowy absurd... No nie, w polityce, zdaje się, nawet przelotny romans nie cechuje się trwałością - w zwykłym życiu potrafi, w przeciwieństwie do wiecznej miłości, zdobyć się na długowieczność, ale polityka znosi wszelkie reguły... To już jest dzika nieprzyzwoitość i przekupność.

Doczołgali się głupcy. Lewica się cieszy, wróciła, choć na tym marginesie politycznym mogła być i w poprzedniej kadencji, gdyby nie szkodnik Miller, co sobie poprzeczkę w życzeniowych snach podwyższył, torując bezmyślnie drogę pisiorom do władzy nieskrępowanej... Ale dziś wrócili, i se pogadają, dopóki im się nie wyłączy mikrofonu, a wyłączy się im go szybko, mogą być tego pewni - zrobi to może i ta pani, co się o zbrodni w Katyniu uczyła z dobrych, solidnych przedwojennych podręczników... Zgnoi was głupota, ale se pogadacie... Będą gadać, jak to mówi Mikke. Tak będzie, rzeczywiście, tyle że gówno z tego!

Ale już za cztery lata... Ja już nie mam siły czekać... Ja już się zaszywam w bibliotece. OK - oswajam się z myślą, że w moim kraju nie porządzi nikt z mojej bajki. I generalnie Polskę można już odfajkować. Jest załatwiona, na cacy.

Z czego się cieszyć? Że izba refleksji odzyskana? Głosikiem, dwoma... I co tam? Że się Prezesowi Tysiąclecia podokucza? Że bagno zgęstnieje? Że dewastacja się opóźni? O miesiąc, tu i tam?

Zagłosowaliśmy, na fantastów albo na lumpiarnię. Fantaści zdobyli więcej, luimpiarnia mniej, tyle że luimpiarnia zjednoczona skorzystała z przelicznika...

Rzeczpospolita jest stracona. Choć niektórzy się cieszą - bo co - bo się wolniej będzie niszczyło państwo? Bo za cztery lata? Ile jeszcze będzie tych czteroleci?... Mamy czekać, aż biologia rozwiąże nasze problemy?

Ja jestem starym, dość zamożnym i bezdzietnym pedałem, więc mnie to wali, w sumie. Chociaż, w sumie, chyba tak nie powinienem mówić. Bo jednak tu jeszcze trochę ważnych istot, dla mnie ważnych, żyje... A dupa jest... Kiedyś Stefan Kisielewski mówił o zdumiewająco podobnych czasach: Nie jest problemem to, że znajdujemy się w dupie - problem pojawia się wtedy, gdy zaczynamy się w niej urządzać... Ja się z trudem tu moszczę, choć boję się, że już zdechnę niepogodzony z rzeczywistością!

Tak się, cholera, zastanawiam... Złotówki od państwa nie wziąłem. Gdybym wziął choć jedną, płonąłbym ze wstydu. Ja daję. Ja nie biorę, ja daję... Rynsztok, tak na pozór tryumfujący (chociaż już dzisiaj z rozzuchwalonymi robakami w środku {Gowin, Ziobro}), oczywiście jest rozczarowany, bo propaganda, bo gadzinówki dotowane przez państwowe spółki, bo zaopiekowana Kurwizja z miliardowym zastrzykiem z budżetu, a tu raptem to, co było, albo nawet gorzej, bo nie na pół, a na ćwierć gwizdka wszystko jedzie. {No i co, Prezesie? Który łeb odciąć?}

Niszczą nas głupkowate ambicje beznadziejnych ludzi. I tak szastamy głosami. I więcej nas, a mniej jednak, bo taka to obowiązuje matematyka...

Przez ostatnie cztery lata żyłem w rzeczywistości, której pewnych elementów nie umiałem zaakceptować, do których nie potrafiłem się przyzwyczaić. Bogowie, nikt mnie jednak nie przekona, że to kulawe zwycięstwo przyszło z tego nędznego rozdawnictwa. Bo gdyby tak było, wyszlibyśmy na jakąś dziadowską hordę, którą można kupić garścią pokruszonych na podłogę herbatników. Nie, to musi być coś poważniejszego i mroczniejszego... Są ludzie, którzy, mając jakiś defekt mózgu, wspinają się na jakieś niebotyczne konstrukcje, by u ich szczytu, nad potworną przepaścią, kołysać się na jednej ręce, całkiem jak małpa... Jesteśmy jacyś tacy nieustraszeni - w większości jednak - bo cóż, że mniejszość zagłosowała na lumpa... Pniemy się lekkomyślnie, z uśmieszkami..

No to sru, w dół... Lecimy, a póki co, jeszcze czas na heheszki...

Ja w każdym razie nie mam już nadziei. Tam na dole jest już chyba kamień, co zagradza wyjście. A jak się przebijemy, to już siłą absolutnych braków, ale tylko po to, by spaść na samo dno kloaki.

Miłej zabawy, jednak -  wyznaję pokornie, uznając decyzję wyborców i przyjęty przelicznik... Choć pieniądze zaraz się skończą... I ja się trochę boję w związku z tym, bo nie wiem, jak długo jeszcze pobędę na tym padole. Bo gdyby jakaś spirala inflacyjna... Jezu, mnie sama myśl o takim wiszeniu małpim nad przepaścią wprawia w przestrach najwyższy... Bo ja za swoje żyję.

Prezes w każdym razie zapowiada pracę, ciężką pracę, za ciebie, nygusie, jeszcze cięższą niż dotychczas, bo Prezes Tysiąclecia w ciężkiej pracy jest rozmiłowany i wcale się jej nie boi. Ja myślę, że jest tak dalece nieustraszony, że mógłby się koło niej nawet położyć...

A panie w strojach ludowych wierzą, że całe dobro to z prezesowej szufladki płynie, z szafki nocnej, którą w pogodnej hojności otwiera, gdy już mu jakaś partyjna Bladaczka skończy czytać bajeczkę na dobranoc...

Gratuluję!




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce