Śmierć, biskup i gadające ptaki

 Wszyscy umrzemy, ale jeszcze nie teraz, powiadał św. Augustyn.

 Naturalnie Augustyn jakiś czas temu wyzionął ducha, czyli uczynił to, co wszystkim pisane, ale słowa jego, to głos życia, z którym jakoś nie sposób się nie zgodzić. Rzecz jasna, wszystko się może zdarzyć: może za chwilę u sąsiada dupnie jakaś butla z gazem, może jeszcze dziś wpadnę pod samochód... Coś mi jednak w mej beztrosce podpowiada, że jutro też spokojnie otworzę oczy, by z umiarkowanym zapałem powitać nowy dzień. Ciągle planuję!

 Nie, dziś nie. Jutro? Dziś to wczorajsze jutro. A jutro będzie tak samo... Czasem człowiek wręcz nabiera podejrzeń, że to się nigdy nie skończy. Albo że nie skończy się w porę... Ale my tak wszystko lubimy odkładać do jutra.

 Shakespeare. Ten nieznośny pisarz, co, jak mówił Oscar Wilde, już dawno temu w zasadzie wyczerpał wszystkie tematy, kazał w piątej scenie piątego aktu sztuki o Makbecie powiedzieć głównemu bohaterowi te ważne i jakże mocne słowa:

 Jutro - i jutro - i jutro - i jutro:
Tak życie pełznie z dnia w następny dzień
Aż do ostatniej zgłoski w księdze czasu;
A każde "wczoraj" zostaje za nami
Niby ogarek, co przyświecał głupcom
W drodze ku prochom śmierci. Zgaśnij, zgaśnij,
Nietrwała świeczko! Życie jest jedynie
Przelotnym cieniem; żałosnym aktorem,
Co przez godzinę puszy się i miota
Na scenie, po czym znika; opowieścią
Idioty, pełną wrzasku i wściekłości,
A nie znaczącą nic.

 Cóż powiedzieć, człowiek nawet najbardziej niechętny życiu, mimo wszystko wierzy jednak, że do ostatnich sekund jest jeszcze kawałek. A w tak zwanym międzyczasie może się jeszcze co odmieni... Może jeszcze życie da czegoś szczególnego posmakować... Hm, w każdej istocie żywej jest przecież centrum Wszechświata!

 Kiedyś przyszła do mnie śmierć. Była beznadziejnie typowa, w habicie, z kosą, zimna i błękitnooka. Opis tego spotkania przepadł, ale wkrótce go tu odtworzę, bo to zdarzenie jest z tych nie do zapomnienia. Kumpelka dała mi do zrozumienia, że gdy idzie o sprawy ostateczne, decyzje zapadają gdzie indziej. Gdy zapadną - nie ma odwrotu. I nikt się mocom tajemnym nie może sprzeciwić.

 O tym też opowiada pewna bajka islandzka, którą skrzętnie odnotował niezrównany Jón Árnason (w  sierpniu minęła dwusetna rocznica urodzin tego znakomitego folklorysty, twórcy monumentalnego dzieła Íslenzkar þjóðsögur og æfintýri.)

 Kto umie gadać z ptakami, ten wie więcej. Dlatego dużo wiedział Odyn, bóg, na usługach którego były dwa otoczone najwyższą troską kruki: Huginn i Muninn, co każdego ranka wyprawiały się do Midgardu, do świata ludzi, by się wszystkiego dowiedzieć i by dzięki nim Najwyższy miał w ludzkich sprawach rozeznanie. I Sigurd też się przekonał, jak cenna jest znajomość mowy ptasiej - gdy zjadł pieczone serce smoka Fafnira, zaczął rozumieć mowę ptaków, i usłyszał od sikorek, co planuje Reginn.

 Śmierć jednak ma swoje plany, może nawet wytyczne płynące z jakichś wyższych instancji, i nic nie zdoła jej powstrzymać, nawet ludzie o nadnaturalnych zdolnościach, nawet ci, co umieją porozumiewać się z ptakami. (He,he - te czary, i to uroczo naskórkowe islandzkie chrześcijaństwo)

 Niech o tym poinformuje ludowa gadka z Islandii:

 JÓN ÁRNASON

 Wezwanie śmierci

 Tak to zwykle bywało, że się biskup ze Skálholt z radością od czasu do czasu wyprawiał na wizytację kościołów w Hvítársίða nad Borgarfjörður. Tym razem jednak biskup był jakiś inny niż zwykle, dziwnie wyciszony, pogrążony w jakichś mrocznych myślach. Polecił tylko swym sługom, by nie ociągali się w przygotowaniach do drogi, żeby mogli być jak najszybciej u brodu na rzece Hvítá, tuż obok gospodarstwa Bjarnastaðir. Gdy tylko tam dotarli, zaraz rozbili na polu namioty. A biskup nadal był mroczny i milczący, i tylko chodził tam i z powrotem, zaniepokojony czymś wielce. Kiedy już całe obozowisko było gotowe, słudzy powiadomili o tym biskupa, ten zaś w odpowiedzi westchnął zmartwiony i rzekł tajemniczo: - Nadeszła godzina, ale nie ma człowieka. - W tym samym jednak momencie pojawił się i człowiek. Pędził na złamanie karku, gotów zaraz przeprawić się brodem na drugą stronę rzeki. Widząc to, biskup zagrodził drogę jeźdźcowi, żądając, by zamienił z nim słowo. Lecz mężczyzna nie chciał się zatrzymywać. - Spieszę się, więc zejdźcie mi z drogi. - Ależ trzeba nam czekać, rzeka wezbrała. - Nic to! - Wtedy biskup nakazał swym ludziom, by siłą zatrzymali podróżnego i zaprowadzili go do namiotu. I dziwna rzecz się stała, bo zaraz ów podróżny poczuł się źle, aż się wszyscy zaczęli obawiać, że im w tym namiocie sczeźnie. - Wody mu trzeba - powiedział biskup. - Przyniesiono mu więc kubek wody zaczerpniętej z rzeki. I gdy tylko chory zwilżył nią swe wargi i język, wyzionął ducha. - A więc to tak - westchnął biskup. - Kruk mi doniósł rankiem, nim wyruszyliśmy w drogę, że na tego człowieka dybie śmierć. Miał niby utonąć w tej rzece. Nie mógł umrzeć, zanim nie skosztował z niej wody, właśnie z niej.
                  
                                                                                  przełożył Kiljan Halldórsson

 Trudno sprzeciwić się śmierci. Na nic nasze fortele. Nawet i z ratownika potrafi zrobić swoje narzędzie. Nie ma zmiłuj!

 Lubię bardzo tę opowiastkę.

 Taka jest na jesień. Na ten zapach palonych zniczy i butwiejących liści. Orzechowa nuta. Podobno i Kosmos ma orzechowy aromat. 

 A tak swoją drogą - nie grabcie tak za bardzo liści. Pozostawiony w spokoju martwy liść będzie radością dla życia na wiosnę... Co martwe nie zawsze jest śmieciem!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce