Joe the Lion

Zwykle nie słucham kawałków Bowiego bez Bowiego, bo sobie myślę: po jakiego diabła?... Ale czasem robię wyjątki. Są naturalnie grupy, które mniej lub bardziej udanie Bowiego grają i w sumie chwała im za to, choć sam się w sprawę za bardzo nie zagłębiam. Ale zdarza się, że komuś wychodzi. W bardzo udany sposób na przykład George Michael śpiewał kiedyś "Fame", nawet chyba trochę lepiej od samego Davida, z kolei Lenny Kravitz fantastycznie obszedł się z kawałkiem "DJ"... A jakiś czas temu moją uwagę przykuła formacja Sons of the Silent Age, co Bowiego gra znakomicie, bardzo blisko oryginału, pięknie, na prawdę pięknie i trochę może wstyd, że się zorientowałem nie tak od razu... Właściwie to natknąłem się na to zjawisko za pośrednictwem zmarłej niedawno Sinéad O'Connor, która wystąpiła kiedyś z Sons of the Silent Age śpiewając m. in. "Life on Mars?"... No i teraz postanowiłem tu przywołać jeden kawałek, z płyty Bowiego "Heroes", tej samej, na której znaleźć można i utwór "Sons of the Silent Age", kawałek "Joe the Lion"... Nie tak łatwo robić Bowiego, a ci się poważyli, z rewelacyjnym skutkiem... Bardzo, bardzo jestem na tak... Joe the Lion went to the bar...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce