Fyrr var oft í koti kátt

No to niech będzie jeszcze Icelandic music... Jutro Dzień Dziecka... Ja jakoś nigdy nie miałem okazji do bycia jakimś takim prawdziwym, radosnym dzieckiem... Raczej sam ze swoimi zabawkami... Jakieś takie od razu zawieszenie między dzieckiem a dorosłym. Tak mi zostało. No i natura moja taka niezbyt zespołowa... Coś jakby taka stara dusza, która nagle, pół wieku temu powróciła na ziemię, otworzyła cielesne oczy i jęknęła: Oh no, not again... Karma o tyle dobra, że pojawiłem się jako gej. I tak idąc po linii Klausa Manna, rzecz cała zdaje się być takim jednym wielkim rauszem...

Tak że piosenka troszkę do mnie nie pasuje. Bo ona opowiada o dawnych czasach, o tym, jak to fajnie i wesoło było po chałupach, dzieciaki dokazywały, śpiewały, słuchały bajek, w wesołej gromadce... A ja takie rzeczy to raczej kątem oka. Poważne dziecko (wiedz, że jak spotkasz takie, to masz najprawdopodobniej do czynienia z istotą w domu psychicznie maltretowaną...) Tak że mnie się wżywanie w świat jakoś tak bardziej mozoliło. Nadrabiając rzecz nastoletnim pajacowaniem... Ale generalnie to życie jest dla mnie od początku takim z lekka wesołym horrorem. Więc przynajmniej pasują jakoś te postaci z mgły na fotce...

I piosenkę bardzo lubię...

I wszystkim dzieciakom, młodym i starym, życzę szacunku, akceptacji, miłości... I zabawy!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce