Kopytka

A po narodzinach przychodzi koniec, kiedyś. Tu początek z końcem rocznicowo blisko. Jutro 8 lat mija od śmierci Davida... Oswojony już z tym jestem. Kiedyś w końcu przychodzi czas na uśmiech i pogodzenie się z rzeczywistością...

Bowie. Artysta nie do zaanektowania przez żadną grupę - gdy któraś próbowała, natychmiast się odcinał... Tak jak lubił odcinać się od sukcesów; choć te przychodziły jeden za drugim, on umykał... Zbyt wielu polubiło? O, to coś poszło nie tak - zwykł mówić. Był trochę jak Oscar Wilde, który zauważył kiedyś mniej więcej: - Jeśli zgadza się ze mną jedna osoba - w porządku, jeśli dwie - można to zaakceptować, a gdy trzy - zawsze wtedy mam wrażenie, że się pomyliłem... On był dla pojedynczego istnienia, i z tych istnień zrobiła się grupa, gdzie różnorodność wielka: a to wykolejeńcowi uratował życie, a to innych zachęcił do marzeń, a to gejowi dodał odwagi, a to podał do wiadomości, że fajnie się wyróżniać, i że dobrze mieć łeb na karku i trzepać kasę, itd, itd... Sam powiedział, że chciałby być zapamiętany jako gość, który zawsze miał dobre fryzury... Dla mnie zawsze mega, wszystko jedno, w co przebrany... I nie był żadnym kameleonem - to największa bzdura, jaką o nim powiedziano, bo przecież on się w żadne tło nie wtapiał... Choć umiał i to, bo na starość wszedł w rolę zwykłego przechodnia i taty chodzącego do szkoły na wywiadówki... Z przyjemnością stał się panem Jonesem, nie chcąc drugi raz przegapić ojcostwa... Biznes kręcił natomiast nadal, pod dyskretnym nadzorem.

Pozostanę przy "Earthling". 

David zapamiętywał ludzi. Jak sobie kogoś upatrzył, to ten ktoś był upatrzony i trafiony. Tak było i z basistką Gail Ann Dorsey. Jeszcze z końcem lat osiemdziesiątych zobaczył ją w jakimś programie telewizyjnym. Siedział w hotelowym pokoju i skakał po kanałach. Wydała mu się ciekawa, gdy mu wskoczyła na ekran... Lecz nic nie zadziało się od razu. Dopiero sześć lat później, po badaniach i obserwacjach zadzwonił do niej. Znienacka. - Kto dzwoni?... - Ależ to były emocje dla niej. Nagle tak po prostu usłyszała w słuchawce Davida Bowie, który, ot tak - zaproponował jej udział w trasie koncertowej. Nawet nie śniła o czymś podobnym. Raptem uruchomiła się winda, która pociągnęła ją wzwyż... Bowie promował wtedy "Outside" i ruszyli w trasę, objeżdżając rozmaite festiwale... Wtedy też rzucił ją na głębsze wody. Wpadł kiedyś do niej do garderoby, oznajmiając, że będą grali "Under Pressure". - Ty weźmiesz partię Freddiego. - A kto wtedy będzie grał na basie? - Jak kto? No ty będziesz grała. Masz na to dwa tygodnie... Z jednej strony zaszczytna funkcja, z drugiej przerażenie. Przecież ja się w tym pogubię, nie jestem aż tak dobra... Ale moment życiowy. Dla Gail Freddie Mercury to najukochańszy artysta, Queen zawsze otaczała czcią. A tu raptem taki dar od losu, przy Davidzie wejdzie w buty Freddiego. Duże obciążenie - raz mierzenie się z mistrzem, idolem, dwa - ludzie świeżo w pamięci mieli jeszcze koncert na Wembley upamiętniający Mercury'ego, gdzie David śpiewał to w duecie z Annie Lennox, będą zatem porównywać, komentować, to nieuniknione... Całe dwa tygodnie tłukła ten kawałek, jadąc po basowej linii i jednocześnie śpiewając. David przez cały ten czas słowem o rzeczy nie wspominał. A ona, ciągle stremowana, miała cichą nadzieję, że może zapomniał o wszystkim... Wszystko pomylę, machnę się zaraz... Ale Bowie nie zapomniał. Gotowa? Dzisiaj to gramy. I poszło pięknie. I wzięła tę piosenkę, jak powiedział David...

Trasa "Outside" wydawała się takim malowniczym epizodem. Na chwilę drogi się rozeszły, ale spłynęła propozycja roboty studyjnej. Nie mogło być inaczej, bo między nimi zaiskrzyło. To była niesamowita artystyczna i kumpelska chemia, przygoda nad przygodami, praca marzenie, po której, sądzę, jest w niej ciągle dużo tęsknoty, poczucia braku... Mnóstwo fajnego grania, nagrywania, wędrowania, na lata (to się zresztą jakoś dalej ciągnie, bo Gail śpiewa, śpiewa całkiem udanie Bowiego). Znowu było wyzwanie, bo Bowie zdradził, w jaką stylistykę chce iść, a to był świat dźwięków nie bardzo z jej bajki. Ale obawy były przedwczesne, bo "Earthling" mimo wszystko jest albumem z piosenkami Bowiego, mimo całego hałasu, w jaki postanowił się wpleść. Było tam i miejsce dla całkiem tradycyjnej roboty, dobrego rzemiosła.

No i wideo. Miała nie tylko grać, ale i występować... Podczas jakichś prób siedział sobie w kącie i coś rysował. I narysował rogatą postać z końskim ogonem, z kopytkami. Nie było się co sprzeciwiać. David bardzo ją chciał zobaczyć z ogonem, rogatą. Postanowił, że tak wystąpi w "Dead Man Walking"... Kopytka stały się problematyczne, ale Bowie zawsze miał upatrzone jakieś specjalne miejscówki i nietypowych specjalistów w rozmaitych dziedzinach. Wszystko musiało być perfekcyjnie wykonane, więc kopytka zrobiła pewna szewska mistrzyni z jakiegoś niewielkiego zakładziku w Londynie. Cała rzecz na całkiem migawkowe sytuacje. Gdyby Gail nie opowiedziała o tych kopytkach, to bym nawet na nie nie zwrócił uwagi. Dopiero niedawno się przyjrzałem. Rzeczywiście. Są te wymarzone przez Davida kopytka... Miał ubaw, jak skakała z tym ogonem, z kopytkami, rogata... Takie drobne marzenie artysty, nagły pomysł, wyrysowany w wolnej chwilce...

Wideo wyreżyserowała znakomita Floria Sigismondi, która zrobiła też obrazki do "Little Wonder", a potem po latach jeszcze do "The Next Day" i " The Stars (Are Out Tonight)" i która ma na koncie imponującą listę artystów, z którymi współpracowała: są tam i Björk, i Sigur Rós, Sheryl Crow, The Cure, Dua Lipa, Leonard Cohen, i bezlik ich jeszcze...

David Bowie: Dead Man Walking:

Komentarze

  1. Mam takie wrażenie że artyzm klipów z lat 90. stoi na bardzo wysokim poziomie. Może to kwestia czasu? Perspektywa? Nie wiem - ale mają w sobie artyzm - nie tylko u Bowiego ale u wielu innych artystów...

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że to był dobry czas dla tej dziedziny sztuki. I jest trochę perełek, które pozostają w pamięci.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce