Z przodkami za pan brat

Do pewnego stopnia... Tak po rodzinnej linii to mało ich znam, gubią się w nie tak dalekiej przeszłości - ot, tłumek bezimiennych już lemurów... Zlewają się więc w przeszłościową, gatunkową papkę, która gdzieś tam sięga w historię o wędrownych zbieraczach... Troszkę sobie zerkam na "Bonusową poezję", którą popełnił był Andri Snær Magnason, wydając w 1996 roku tomik "Bónusljóð", a w 2017 "Bónusljóð: 44% meira" . To tak ze sklepów Bónus, sieci dyskontów działających w Islandii i na Wyspach Owczych... Biedronki takie, bez których wielu mogłoby cienko piszczeć... Tak mnie rozbawił lekko jeden tekścik...

Gdzieś myśliwy pierzchnął... Nawet jak się dziś poluje, to zwykle na okazje,  by być we właściwym miejscu na odpowiednio urodzajnym terenie... (Szczególnie w PRL tak się polowało, chociaż się też wtedy wiele rzeczy dostawało: - O, a gdzie pani to dostała? - pytała się jedna baba drugiej baby. Naturalnie nic za darmo - bo dostać coś kiedyś, to dosięgnąć coś, co rzucili, mając trochę szczęścia w ogólnej bryndzy, na poletku jedynie punktowo urodzajnym... Rzucali, a jednak trzeba było to sobie kupić - rzecz podwójnie upokarzająca!) Chociaż ze mnie to nawet zbieracz żaden. Bo tylko - jeśli już - sklepowy, przywykły do miejsc, gdzie padlina zadowalająco świeża (przynajmniej taką zwykle żywię wiarę) i gdzie wszystko już nazrywane, naznoszone, na dogodnych wysokościach... Tak więc sytuacja przyzwoita, o ile oczywiście cyferki na koncie jeszcze dają jakieś oparcie dla dzisiejszego zbieracza... (Są one w pewnym sensie odpowiednikiem pogody...) Bo bez tego? Nic bym nie uzbierał. Bo to i ręce lewe, i kark się nie zgina... Nigdy nie widzę grzybów, jagód... Dostrzegam same jedynie niejadalności... Jakby mnie świat odrzucał. Nawet chyba niechętny do tego, by mnie wziąć na przekąskę dla jednej ze swoich paszcz...

Kiedyś w Norwegii znajomi namówili mnie na moroszki. Bo jechali zbierać. Ja oczywiście niczego nie znalazłem, poza tym oddaliłem się na tyle skutecznie, że w północnej dziczy straciłem całkowicie orientację... Aż mnie zaczęto szukać. I odnalazłem się, już po szwedzkiej stronie, odstawiony do granicy przez rozbawionego policjanta. Byłem śmiertelnie zmęczony, na pograniczu przedwczesnego zrezygnowania... Natura łatwo by mnie pokonała, z taktem. Nawet nie musiałaby mnie zagryzać ani tratować... Szybko bym się przewrócił... W każdym razie cudownie olbrzymi łoś popatrzył na mnie wtedy jak na jakiś nonsens... A moroszek było mało, bo koleżanka uzbierała tylko malutkie wiaderko... Tylko... Nie wiem, ile bym musiał strawić czasu, żeby zebrać choćby najmniejsze wiaderko jakichkolwiek drobnych rzeczy... Pamiętam moją babcię, z jak nieprawdopodobną zręcznością w zadziwiająco krótkim czasie potrafiła zapełnić wiadro owockami czarnej porzeczki. W moich oczach czyniła czary. Moje zawsze było puste... Na moich gałązkach zawsze był nieurodzaj... - Oj, ty ślepoto i próżniaku - mówiła babcia...

Kiedyś przyjaciel uczył mnie łapać ryby... Jakoś nigdy mi się nie udało żadnej złapać... Chociaż uwielbiałem jeździć z nim na ryby, i tak siedzieć. Do siedzenia to ja pierwszy. Na całe godziny, na całe dni... Raz siedzieliśmy nad fiordem, na takim małomiasteczkowym nabrzeżu portowym. Cisza, spokój, okolica jakby wymarła. Zaczęła brać ryba. Piękne dorsze, dorodne sztuki. W jednym momencie zaroiło się wokół nas od mężczyzn. Raptem wyłonili się z ciszy, niektórzy w jakichś roboczych kombinezonach, ciekawi zdobyczy. Rozmowy, komentarze... Żywa ryba ożywia uśpione miejsca, natychmiast. Żałowałem tylko, że to nie ja je wydobywałem z tych bogatych wód... Ja sobie tam mogłem sterczeć z wędką... Dla mnie każdy akwen to bezrybie... Ale z przyjaciela byłem dumny...

Pozostaje mi więc tylko nawiązywanie do bardzo odległych przodków, póki co mając jeszcze w zasięgu ręki równiny urodzajne... Wspomniany już Andri:


ANDRI SNÆR MAGNASON

"Homo consumus"

Pierwotne instynkty

- nie łowców.

 

Na samym początku,

przed erą dzidy,

broni

 

ludzie przemierzali równiny i zbierali!

Zbierali korzenie,

frukta, jaja,

dopiero co padłe zwierzęta.

 

Jestem nowoczesną istotą

telewizornią strutą,

czuję się jak prymityw,

przodek wypełza ze mnie,

gdy pędzę z wózkiem

i biorę, biorę, biorę...

                 przełożył Kiljan Halldórsson

 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce