Sá ég spóa

Niby wypada cieszyć się z wiosny, ale po tym bezzimiu to jakoś tak głupio jest. Mam zimowy niedosyt, i aż chciałbym wsiąść w samolot, by znaleźć się w Akureyri, co w takiej jeszcze  zimowej otulinie, pod białą pierzynką sobie drzemie nad fiordem... Ale dziś trudno się wydostać. A i tam zresztą, na Północy, straszą koronawirusy, i nawet zabijają... Koronawirusy, taka ładna nazwa - w eleganckiej mowie islandzkiej - kórónaveirur, a takie brzydkie czyny...
Ale w naturze prawie to co zwykle, prawie, bo z pewnym przyspieszeniem... Jeśli wierzyć doniesieniom z południa wyspy, gdzieś w okolicach Höfn ktoś już usłyszał wołanie siewki złotej... A jak się niesie w powietrzu to siewkowe bí, bí, znak to, że już przyszła wiosna...
Tak że od razu na myśl przychodzi mi piosenka o kuliku i siewce... I jeszcze w formie kanonu... Na hasło kanon to mi się zawsze przypomina podstawówka i pani od muzyki. Pani była niezwykła, kwiecista, żona zresztą muzyka jednego z popularnych w tamtych czasach zespołów... Ktoś by pomyślał - popularny zespół, to co żona robi w szkole? Ale wtedy się dziadowało. A zresztą i dziś większość artystów dziaduje - krezusi to ledwie procencik, reszta to szmaciarstwo, któremu każdy przestój grozi głodem - tedy zwykle w czasie niefartu żony idą do roboty po stałą pensję - bo, wiadomo, kobieta i brzytwy się chwyci - mężczyzna skłonny zaś jest bardziej do wybrzydzania nawet w sytuacjach granicznych - byle jakiego koła się nie złapie... Kobieta była jednak na permanentnym wkurwie - nie lubiła dzieciaków. Ze trzy drewniane flety rozwaliła o pulpit. Myśmy rechotali, a ta wpadała w szał. Próba sił!... I patrzyły dzieciaki na niedolę dorosłych... Kochała się kwiecista dama w kanonach. I nas ich uczyła. To oczywiście jest cudowne. Mann pisze o tym tak pięknie. Tyle że wszystko musi mieć swój czas. A wtedy na kanony czas był nieodpowiedni, ani w ogóle na śpiewanie - bo dziewczęta skrzeczały, chłopcy zaś gwałtownie przechodzili mutację. Więc wkurwiona pani mordowała z nami, niewiniątkami, muzykę jak się patrzy...
Ale kanony lubię. Szkoła nie wzbudziła we mnie wstrętu do muzyki. To zresztą dobry pomysł na wirusową nudę. Italiańcy fajnie śpiewają w oknach. Można iść za ich przykładem, i jeszcze lepiej pobawić się muzyką... Balkonami, piętrami... Iść w kanony!!
No i wiosna... Höfn ogłasza nowy sezon...
A ja przywołuję kanon, z ludową śpiewką islandzką:

Sá ég spóa
Suð'r í flóa,
Syngur lóa út í móa,
Bí, bí, bí, bí,
Vorið er komið víst á ný.

Ptaszki, na mokradłach, na wrzosowiskach, wołają!! Bez dwóch zdań, wiosna idzie, wiosna!! Chociaż co ona w tym przestępnym, skażonym roku zastępuje, trudno doprawdy dociec, szczególnie tu, nad Wisłą...



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce