Zaraza

Ależ to dziwny czas. Czas osobliwej ciszy, bezruchu. I jeszcze całe to ohydne, bezchmurne uspokojenie w pogodzie, które dziwność całą potęguje niezdrowo. Jestem przyzwyczajony do szumu, zwłaszcza tego lotniczego, bo nad naszym dachem dość nisko przelatują podchodzące do lądowania samoloty, a od kilku dni nie dzieje się nic. I wszędzie luźno, żadnych korków, zachowane odstępy i ruch jak w Pyongyangu. W spokojnych porankach brakuje tylko muzyczki o patriotycznym charakterze. Bo w Pyongyangu nie ma miejskiego porannego szumu - jest muzyka... U nas zaś rozbrzmiewa jedynie pokrzykiwanie kawek i zgrzyt śmieciarki, która właśnie przyjechała po odpady, tym razem zmieszane, co odrobinę uspokaja, bo znak to, że wokół tli się jednak jakieś życie.

Ale może zanim o dniu dzisiejszym, niech będzie trochę Długoszowych fantazji historycznych... Oto Jagiełło w 1386 roku zmierza do Krakowa. Jest już w Górach Świętokrzyskich i na Świętym Krzyżu dotyka Krzyża relikwii, dokonując tym samym zniewagi, bo przecież poganinem był jeszcze, więc od tego czynu ręka mu uschła. Rada jednak się na nieszczęście króla przyszłego znalazła - wystarczyło Bozi podarować bryłkę złota, i do ręki powróciło życie... Czemu przywołuję tu cuda te fantastyczne? A no bo tak mnie ujęło to ostrożne zachowanie się Kościoła, w ten czas zarazy... Ludzie potrzebują wszak Boga, więc jakże zamknąć świątynie!!? No dobrze - niech będzie - osuszymy kropielnice, uznając w końcu (chyba sam Boy by wreszcie zawołał: Alleluja!!, bo zawsze wzywał, że więcej trzeba mydła, nie kropidła!!), że od niepamiętnych czasów są one wylęgarnią paskudztw wszelakich. Ale może by tak - o logiko ty występna - msze odprawiać częściej - wiernych będzie tyle samo, tylko że się rozproszą... No bo co to za niedziela z pustą tacą? W końcu co tam ciało, o duszę trzeba dbać, bo na nią to przecież ogrody piękne zaświatów czekają. Ale to przecież trzeba zapłacić! I opowieść o ręce Jagiełły ku nauce jest - daje się pieniążek, i łaski spływają, i wielkoduszne przebaczenia takoż! Ale Książęta Panowie jednak udzielili dyspensy, zapewne z bólem serca... No bo msza z pustą tacą jest taka nieproduktywna. Bo co to za bóg, z którego żyć nie można?! Ludzie wymyślają bogów, by objaśnić świat i by poudawać, że nie są tacy bardzo samotni we Wszechświecie. Człek to zwierz metafizyczny. A mówią też, że to zwierz rozumny, ale nie ma co sprawy wyolbrzymiać, bo jednak człowiek zwykle miewa pewne trudności w nawiązywaniu kontaktów z rozumem, co rozmaite cwaniaki doskonale pojmują, i biorą w posiadanie bogów, by z nich uczynić maszynkę do robienia pieniędzy. I robi się tak, że jest bóg, gdy są pieniądze, zaś nie ma go, gdy ich brak... I nic w tym dziwnego. W podobny sposób wyrazić się można o miłości. Samo życie... Ach, oczywiście tzw konserwatyści podnieśli larum w związku z tymi kropielnicami osuszanymi i dyspensami! - Tak, to sprawka tych lewaków i dżenderów tęczowych, co chcą, by ludowi pobożnemu odciąć drogę do sakramentów i do źródeł wód cudownych a poświęconych... A przecież w średniowieczu, w czas zarazy, ruszały ulicami procesje pokutne!!! - przekonują z zapałem.

Carl Gustav Jung jednak miał rację. Dawniej ludzie bali się duchów, diabłów, wampirów, dziś zaś straszą ich bakterie i wirusy... Wystarczy powiedzieć BU!... Oczywiście ostrożność jest zalecana, w ramach jednak zdrowego rozsądku!

BU! wystarczy. Bo już wsłuchiwanie się w racjonalne objaśnienia, to już wymaga wysiłku... Zatem lud pobiegł do sklepów. Ale Polska będzie chyba wreszcie domyta, bo z marketów zniknęło mydło! Naród się chyba też podetrze na potęgę, bo papieru nie uświadczysz - zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. No i chyba przez najbliższy czas pojedzie na kluchach, dopóki robal mu się w mące upolowanej nie zalęgnie... Oczywiście towary wracają na półki, bo ni żarcia, ni środków czystości nie zabraknie, handelek wszak trwa... A my więcej wypierdalamy niż żremy!

Słowo daję - nie rozumiem paniki. Ktoś pierdnie - już mąkę i srajtaśmę wykupują! Pierdnie drugi raz - panika na giełdzie. Jezu, Jezu... Może trzeba brom brać! Brombrać, brombrać!

Wszystkie ograniczenia są zrozumiałe, zresztą dotykają one tylko garść... Większość i tak zwykle siedzi w swoich norach, przy telewizorach, w których widzą, jakie straszne rzeczy dzieją się na świecie, i jak inni się kochają.

Tak swoją drogą, ucieszyła mnie raptem srajtaśma. Komputer nie podkreśla mi tego wyrazu na czerwono. To jest jakiś postęp!!!

Tak więc zachowajmy umiar. I dbajmy o starych. Szanując innych nie plujmy na nich, nie kichajmy, nie kaszlmy... Dla mnie to normalka - nigdy nie starałem się, by kichać na innych... Na mamlanie obcych też mi się nie zbiera... Stosowny dystans może nas uratować. No i nie podpieprzajmy innym sprzed nosa papieru, mięsa, mydła, tak żeby usłużny harcerz miał w ogóle co kupić staruszce zaopiekowanej...
Scenka z piątku. Poszedłem do mięsnego po kawałek padliny. Mały ogonek - przedsionek paniki. I nagle jedna z kobiet zgarnia całą zawartość chłodniczej lady... - Niech pani coś zostawi dla nas - woła jeden facet... - Ale to ja tylko na dziś. - Co na dziś, tygrysa ma pani w domu? - I było po kolejce panicznej...

Dom wariatów.

Zaraza to czas szaleństwa. Msze błagalne - co za niezmienność - poza tym zapchane zamrażarki i motylki w mące... Te ostatnie to oczywiście kwestia czasu...

Patrzę w zarazy, krakowskie...Mnóstwo tego było, normalka właściwie. Najazdy światowe, ale i lokalny syf. Kraków - miasteczko od zawsze nieco podgniłe, o - że użyję słów Marii Czubaszek - nienachalnej urodzie - na terenie podmokłym, otoczone Wisłą, poprzecinane rzeczkami i pełne stawów... Długosz pisze o wielu takich wypadkach, o morze, głodzie, zarazie... Szczególnie powietrze było złe... Takie jak dziś, zastane, przegrzane niezdrowo a przedwsześnie - można zagubić się w nieufności... Jezu, jaki w Krakowie dziś słoneczny, bezwietrzny syf, trzeci dzień, aż strach - nic, tylko iść nago i chłostać się po plerach rzemieniem...

Ach, miasto syfów wszelakich... Ciekawą rzecz napisał kiedyś krakowski wenerolog prof. Franciszek Walter w swojej wydanej w 1933 roku książce "Wit Stwosz, rzeźbiarz chorób skórnych", który na ołtarzu w kościele Mariackim dopatrzył się osób wykazujących objawy kiły wrodzonej, w postaci nosa siodełkowatego... A ten ołtarz to dzieło z 1489 roku, więc ukończone na cztery lata przed powrotem do Europy pierwszej wyprawy Kolumba. Zatem proszę!... A Koffie mi chciał kiedyś przekłuwać ten krakowski balonik...

Febry, zimnice, ospy i inne skurwysyństwa... Pojawiały się często: 1003, 1006, 1186, 1205 - 1207, 1211, 1219, 1228, 1301, 1312 - 1315, 1317, 1319, 1348 - to "czarna śmierć"... i tak można wymieniać, aż po XX wiek.

Jak przychodziło złe powietrze, dwór zwijał się do lasu, do Niepołomic (słuszna intuicja), magistrat też spierdalał, wyznaczając ofermę jako "burmistrza powietrznego"... Separacje - coś rozum podpowiadał... Zabraniano zgromadzeń, zamykano karczmy, łaźnie, szkoły, usuwano śmieci i wybijano bezdomne zwierzęta. Po opustoszałych ulicach krążyli umyślni, donoszący jedzenie do zakażonych domów, mijając się z grabarzami wywożącymi na wózkach zwłoki... Ratunkiem była wieś! Dziady zaś gniły w miejskim gnoju.

Prezydent Dietl uporządkował Kraków, zasypał malaryczne bajora... Ale jeszcze zdarzały się ciężkie epidemie, a ostatnią z nich była słynna "hiszpanka", która usiekła mnóstwo luda, osłabionego niedostatkami wojny i zafascynowanego zgubnie wynalazkiem w postaci aspiryny - żarli ją garściami, i marli na potęgę... We wrześniu 1918 roku  Ilustrowany Kuryer  Codzienny donosił: Epidemia influenzy hiszpańskiej przybiera w Krakowie z każdym dniem groźniejsze rozmiary i coraz złośliwszą postać. Choroba ta, której następstwem staje się coraz częściej śmierć, daje się już dotkliwie odczuć wszystkim warstwom ludności. Opinia publiczna poważnie jest zaniepokojona zastraszającymi postępami tej uporczywej zarazy. Można śmiało powiedzieć, iż czwarta część tutejszej ludności padła ofiarą hiszpanki. Lekarze upadają z nóg, nie mogąc podołać wprost nadludzkiej pracy.

Podziwiając lekarzy, nie życzę im nadludzkich wysiłków.  A wam wszystkim życzę wytrwałości. I na Boga, nie wierzcie księżom - to tylko oni uważają, że Bóg działa wyłącznie na pieniądze. Ufajcie mądrości, wykształceniu, na nic szeptuchy, na nic biskup, na nic wody święcone... Ostrożność i rozsądek... Nie zabierajmy naszego zdrowia do grobu!

No i Rządzie - też, zdaje się, zainfekowany -  łgałeś przez lata bez większych konsekwencji - teraz rzeczywistość zaskrzeczała... Za dwa, trzy miesiące będzie dramat, a pieniążki się przehulało... Zdaje się, że tą ostatnią deską ratunku jest ta wyimaginowana wspólnota...

A tak swoją drogą - gdzie jest Prezes Tysiąclecia??... Tak bym chciał zobaczyć Zbawiciela... Czegoś mi brakuje w tym domu wariatów, albo z szacunkiem - w Domu Wariatów, bez mydła, bo owo wykupione...

A PAD podejmuje decyzje... Kto to kontroluje, do licha...

Ciekawy czas!!

Komentarze

  1. Kilka dni temu czekałem przed apteką w galerii. Młode dziewczę stojące za mną rzekło:" bardzo się boję". Odparłem: "proszę panią, na coś trzeba umrzeć".
    Ludzie jakby nie rozumieli, że śmierć jest wpisana w los. Biorą życie za coś niezmiennego. A przecież tak jak kiedyś napisałeś: życie to nie żaden dar, a pożyczka na lichwiarski procent...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce