Przemocowo niebinarny

Ja już nawet nie wiem kim jestem, choć pewnie wychowanka (sic!) tego czy innego uniwersytetu mogłaby mnie osadzić w baśniowej rzeczywistości (nie musi to wcale dziwić, przecież kiedyś na UJ na przykład wykładano magię)... Dziś już w nic się nie przebieram. Za babę przekornie robiłem, jak byłem ślicznym szczupłym chłopaczkiem... Z kolei facet mnie brzydzi - precz z facetyzmem... Nigdy nie miałem krawata, garnitury żrą mi robaki... Jestem człowiekiem, prawdopodobnie z tymi wszystkimi straszliwymi wnętrznościami, o których pamiętam  z lekcji biologii, choć nie dałbym sobie uciąć głowy, że mam jakąś wątrobę na przykład... Wolę się w to nie mieszać...
Bzdury - bo bzdurą jest każda prywatność - budzą jakieś cholerne emocje... Czy ja jestem pedałem? Na ile jestem pedalski, gdy tankuję na stacji paliw; na ile jestem pedalski, gdy kupuję padlinę w mięsnym, by potem zrobić stek swojemu facetowi?...Kto wie, komu ja będę smażył mięcho?... Jestem pedałem, gdy idzie o wybór partnera, jestem pedałem, gdy mam ochotę na numerek - i wtedy obchodzi mnie, czy ten bądź ów to też pedał... Wtedy obchodzi mnie cudza prywatność... A poza tym... Nie wiem, ja biorę świat taki, jakim jest... Jesteś facetem, a chcesz być Kryśką, będziesz dla mnie Kryśką, bo ty tego chcesz, i ja to szanuję...
Bzdury stały się wrogiem. Odczłowieczonym, nazwanym ideologią zostałem przez pewnego bezrefleksyjnego sieczkobrzęka z doktoratem z UJ - brawka, Uniwersytecie... (Nawiasem mówiąc to szalenie ciekawe z tymi sieczkobrzękami - patrzę na Białoruś, znam trochę ludzi stamtąd - na tle Ukrainy czy Rosji to fantastyczna grupka ludzi - nowoczesna, dobrze wykształcona, a mimo to z takim gównem na plecach... Ale ludzie dorastają, w tym więc nadzieja... A jak dyktator twierdzi, że odda władzę po swoim trupie, to wypada odpowiedzieć na buńczuczną zachętę i spełnić zuchwałe oczekiwania!!)
Jakieś poczucia, odczucia, chucie, ramki dla życia, jakieś spermkowania. Cudze.  Kto normalny takimi pierdołami się przejmuje? Ludzie muszą wywalać w publiczną przestrzeń swoja prywatność, bo innej możliwości nie ma... Ich styl, gusta, miłości... Idzie facet z babą, która pcha wózek - jasna sprawa, frajer się po nocach z nią stuka... Jasne, że syf, tyle że co z tego? Nie moje małpy, nie mój cyrk... A jak komuś żal, niech się bawi tak samo...
Ale jak komuś żal, i idzie walić w mordę, to sam w tę mordę powinien dostać, w końcu...
Niebinarny czyli taki jakiś nieoczywisty, jak ja to rozumiem... W przemocy, no tak - tu się waham... Jakiś niebinarny jestem. Brzydzi mnie ona. Nigdy nie podniosę ręki na słabszego. Bo sam byłem kiedyś takim słabym, bezbronnym a obitym i permanentnie obrzucanym błotem typkiem, płaczącym, rozczytanym okopowo, i trzepiącym konika... Ale przyroda dała mi z czasem trochę siły. Więc po pierwsze, już jako krzepki nastolatek, sprałem swojego ojca, więcej, złapałem go i zdemolowałem nim pokój... Osobliwie zgoda nastąpiła miedzy nami. A matce powiedzieliśmy, że to przeciąg zbił szybę... Trochę się wtedy przestraszyłem, bo poczułem, że droga do zabójstwa może być krótka... Ja się nie umiem bić. Nie jestem artystą mordobicia... Więc kiedyś ja - cipa, rozjebałem też koledze w szkolnej szatni kinol kubłem na śmieci... Miałem potem z nim święty spokój...
Czasem przelewa się czara... Takim symbolem może być chyba Stonewall? Pół wieku temu. W końcu to policja dostała wpierdol z gejowskiej łapy...
Ciekawie kiedyś o przemocy prawił Leszek Kołakowski: "Chociaż więc założyć trzeba, że przemoc jest niezbywalnym składnikiem życia, chociaż musimy być gotowi do oczekiwania przemocy, to jednak lakedaimonizować (tj. po spartańsku myśleć) nie trzeba i nie trzeba w przemocy czego innego się dopatrywać, aniżeli złej konieczności". Ale ta konieczność czasem się pojawia... Sam oberwałem po mordzie, raz nawet za sprawą oszalałego kibola wylądowałem w szpitalu z dziurą w policzku (potem mi pewna kobieta powiedziała, że blizny zdobią mężczyznę, czym wplątałem ją w dyskusję na temat: Kto jest głupi, a kto zły, co ostatecznie skwitowała oburzona - No wie pan? - Na co odparłem: Wiem, i dlatego trzymam się z daleka!) - ale ten wypadek miał też swoją dobrą stronę - koło mnie na sali leżał chłopak w niebieskiej piżamie - był taki słodki i opiekuńczy, i tak się przejmował stanem mojej brązowo - fioletowej twarzy... Prawdopodobnie ten kibol był równie przerażający jak ja... Emocje, płytkie, ale groźne... Uczucia - to jest coś!, to znacznie spokojniejsze wody, ale na uczucia stać niewielu...
Wściekli ludzie potrafią być zresztą zaskakujący, kiedy horda na nich nie patrzy... Miałem kolegę, który strasznie chciał zajebać pedała - dzięki czemu byłem skutecznym bramkarzem w szczypiorniaku, bo ten siłacz walił we mnie, a nie w przestrzeń bardziej obiecującą gola... Potem się z tym osiłkiem przytulałem na ogrodowej huśtawce...
Kołakowski też przywołuje nam tego niby tak nam bliskiego Chrystusa. Sam, jak powiada, dał przykład tego, jak można nie ze strachu, ale z mocy duchowej, przemocą na przemoc nie odpowiadać, a jednak świat zawojować. Ale jednak w swym życiu przemocą też umiał się posługiwać, bo czymże innym jak nie przemocą było wypędzenie kupców ze świątyni...
Smutne to jest, gdy się wali kogoś w mordę. Ale czasem trzeba... Nie żebym nawoływał do przemocy, ale trzeba być na nią gotowym, na ciosy i na zadawanie ciosów... Ale nie żeby się kobiety cieszyły, tylko żeby ten, co ma się odpierdolić, rzeczywiście się odpierdolił...

Marzy mi się świat bez bzdur, bez dżender - Kasiek, bez obłąkańczych terminologii... Marzy mi się obojętność wobec spermkowania, wobec całego tego seksualnego paśnika, wokół którego i tak wszyscy się ślinimy... Ślińmy się bez niepotrzebnego wstydu, zgodnie z własną naturą, która żadnych nazw nie potrzebuje... Mniej by wtedy może było zwyroli, a przy okazji znawczyń i lożek... Ale może to trzeba wywalczyć sobie mordobiciem... A nie lepkim wybaczalstwem... Choć najlepszym rozwiązaniem byłoby działanie przy wyborczej urnie, dla jakichś trwalszych gwarancji prawnych.

Przypomina mi się taka historia z Oscarem Wilde'm. Nie wiem, na ile jest prawdziwa, ale podoba mi się, bo Wilde przecież do bitki nie był skory... Jak wiadomo kochankiem Oscara Wilde'a był lord Alfred Douglas, syn Johna, markiza Queensberry. I pewnego dnia ów szkarłatny markiz, o którym każdy miłośnik boksu musi wiedzieć, pamiętając o zasadach Queensberry'ego, wtargnął do domu pisarza z wściekłymi pretensjami o to, że ten posuwa mu syna, na co Oscar Wilde miał ze spokojem odpowiedzieć, wyjmując z szuflady biurka rewolwer: Nie wiem, jakie są pańskie zasady, panie Queensberry, ale moje nakazują mi od razu strzelać... Postawa jak najbardziej słuszna... Oscar skutecznie przegonił intruza ze swojego domu...



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce