Børli radzi tak po prostu...

Wreszcie z powrotem na swoich śmieciach. Tyle że akurat prosto mi trzeba było wpaść w upał, przed którym w swych latach wolę się już chować... Jestem jednak zdecydowanie człowiekiem chłodu, by nie powiedzieć wręcz mrozu...

I tak to się oszalały świat kręci. Na Reykjanes to się rozpala kociołek, to gaśnie... Spece mówią, że to może i całkiem spory rozdział islandzkiego wulkanizmu w ostatnich latach się otwarł, bo możliwe, że i na wiek cały przewidziana przez naturę jest to sprawa... Ale kto może być pewny tego w stu procentach, pewny tej kapryśnej poetki...

Ledwośmy się gapili na zielone zorze, a tu już staczamy się znów w jesień, bo to chwila i zacznie robić się ciemniej i ciemniej. Sierpień jest jak niedziela - niby fajnie, ale wszystko już tak lekko podtrute następującym po niej poniedziałkiem... Jak sierpień no to oczywiście imprezka na Heimaey, w tym roku uznana za jedną z lepszych. A pogoda, jak pogoda, lepiej się nią nie przejmować. A potem Reykjavik tęczowy przez tydzień, coraz bardziej się w tym obszarze rozkręcający... Ciekawie, z zatoczeniem kręgu czterdziestoletniego, bo po tylu latach powróciła do Domu Nordyckiego wystawa fot i slajdów "Grímur" (Maski) Gørana Ohldiecka i Kjetila Berge... Wcześniej dwaj norwescy artyści byli z nią w Reykjaviku w 1983 roku, ale wkurzeni po dwóch dniach spakowali klamoty i zabrali się stamtąd, po tym jak chcieli im ocenzurować ekspozycję. Rzecz całą a queerową w tamtych latach uznano za niepożądaną w kraju gejzerów... Wróciła, w innej już atmosferze, ale oczywiście z ciągle aktualnymi pytaniami o los wszelkiego rodzaju inności, bo te nawet w najbardziej tolerancyjnych krainach ciągle mogą być narażone na niebezpieczeństwo, bywa że i śmiertelne...

W sobotę parada naturalnie. Przy ślicznym słoneczku subarktycznym... Tak sobie teraz myślę - tu, teraz, u nas, nad Wisłą, parada wojskowa, smutna, przypominająca o najohydniejszych cechach człowieka, z morderczymi urządzeniami, w maskującej a podstępnej paskudności, na miarę tych paskudnych czasów, cała w swej tępocie rozmiłowana w prostackich, pozbawionych fantazji symetriach rysowanych od linijki przez stwardniałe, poddane żelaznym dyscyplinom głowy... O ileż bardziej wolę te, na których jeżdżą ciężarówy z platformami pełnymi pstrokatych balonów, pierdółek ozdobnych, pomalowanych pyszczków, kolorowych gaci i rytmicznie rozbujanych tyłków, gdzie wszystko w fantazyjnych, twórczych asymetriach...

No tak, ale wszystko we mnie w jakimś trzeźwym smuteczku. Wszystko u mnie bez podlania, łącznie z barankiem czy innym łososiem... Kusiciele czasem pytają: A co by się stało, gdybym raz sobie odpuścił i wychylił puchar... A ja cóż mogę odpowiedzieć: Nic by się nie stało, tyle że już teraz musiałbym być pod wpływem, tak jak to było do niedawna, gdy na dzień dobry musiałem w siebie wlać, by trwać w swym wysokim funkcjonowaniu... Nie mogę już do tego wracać. Choć pokusa jest silna i nic nie zostało usunięte, wyleczone. Nawet jak minie dwadzieścia lat niepicia, ostatni kieliszek będzie wczorajszą przygodą. Jeden haust - i zniknie tych dwadzieścia lat... Przygnębiające to trochę i tęsknię za sobą nie stroniącym od używek... Ale to już historia... Jak to mówi Maleńczuk zdolny do kontroli: jego znajomi to albo już dawno leżą po cmentarzach, albo są niepijącymi alkoholikami... Do kupy to wszystko straszne...

Ale dobra... Może trochę muzyczki. Dla porządku. Wcześniej przypomniałem hymn Þjóðhátíð sprzed dekady, to teraz niech będzie z tego roku... Tamten był bardziej efektowny, to bardziej od ludzi nie z mojej bajki... Jakby tacy bardziej na pierwszy rzut oka zewsząd, z formacji z obowiązkowego zestawu w każdej gminie świata obecnej doby... Chociaż nawet mi się podobali z obrazka sprzed kilku lat, kiedy to zapewniali o swym stanie posiadania, skacząc po dachach ponad smacznymi przestrzeniami stołecznymi i oznajmiając rytmicznie "Reykjavík er okkar, já hún er okkar"... W sumie daję temu wiarę...

A tu w takiej odsłonie. "Tysiąc serc". Emmsjé Gauti:

Jakby już lekko przeterminowany ja... Bliski końców różnych. Od jakiegoś czasu, gdy się w Keflaviku wpasowuję w lotniczy fotel i zapinam pasy, myślę sobie, że chyba to już ostatni raz... Jak na razie się myliłem...

Osiecka mówiła, że zawsze jak leciała samolotem nad oceanem, to się uspokajała... Ona taka miłośniczka wody. To nawet zrozumiałe. Bo nawet jak paść, to w żywiole lubianym. Tak, ja to tak bardziej chyba o ziemię się odważę... Choć pomyślałem sobie, że właściwie to wszystko jedno... Tyle że nic się nie przydarza. A nawet jeśli bywały sytuacje groźne, to jakaś łapa chwytała i wyciągała z opresji. A ja ciągle - to nie ta łapa, nie ta... Myślę o takiej, co się właśnie z morza wyłania, jak ta co w jednym z podań porwała w odmęty Galdra - Lofta... Więc z tą nadzieją się też uspokoiłem... Ale nie dzieje się nic. I też nic do końca się nie stanie. Koniec jeszcze gdzieś za mgłą... Choć wszędzie się jakieś dzieją, drastyczne; koszmarne powodzie, równie koszmarne pożary, czy koszmarny żywioł ludzki... Norwegia, Słowenia, Grecja, Hawaje, Ukraina i ile jeszcze innych miejsc w łapach oszalałych żywiołów... 

Aż może głupio w tym wszystkim plątać się jeszcze wśród niechęci do samego siebie, w tych progach starości... I tak sobie kartkując poezje jak przeciąg u Ómarsdóttir, taką poradę prostą znalazłem, poradę norweskiego poety - drwala... Miłość własna w zmaganiach z nienawiścią do samego siebie... En kjærlighet til deg selv i kampen mot "tærende selvhat"...

Hans Børli

"Najtrudniejsza rzecz"

Najtrudniej

wytrzymać z samym sobą.

Wytrzymać z samym sobą i znieść

 własną duszę, co już trąci

cierpkim odorem

jak zużyta skarpeta.

 

Ale popróbuj z dobrocią! Pamiętaj,

że żyć będziesz pod jednym dachem z sobą

tak długo, jak długo będzie blask

w twoich oczach. Każdego ranka lustro,

gdy staniesz przed nim zaszyty w swoją

własną pomarszczoną skórę, z resztkami mydła

koło uszu, będzie do ciebie szeptać -

Oto jesteś Ty, Ty, Ty... Ale spróbuj,

tak po przyjacielsku, pogładzić

swe przerzedzone włosy: 

- Przecież nie jest tak źle, kolego.

 Idzie całkiem znośnie...

 

Zbyt wiele nienawiści i oziębłości w świecie

bierze się z trawiącej nienawiści

człowieka do samego siebie.

        przełożył z norweskiego Kiljan Halldórsson

 

Trzeba się więc jakoś postarać... Bo jeszcze może trochę czasu jest, więc nich go nie trawi nienawiść... Jeszcze nic nie chciało być tym czymś ostatnim, tak na pierwszy rzut oka, bo zapewne wiele może się już nie powtórzyć, a to i owo przeoczone lekkomyślnie... Zmierzchy też nie wszystkie podpatrzone. Ale czasem się uda, z uwagą, zwłaszcza taki wczesnosierpniowy, gdy dzień podgląda noc, taki podjesienniały i ciekawski, co jeszcze się nie da tak całkiem zepchnąć za horyzont... Noc budzi ciekawość, chcemy o niej się dowiadywać. Choć co dzienne, to nie nocne... Ulegniemy kiedyś, nie wiedząc zbyt wiele... Ale gapmy się z uwagą, bo nie wiadomo czy będzie jeszcze okazja...

Líttu sérhvert sólarlag...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce