Starotki
(...) Król za radą Zamojskiego
Zdobył nawet Pskowa mury;
W których Iwana Srogiego
Oczekiwał los ponury;
Bo oręż polski okryty
Blaskiem zwycięstw na północy;
Przyniósł królowi zaszczyty....
A kraj wydźwignął z niemocy.
Król Batory miłościwy;
Przebaczył urazy, winy -
Lecz Iwanowi przykazał:
By się chciwością nie mazał....
By wśród swej zimnej krainy
Siedział sobie i nie burzył
Spokoju sąsiednim ludom;
I żeby więcej nie służył
Podżeganiom i obłudom! -
Król, gdy Polsce nadał siły,
Sejm do Litwy zwołał miły
I tam miał wystąpić godnie;
Wolność z równością połączyć
I spory zgodą zakończyć:
Lecz niestety!.... umarł w Grodnie
Tak śpiesznie, niespodziewanie:
Że obiegało szeptanie:
"Króla Stefana otruto!"
Zwłoki tutaj przywieziono
I w ciemnym grobie złożono. -
Królu! Pana tak dzielnego
By cnót tyle w swej osobie
Mieścił, dla szczęścia naszego,
Polska nie miała po tobie!!!
Tak to pisał Bogusz Zygmunt Stęczyński, poetycko wędrując pośród pamiątek i grobów w katedrze na Wawelu, co tak sobie trwała w dookolnych upadłościach, wtedy w kraju pod zaborami... Dawne świetności, wielkości owiane budującą a krzepiącą pośród smutków codziennych baśnią. Kamienne postaci w rycerskich zbrojach czy w królewskich szatach i koronach... Nawet gdy nie były to pełne zwycięstwa, jak to opisywane tu w historycznym poemacie, to złośnika jednak skłaniające do ustępstw... Tam, na wschodzie, ciągle ktoś, kto chce grabić, palić, dokuczać, niepokoić... Żeby tak znowu ktoś wymusił, choć na trochę, by bandzior odpuścił sobie...
Ale tak to jest w tym świecie, jak się coś ułoży, to zaraz los płata figla...
Teraz figli u nas dużo... I wśród ludzi refleksje - ale kto, kiedy, i gdzie oni są? Spośród tych małych formatów, jakiś najlichszy, ale dobrze sprzedany produkt wybrano... Jechałem ostatnio pociągiem podmiejskim i słyszałem rozmowę dwóch starszych pań, przejętych dość mocno dziwaczną sytuacją, obracającą wszystko, co wystane niedawno, półtora roku temu, w wyborczych kolejkach, wniwecz... Co z nas za plemię, że daje się tak skłócać, że jego znaczna część gotowa jest wybrać kogokolwiek, byle był swój, a nie ich... - No, proszę pani, przecież to alfons jakiś. Kto to widział!... - To takie upokarzające. - Ale ja w ogóle nie znam żadnych zwolenników. - A, bo to - wie pani - wstydzą się często przyznać. - Może i tak... Ale to nic z tego dobrego nie będzie, nic...
Wokół się pali, u nas zastane bajoro...
No i dom taki nieprzytulny na dodatek, z konfliktowym tatą... Długo go trzeba do rozmaitych rzeczy przekonywać. Ostatnio miał pretensje, że robię z niego wariata... Oczywiście musiałem mu szczegółowo opowiedzieć o przepisanych mu lekach. Jak podejrzliwy satrapa. - A ta malutka tabletka? Ja czegoś takiego wcześniej nie zażywałem. - No więc mu tłumaczę, że to antydepresant. To ze względu na tracheostomię. To się stosuje między innymi przy zespole stresu pourazowego. - Zapewniam cię - mówię - że gdybym miał rurkę w szyi, nie zmrużyłbym oka. Wszystko po to, żebyś lepiej się czuł... - No i oczywiście zaczął tych tabletek unikać. To jest taka typowa ofiara starodawnego wychowania, w którym dla chłopca (a potem mężczyzny) nie przewidywano żadnej psychiki, żadnych uczuć. To miało tam, póki co, pograć w jakąś głupkowatą szmaciankę na podwórku, potem zaś zdobyć fach i iść do roboty, zapierdalać i się nie użalać... I tak widziałem, że z dnia na dzień narastała u niego agresja. Już kompletnie się zrobił z niego odmieniony człowiek, nie śpiący po nocach, na każdy przejaw troski - zwykłe zapytanie o samopoczucie, o to, czy nie ma kłopotów z oddychaniem choćby, wywoływało ataki wściekłości... Ośmieliłem się więc zauważyć, że te malutkie tabletki są jednak niezbędne... - Ale ja nie jestem wariatem, ty nic nie rozumiesz! - A ja na to, że doskonale rozumiem, że ten niecodzienny stan fizyczny rzutuje na psychikę - bo też coś takiego masz, choć mamusia i żona mogły temu zaprzeczać - zatem i o nią trzeba zadbać, i temu naprzeciw wychodzi farmakologia. Chcesz wpadać głębiej w deprechę - ok - tylko weź pod uwagę, że nie jesteś tu sam. A ta nieuzasadniona agresja to jaskrawy przejaw depresyjnego stanu... - Posłuchał mnie w końcu i teraz już je te tabletki. Poradziłem mu jeszcze, że może wieczorem dodatkowo łyknąć melatoninę - i śpi teraz jak anioł... - Wiesz co, że miałeś rację. Siedem godzin teraz przesypiam... - Wprawdzie nie przestał być konfliktowy, ale to już są sporadyczne spory, na szczęście - parszywe, ale zawsze...
Na stare lata stary człowiek na grzbiecie... Jak miną jakieś kłopoty, zaraz zjawiają się nowe... Też jakiś taki znak czasu, szczególnie tam, gdzie mniej popularny jest zwyczaj wyrzucania staruszków do domów opieki, upychania ich po takich schludnych zazwyczaj śmietniskach - teraz śmietniki w ogóle niczego sobie - mówię o tych zwykłych - my mamy gustowną zieloną altanę obsadzoną cyprysami, w niej często myte pojemniki... Starzy ludzie opiekujący się jeszcze starszymi. Sam znam siedemdziesięciolatka, który opiekuje się przeszło dziewięćdziesięcioletnim ojcem. Nie jest to fajne - ten młody stary też traci siły...
Tak więc w tych ponurych okolicznościach umykam w starotki, w coś, co zaprzeszłe, nieaktualne, choć nie zawsze, bo ciągle gdzieś jakiś Iwan na przykład... I tak to przybywają duchy sprzed wielu lat, z innych epok - a to Ewa Łuskina z erotycznym przepychem, a to stara Selma Lagerlöf z cierpliwą miłością, to Hamsun z osobliwą komedią życia, no i ten Stęczyński, zapomniany obieżyświat... Rzadko bywam w Krakowie turystycznie, ale z nieskrywaną przyjemnością wybrałem się z nim do katedry wawelskiej, z jego historycznym poematem, którego fragment tu przywołałem. Jest jak rymowany przewodnik, w którym opowiada o upamiętnionych tam ludziach, szczęsnych i nieszczęsnych, wielkich i może niekoniecznie takich, których jednak zrównała śmierć. Królowie i królowe, hetmani, posłowie, biskupi, uczeni... Jest i Kmita, i Wapowski - astronom i znakomity kartograf renesansowej doby, i lekarz, Piotr z Poznania, co ratować miał Barbarę, jest opowiedziana w rymach historia spleciona z legendą, o bohaterach, od Łokietka po Kościuszkę... W jednym domu ludzie tak różni, skłóceni czasem za życia, w śmiertelnej już od wieków ciszy... Wygadany poseł Piotr Boratyński (od czasów "Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny" mający już nieodwołalnie głos i rysy Franciszka Pieczki), co przemawiał do królewskiego sumienia Zygmunta Augusta, by unieważnił swe matrymonium z Barbarą, i sam Zygmunt - wszystkich już na zawsze ogarnęło spanie... Przy tej kłótni o zaskakujące małżeństwo dostało się i Bonie, którą Stęczyński w złym świetle odmalował, posądzając ją o trucicielstwo - w istocie aż tak zła nie była, choć z tą paskudną łatką musiała się zmagać, bo nie tylko szeptano o otruciu Barbary, jeszcze wcześniej bowiem posądzano ją o to, że się przyczyniła do przedwczesnej śmierci księcia mazowieckiego Janusza... Bardzo ją to bolało...
Teraz, w sierpniu, minie 135 rocznica śmierci Stęczyńskiego, którego Kraków jakoś tak nie upamiętnił... Ma swoją ulicę w Wałbrzychu, w Nysie, w Jeleniej Górze, a Kraków jakoś go pominął i nawet jego grób na Rakowicach przepadł... Ostanie lata spędził właśnie w Krakowie, dostał od miasta lokum w gmachu miejskiego archiwum przy Siennej 16 i tam też umarł, w nędzy, na gruźlicę... W antologii poezji tatrzańskich nawet napisano wręcz, że umarł z głodu. Bogusz Zygmunt Stęczyński (1814 - 1890) był takim samotnym wędrowcem, który często przemierzał świat o wodzie i chlebie. Tym światem była Galicja, także Śląsk, no i Tatry, które znał znakomicie. Rysował nadto i poetycko opowiadał o swych podróżach. Jego dokonania mają dziś fantastyczną wartość dokumentalną. W swoich rymach odmalował przeuroczo obserwowane w drodze życie ludzi (o których sympatię zabiegał) i otaczającą ich przyrodę.
Fotografia ledwie raczkowała, więc były rysunki. Latami wędrował po bezdrożach Galicji i rysował, rysował, a potem tworzył litografie. Pozostały utrwalające dziewiętnastowieczną rzeczywistość krajowidoki. Wśród nich jest też Kraków - wspaniała niegdysiejsza panorama miasta i jego okolic widziana z Kopca Kościuszki. Tu, gdzie teraz jestem, szczere pola były... Tak że za życia Kraków go docenił i przynajmniej pozwolił mu biedować pod solidnym dachem... Ale jakoś potem zapomniał, choć takie ma dzięki niemu miłe pamiątki...
No i te Tatry, które opiewał jeszcze przed Eljaszem i Chałubińskim. Ubrany po góralsku szedł w takie jeszcze w wielu miejscach dziewicze, choć też i bardzo przez człowieka wtedy gwałcone, bo przecież eksploatowano te tereny od dawna... Lecz nie było tych wszystkich turystów, więc cieszyć się można było spokojem, samotnością w pogodach i niepogodach... Zazdroszczę tych Tatr owym pierwszym ich odkrywcom i zdobywcom, bardzo...
Stęczyńskiego poemat opisowy "Tatry w dwudziestu czterech obrazach" to nie lada wyprawa. To nie tylko zresztą Tatry, bo to i Sądecczyzna, Pieniny, same Tatry, i Podhale... Wędrówka od Nowego Sącza przez Stary Sącz, przez Piwniczną, Krynicę, Muszynę, potem Pieniny, przełom Dunajca, no i Tatry od dzisiejszej słowackiej strony zdobywane, całe ich pasmo, wreszcie dalej na północ od Zakopanego, by wrócić do Sącza. Spore koło, w rysunkach wielce precyzyjnych i wierszach, w gawędzie historycznej, w opisie przyrodniczych osobliwości, w nastrojach poszczególnych miejsc, w żyjących w nich ludowych opowieściach... Dawne biedy, lepiej lub gorzej zachowane zamki, no i widok z Tatr na północ, na to, co kiedyś było Polską, o czym myślało się z żalem...
Dziś z nich widać Polskę, znowu, od jakiegoś czasu - nie aż tak długiego... A ta Polska a to w patosach, a to w śmieszności... No i tak mi brzmią te słowa starszej pani z pociągu ostatnio zasłyszane: - No, proszę pani, przecież to alfons jakiś...
***
Jak tak sobie myślę o tych kłopotach stale spadających na głowę, to chciałoby się okrasić wszystko jakimś demonizmem, ale tak w prywatnym jak i ogólniejszym wymiarze pachnie to jednak przesadą - żeby aż tak jakieś diabły i bogowie... Trąci to wszystko religijnością... A tu żadne słowa niczego nie przybliżają. Chociaż zdarza mi się słyszeć jakichś dobrodusznych klechów, którzy z łatwością potrafią objaśnić ten świat i strasznie jakoś rozumieją bóstwo, to nierogate, ale też i rogate (to ostatnie może nawet wnikliwiej mają przejrzane), co chyba bardziej jest jednak szkodliwe od milczącego sceptycyzmu... W człowieku zawsze gdzieś tli się oczywiście myśl o pozaziemskich siłach, którym lubimy przyprawiać ręce i nogi, no bo myśl lubi jednak pobłądzić w obrazkach... Może jednak najwłaściwsza jest ta Mannowska nieśmiała pobożność. Nie wiemy nic - ale mamy wolność, możemy być otwarci, poszukujący, łagodni, z gotowością na życie i pokorę; trud, zwątpienie, błądzenie. Wątpienie w wiarę. Jak pisał Tomasz Mann: "Religijna pewność tuczy, wątpliwości przeciwnie, i możliwe, że godne i prawe życie w świecie bez Boga jest dzielniejsze, bardziej etyczne i prawdziwsze od tego, kiedy wierząc ślepo na przykład w demokrację, unika się głębokiego i pustego wzroku Sfinksa". To taka wiara nie w zbawienie, tylko w cierpienie, którego czcza gadanina nie złagodzi.
Nie wiem, po co to, ale ta ulga po odwaleniu uciążliwego głazu ma jakiś smak. Chociaż nie chcę mu przydawać wartości. Ale są jeszcze uczucia...
***
Tak więc od szpetot dzisiejszości uciekam we wczorajszość (choć ona z dzisiejszością i tak spleciona). Nie była ona naturalnie zbyt piękna, ale z biegiem czasu wszystko otaczać zaczyna baśniowa mgiełka... Takie bogate i biedne życie Stęczyńskiego, którego sposobem na istnienie było wędrowanie, na swych nogach, także i do Zagrzebia, i Dubrownika... Znał smak straty, omal nie zginał w czasie galicyjskiej rzezi, posmakował sytuacji życia bez środków do niego... I z tych życiowych kłopotów wyszło tyle urokliwego piękna...
***
Patrz! czarny ołtarz w pobliżu,
Zbawiciel głowę swą zwiesza;
Zemdlony wisi na krzyżu -
Widokiem swoim pociesza
I myśl nam wyższą nasuwa:
Bo póki trwa serca bicie,
Póty go ziemskość zatruwa.
Jeżeli przypłyną chwile,
W których radość błyśnie mile;
To nie długo tej radości,
Bo kielich pełny gorzkości,
Do ust naszych los przytyka, -
A pociecha... jak mgła, znika!
***
Bogusz Zygmunt Stęczyński, Świątynia Polaków, czyli Katedra na Wawelu w Krakowie. Poemat historyczny, Nakładem Autora, Kraków 1864
Komentarze
Prześlij komentarz