Nonni i Manni

 


Dziś może z wielorybem... Przy ostatniej paplaninie, gdy rzecz była o dwóch panach w łódce, zaraz oczywiście wpadli mi do głowy Nonni i Manni, co mieli fletem ryby wabić w Eyjafjörður... 

Trzeba czasem uważać, co się mówi do dzieci, bo dla dzieci świat jest jeszcze taki magiczny, w którym obszar cudów wykracza poza toporną naturę, wobec czego o różnych rzeczach chcą się przekonywać na własnej skórze, stać się naocznymi świadkami rozmaitych fantastyczności... I pewien grajek powiedział, że grą na flecie można wabić ryby, tylko trzeba oczywiście znaleźć dogodne a odosobnione miejsce, a także zadbać o odpowiednie tony... Nonni tak się dowiedział, tedy zaraz zapragnął mieć flet, na który pozyskał fundusze od rodziciela, i zabrał się za naukę... No, żeby te ryby...

Nonni to Jón Stefán Sveinsson, znany u nas jako Jón Svensson.... Autor książek dla młodzieży, malowniczych, acz naiwnych, przykładnych, będących dziś już taką staroświecką ciekawostką, jakoś tam wzruszającą... Jedna z wczesnych lektur... Rzeczy na pewno znaczące dla pokolenia moich dziadków, dla ich szczenięcych czasów...

Jón Sveinsson pragnął nawracać, wychowywać, ale przede wszystkim chciał ludzi na świecie zapoznawać z Islandią, krainą jego dzieciństwa... Urodził się u wód Eyjafjörður, w Möðruvellir, w 1857 roku, dzieciństwo zaś spędził w Akureyri, w domu, który stoi do dziś i zalicza się obecnie do jednych z najstarszych budowli w tym północnym mieście - trzeba przejść obok jego pomnika i małego kościoła, za czerwony domek, by natknąć się na domek czarny, z białą stolarką okienną... A w 1870 roku Nonni znalazł się w Kopenhadze na naukach u francuskiego misjonarza - takie było zrządzenie losu, wychodzące naprzeciw oczekiwaniom. Przeszedł wówczas na katolicyzm, by spełnić swe przyrzeczenie, aby stać się kimś na wzór św. Franciszka Ksawerego, apostoła Indii i Dalekiego Wschodu, po którym pozostała upiorna relikwia przechowywana w indyjskim Goa w postaci ciała, co się popsuć nie chciało mimo sprzyjających psuciu warunków. Ukończył kolegium jezuickie w Amiens, potem zaś w wielu miejscach studiował teologię. Islandzki ten jezuita stał się sławny za sprawą swych autobiograficznych książek. Zyskały one swego czasu ogromną poczytność - od USA przez Europę aż po Japonię, w której zresztą sam autor zawitał w trakcie swych rozległych odczytowych podróży, tak jak jego szesnastowieczny patron Franciszek Ksawery...

Nostalgiczna wędrówka do dawnej Islandii, niegdyś bardziej odległej, bo i trudniej było się tam dostać, była więc krainą bardziej jeszcze tajemniczą, o której się śniło i fantazjowało, gdzie - jeszcze nie tak dawno temu nawet - lądowali raczej nie robiący szczególnych tłoków prawdziwi pasjonaci, nie zaś tacy turyści bardziej z modowego przypadku... Była jeszcze taka niezbanalizowana ta wyspa... W książkach o niej opowiadał Nonni o swych młodzieńczych latach, wspominając też swojego ukochanego brata Armanna, zwanego zdrobniale Mannim, który podążył za nim i także wstąpił do Towarzystwa Jezusowego, lecz pięć lat po tym zmarł przedwcześnie w 1885 roku... Boże zrządzenia, dla innych przypadki; dla jednych cuda, dla innych zbiegi okoliczności... 

Pobożne dzieci, trochę może posługujące się nazbyt dorosłą mową, co takim drobnym literackim grzeszkiem być może... Chociaż znałem takie pobożne dzieci, szczególnie jedną taką koleżankę miałem - można powiedzieć; malutką dewotkę - która mieszkała po sąsiedzku, była bledziutka, gładziutka, z pieprzykiem pod noskiem i błękitną żyłką na skroni, o tęskniącym do wniebowzięcia spojrzeniu. Kiedyś z przejęciem świętym i wręcz gniewem na mą bezbożność doniosła moim rodzicom - było to w trzeciej czy czwartej klasie podstawówki - że od dawna nie chodzę na religię... Tak było istotnie, bo ja rychło po pierwszej komunii nabrałem  niechęci - wszystko przez księdza, który ukarał mnie za dobry humor i kazał przy wszystkich klęczeć przed obrazem błogosławionej wtedy jeszcze królowej Jadwigi. Poklęczałem, śmiejąc się nadal, więc dostałem jeszcze po łbie... No i tyle - więcej się tam nie pojawiłem... Zostałem zgwałcony przez rodzinę dopiero w siódmej klasie, bo sobie zaplanowali dla mnie bierzmowanie - bo przecież wszyscy idą, a tu jeszcze wujek, a ciotka, a babcie i dziadkowie - dla tego grona uległem więc i zapisałem się dla świętego spokoju na religię, kłamiąc księdzu, że wcześniej przez lata mieszkałem za granicą - nie wiedzieć czemu - w Iraku... Taki był ostatni podryg mej przygody z religią. (Jeszcze był jeden argument - że przecież będę się kiedyś żenił, na co ja oczywiście odpowiadałem, że nie będę... Będziesz, będziesz... Nie będę... Będziesz, teraz tak mówisz, ale będziesz... Nie, nie będę... Będziesz, będziesz... Nie będę... Już wtedy wiedziałem, że w świecie idealnym nie ma kobiet - naturalnie tych płci przeciwnej... Ale dla wujka i ciotek, i babć pozwoliłem nadać sobie dodatkowe imię -Tomasz... Drogą losowania to wypadło...) Wracając jednak do dziewczynki - była niesłychanie przejęta, w swej donosicielskiej misji z pewnością tkwiąca w przekonaniu, że po prostu ratuje moją duszę! Nie mam co do tego wątpliwości... Ona pozostała wierna, dorastała, poszła w końcu na pielgrzymkę do Częstochowy i wróciła z niej brzemienna... No i tak się posypało potem, po tamtej pielgrzymkowej jakiejś nocy, być może w stajence, by jakoś nawiązywać do tradycji - pobożna dziewczynka poszła daleko w wielodzietność i dziś pewnie ciszyć się zaczyna i wnuczętami...

Nonni i Manni z Akureyri. W sumie grzeczni, ułożeni, pobożni chłopcy, których jednak poniosło i popłynęli dalej niż zwykle, żeby wypróbować flet, co miał wabić ryby... No i napędzili stracha... Ruszyli na ryby. Mimo przestróg... Najpierw zajrzeli do portu. Piękne jednostki tam stały. Między innymi wspaniały angielski spacerowy jacht oraz francuski okręt wojenny... Francuzi zaraz porwali chłopców na pokład, ugościli ich pysznym poczęstunkiem, sfotografowali nawet... Przyjacielskość, choć w porozumieniach na migi... A potem, po owocnej wizycie w porcie, dalej, na ryby, śmiało za cypel Oddeyri, gdzie się kończą żarty... Nie trzeba chyba mówić, że flet nie zadziałał, załamała się natomiast pogoda, zesłała dezorientującą chłopców mgłę, a odpływ niejako wyssał ich z fiordu na otwarte morze... Stracili orientację i rachubę czasu. I mogli tylko liczyć w ich pojęciu na boską łaskawość... Tylko się modlić... I na wszelki wypadek złożyć obietnicę, by życie, jeśli by miało być ocalone, miało jakiś szczególny i doniosły cel, by się Bóg nie fatygował na próżno... No i postanowili, że będą jak ten współzałożyciel Towarzystwa Jezusowego Franciszek Ksawery... Takie to więc miały być początki drogi od protestantyzmu na powrót do katolicyzmu dwóch duszyczek kołyszących się na falach u północnych brzegów Islandii... Pierwsze życie, na jakie się natknęli, było ogromnym wielorybem, potem przypłynął francuski okręt, który akurat wychodził w morze. Szczęśliwie chłopcom głodnym i przemarzniętym udało się zwrócić na siebie uwagę marynarzy. I tak znów znaleźli się na gościnnym pokładzie. Nakarmieni, ogrzani i wreszcie wyspani znaleźli podwózkę do Akureyri w postaci tym razem okrętu wojennego z Danii, o także gościnnej załodze, gdzie czekał nawet szampan... Niecodzienni goście wyłowieni w ostatniej chwili z niebezpiecznego położenia... Dostatecznie zostali ukarani za swą lekkomyślność skądinąd grzeczni i dobrze wychowani chłopcy, tedy, na prośbę chłopaków z duńskiego okrętu, uniknęli kary ze strony rodzicieli, co już zaczynali odchodzić od zmysłów...

Dzięki temu przypomnieniu o flecie przeczytałem sobie jeszcze raz, po wiekach, tę książeczkę. I u nas cieszył się popularnością Nonni i rzecz o morskiej przygodzie doczekała się wielu wydań, przed wojną i jeszcze chyba zaraz po niej... Dziś to przebrzmiałe już takie miłe literackie wypracowanie, wzruszające w swej naiwności... Ja lubię takie rzeczy, tak samo jak lubię baśnie, do których nieraz wracam, już na te lekko stare lata...

Nonni pisał głównie po niemiecku i w Niemczech jest o wiele lepiej pamiętany, wciąż w obiegu... Mieszkał w wielu krajach po wyjeździe z Islandii, we Francji, w Belgii, w Danii, w Holandii, w Anglii, no i wreszcie w Niemczech, gdzie zmarł w Kolonii w 1944 roku. Tam jest pochowany, ma tam też swoją ulicę Nonniweg i pomnik niedaleko - idąc od strony Äußere Kanalstraße, trzeba zaraz skręcić w Melatener Weg, by się zaraz natknąć w pobliżu kościoła na chudego chłopca w krótkich spodenkach czytającego książkę... Z całą pewnością Nonni, rozbudzając apetyt na Islandię, przyczynił się bardzo do rozwoju czytelnictwa...

A Nonni i Manni stali się też bohaterami niemiecko - islandzkiego serialu nakręconego z końcem lat osiemdziesiątych. Był też w tamtych czasowych okolicach pokazywany w polskiej telewizji...

Nonni - dobry, opiekuńczy chłopiec, który po latach wspomina brata, co był jedną z jego naturalnych pociech w życiu. I pocieszał się, że i mamę, i swojego brata kiedyś tam jeszcze gdzieś spotka... Co do Manniego, ile razy wspomnę sobie o nim, powraca szczególna i bardzo pocieszająca myśl, że przy końcu jego ziemskiej pielgrzymki, gdy w Lowanium staczał ostatnią walkę, niezawodnie Zbawiciel przyjął go w swoje objęcia, podobnie jak w sennym widzeniu małego chłopca onej nocy na głębokich wodach Eyjafjörður. 

Tak to pisał. O przygodzie, gdzie północne słońce...

W drodze do duńskiego okrętu słońce przedstawiało wspaniały widok. Był to porywająco piękny wieczór letni. Gęsta mgła i zimno poprzedniej nocy znikły bez śladu. Słońce znajdowało się na horyzoncie w przedziwnym blasku. Podczas lata tutaj świeci ono przez całą noc. Ostre, jasne światło dziennego słońca z wolna przechodziło w łagodny blask słońca północy. Była to mieszanina różu i purpury, rozpościerająca na całe otoczenie złocisty blask. Przedziwna droga, lśniąca barwami tęczy, tworzyła się na powierzchni morza i począwszy od naszej szalupy ciągnęła się hen daleko, aż do wspaniałego słońca północnego. Ta złota, nad wszelki wyraz przepyszna droga świeciła i skrzyła się w ciągłym ruchu. Zdawało się, jak gdyby na niej rozsypane były miliony pereł i drogich kamieni. Widok był zachwycający...

Taki to przepych spod pióra Nonniego... Z pięknego zakątka Islandii, z Eyjafjörður i z Akureyri, w którym zawsze z przyjemnością przebywam. 

 

Jón Svensson, Nonni i Manni, dwaj islandzcy chłopcy, Wydawnictwo Ks. Jezuitów, Kraków 1927

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Jonas Lie. Eliasz i draug

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Kreml

Den kjøttetende hesten, czyli mięsożerny koń. Svalbardzkie historie Sundmana

Breiðfjörð