Przyciąganie II





Błysnęło na chwilę słońce, na chwilę błysnęły ryby. Przechodzień chwali połów... Pol robi dumną minę, ale - w przeciwieństwie do Pala - jemu przyroda niczego nie pozwala schwytać... Niech sobie ma te swoje pieniądze, ale niech się nie waży wydobywać rękami czegokolwiek z wody czy z jakiejkolwiek nory w ziemi... No, daje mu jagody... Niech sobie pozbiera... Tyle że ich nie zbiera... Chyba żeby pokosztować odrobinę, w homeopatycznych dawkach... Pol oczywiście dzieli się tymi refleksjami z nowym kolegą, bo czemu inny niezdara miałby się czuć taki osamotniony... Chociaż i tak Pal potrafi więcej, bo jednak umie łapać ryby i konie przy nim nie zdychają... A interes pozostały po tragicznie zmarłych rodzicach prowadzą siostra i jej żona, siostra bardziej nawet ze względu na żonę swą, bo ta jakoś miłość ze szczególną ochotą przeżywa tam, gdzie diabli nawet niechętnie zaglądają, chociaż coraz częściej turyści, przez co sam interes przestał już być taką sezonową jedynie sprawą... Pal zamienił się chętnie w dostawcę i nieco wyższego rangą posługacza, który bez kobiecej ręki zamieniłby się zapewne w jakieś straszydło żyjące na wysypisku śmieci. Ale - trzeba od razu dodać - siostrzana ręka i siostrzana przedsiębiorczość w zupełności tutaj wystarczają... Pal nie ma za grosz śmiałości do kobiet... 

- Eddzie powiemy, że to ty złapałeś...

- Ona nie uwierzy - stwierdza Pol.

- To przynajmniej powiem, że zwabiłeś długoszpara.

- A tak, to można zakomunikować. To jest prawdopodobne. Jeśli natura w przypływie dobrego humoru chce coś do mnie przysłać, angażuje w tym celu potwora... On naprawdę był straszny... I co z tego, że nie pożera ludzi, skoro może ich śmiertelnie przerazić... 

- Ludzie potrafią i wśród wielorybów nurkować.

- To prawda. Ze też nie przeraża ich przestrzeń. Ta otchłań pod nimi...

Pal pokazuje na drugi brzeg zatoki, gdzie widać zabudowania martwej farmy Pola... - A tam, ile tam przestrzeni, i góry puste, chmurą okryte, pełne pewnie upiorów, nie mniej strasznych od oceanicznych dziwadeł...

- Przestrasza mnie to. Ale jednak ten grunt pod nogami...

- Nie taki on pewny...

- Masz na myśli wulkanizm?

- Nie sięgałbym aż tak głęboko. Zawsze coś spod ziemi wyleźć potrafi, łapa jakaś upiorna...

- Albo coś się może w niej zapaść.

- Także to... - To znów ten drażliwy temat. Kogoś Palowi porwała ziemia... Morze wydaje się bardziej łakome, chociaż apetyt na ludzi mają i śnieżyce, lecz w tym konkretnym wypadku nie o niepogodę chodzi...

Mijają przystań, na której Daniel, niezwykle urodziwy Bułgar, śmiga na wściekłożółtym wózku widłowym, za pomocą którego umieszcza na pace ciężarówki jaskrawo ubarwione pojemniki. Widać, że praca sprawia mu dziecięcą frajdę... Mówią na niego Krummi, bo jest cały pokryty kruczoczarnym włosem, nadto najbardziej ze wszystkich istot przyjaźni się z krukiem; zbudował dla niego przepiękną wolierę, w której ów kruk potrafi się zamykać na haczyk. Potrafi naturalnie również swoje mieszkanie samodzielnie dziobem odmykać, by przylecieć do swego przyjaciela, albo udać się po prostu na spacer po okolicy. Niezwykle to rozumny ptak, pieszczoch nieprawdopodobny ochrzczony mianem Nikoła. Daniel chodzi z nim na kamieniste pola, gdzie rzuca Nikoli kamyk, a Nikoła zawsze znajduje ten właściwy, mimo że roi się tam od podobnych skalnych odłamków. Spostrzegawczy, lubiący się bawić towarzysz, nadto nie mający tej cechy, co kruki mitologiczne, które lubowały się w znoszeniu rozmaitych plotek ze świata... Ptak ten czarny w czerni też jest zakochany i ma w swojej wolierze sporą kolekcję obsydianu w ulubionej barwie, którego kawałki każdego dnia układa, tworząc inne, coraz to nowe wzory.

Machają do Daniela. 

- Jaki on piękny - wzdycha Pal.

- Chyba tu każda płeć wzdycha do tego kudłacza - zauważa Pol.

- Chyba... Wiesz, że nosi też czarne skarpety? Jest żywcem wyjęty od Hallgrima, który się śmiał, że u takiego nie wiadomo, gdzie kończy się skarpeta, a gdzie zaczyna goła włochata łydka.

- Podoba mi się jego kruk. Daje mu się trzymać za dziób. Tak słyszałem.

- One tego oczekują. To znak mocnej więzi. Czasem się też potrafi na niego obrazić. Tu trzeba pić, więc czasem i jemu się zdarzy, a wtedy, gdy kruk zorientuje się, że jego przyjaciel jest na bani, zamyka się w swojej wolierze na haczyk i trwa w niej obrażony przez cały następny dzień, i naturalnie nie ma mowy wtedy o żadnym trzymaniu za dziób.

- Rozumiem... Cholera, nigdy nie wiem, jak jest wózek widłowy po angielsku. 

- Forklift. A co?

- Nie, nic... Po prostu zawsze zapominam.

- A często sobie chcesz to przypominać?

- Zaraz zapomnę. Jutro zapytam znów... 

- Takie bezustanne powtórzenia.

- Przynajmniej pogoda się zmienia...

Pal patrzy na "zamorskie gospodarstwo" Pola... - A wiesz, że tam kiedyś to sam król owczy mieszkał?

- Tak słyszałem...

Zostawiają za sobą przystań i tańczącego na wózku widłowym Bułgara. Natomiast przy chatce, w której zagnieździła się poczta, spotykają Finę, od lat związaną z gminnymi władzami kobietę o kształcie gruszki, z głową jak ogonek tejże, ozdobioną niemal białymi, długimi i cienkimi włosami, co jeszcze potęguje te sadownicze skojarzenia. Odwraca się w ich kierunku i w uśmiechu ukazuje siekacze gryzonia... Pol poznał ją już dobrze na gruncie urzędowym. Kompetentna, uprzejma. Nie można od jej groteskowych kształtów oderwać oczu... Chciałoby się wracać, by ciągle załatwiać jakieś sprawy. Coś sprawia, że człowiek, mimo brzydkiej powierzchowności, wyczuwa w niej moc seksualnej energii...

- Przychodzi mi właśnie do głowy David Hume...

- Tak? Kto? A, ten filozof...

- Powinieneś w mig wiedzieć - zauważa Pol - mając na tyłach taką składnicę makulatury - uzupełnia, mając na myśli sąsiadujący z przybytkiem Pala, a właściwie będący jego częścią antykwariat - królestwo dzikiego brodacza, którego wszyscy zgodnie, nie pamiętając już jego prawdziwego imienia, zwali Drengur Bækur, całkiem celnie, bowiem z racji wieku był jednocześnie i daleki, i bliski chłopca, no i tonął w składnicy zakurzonych książek, roczników gazet, a także rozmaitych rupieci... Pol był przekonany, że tam, obok porzuconych przez ludzkość książek, kryć się może nawet oddychająca mumia... Sam już dokonał u "chłopca ksiażki" podobnego do rybaka sprzed wieków kilka zakupów, pośród oszczędnych słów, m. in. lichą i szalenie już spłowiałą kopię jednego z obrazów Jeana Baptiste'a Corota... Uznał to za miłą niespodziankę...

- I co ten Hume?

Pol ogląda się jeszcze za Finą... - Mówił, iż wystarczy przelotnie spojrzeć na przyrodę i jej właściwości, by wiara, że została ona stworzona przez niezwykle mądrą i dobrą istotę, nabrała charakteru wymuszonego uczucia. Ile to mamy w różnych okolicznościach takich wymuszonych przekonań... Nie chcemy wcale uznawać, że lubimy się taplać w paskudztwach...

Pal zagapił się na góry "zamorskie"... - Zimne były ostanie noce, co?

- Bardzo - zgadza się Pol.

- Kiedy przyjeżdżają po traktor?

- Chyba jutro... Dynki - dynk dostanie nowe życie... Co za wzruszający ludzie... Na widok tego złomu okazali taki entuzjazm. Zapewnili mnie, że nie takie trupy udawało im się przywracać życiu... Radość poważnych dzieci, męska... Grosza za to nie chciałem... Obiecali, że pięknym, odmalowanym na czerwono, zjawią się u mnie pewnego dnia, żeby narobić hałasu... W słusznej sprawie to wszystko, bo dzięki wyczynom na staroświeckim sprzęcie chcą gromadzić środki na walkę z przemocą szkolną, z całym tym bezsensownym i okrutnym bullyingiem...

- Cieszę się, że nazywasz to szczytnym celem...

- Ależ tak. Tak tragiczne i groźne rzeczy, które burzą fundament małego życia, godne są szczególnie mocnego potępienia... My niestety wyrastamy wszyscy w głupocie, która niekiedy też świetnie jest podsycana przez głupotę dorosłych, którzy się niczego nie nauczyli, bo też i rzadko od kogo można się czegoś nauczyć, poza takimi różnymi opłacalnymi rzeczami...

Pal wzrusza się naraz i obejmuje Pola za szyję... - Dobrze, że to mówisz...

- Ciągle coś z dali woła?

Pal przełyka ślinę. Ma zaciśnięte gardło i niczego z siebie nie może wydusić...

- Jak to mówił ten norweski poeta... Coś mi mówił...

Pol też zerka na góry "zamorskie"... - To o wieczności? Że "teraz" to taki małe słówko, a jednak zawiera w sobie całą wieczność... Wreszcie trzeba było na coś się zdecydować. Mnie przypadło do gustu chodzenie po łuku, tam i z powrotem. Mając dla odmiany te same góry a to przed sobą, a to za plecami. Tak jak cała reszta. Dobrze jest zatrzymać czas.

- Ale to chyba mało pochlebne dla nas...

- Zależy, ile się w życiu co komu powtarza. Nie ma miejsc. Są tylko opowieści. Moja jest monotonna.

- Myślisz jeszcze o tym polu golfowym?

- Nie wiem jeszcze, ile by to środków pochłonęło... Odwiedził mnie kiedyś spec. Poważny gość, stosownie do powagi, jaką jest rozrywka. Trochę się krzywił... Ale, jasne, jasne, wszystko jest możliwe, gdy idzie o banały... Chociaż mogą pociągać za sobą milionowe kwoty...

Docierają wreszcie do serca, gdzie można się pożywić, a na tyłach z pewnością znaleźć choćby "Dialogi o religii naturalnej" Hume'a. Obaj znikają w kuchni, gdzie dopełni się los złowionych dorszy... Edda chwali, choć żal jej mielić... Ale wszystko wedle życzeń klienta... Tora obok wesoło kroi cebulę... Ależ jej to sprawnie idzie, wszystko migiem rozdrabnia na maleńkie kawałki... - Jadowita, franca jedna - mówi tylko ze śmiechem i ociera cebulowe łzy...

Pol sadowi się na sali dla gości, dość zagraconej, jakby urządzonej wszystkim tym, co w okolicy porzucił rybak albo wyrzuciło na brzeg morze... Siada przy stoliku tuż obok mecenasa i jego małżonki. Wyglądają na niedopasowanych w tych turystycznych okolicznościach - ona jak górołazka, on całkiem nie jak górołaz... Kawałek dalej siedzą dwaj mężczyźni: jeden starszy, szpakowaty, drugi całkiem młody, wzruszająco piękny... Zajadają się łososiem... Starszy co chwilę patrzy troskliwie na młodego, gotów chyba spełnić każdą jego zachciankę; młody, o ile nie skupia się na jedzeniu, patrzy wokół, wypatrując licho wie czego w jak najdalszych kątach... - Napijesz się piwa, Aubrey? - pyta starszy... - Może... - Starszy zamawia przy bufecie dwa piwa... - Coś ci dolega? - pyta starszy z przejęciem... - Nie, tylko od jakiegoś czasu mam niepokojące sny... Chciałbym już chyba wrócić... - Co ci się śni? - Diego Maradona - odpowiada ślicznotek, także wystarczająco głośno, by go wszyscy mogli usłyszeć.

Pol nie może opanować śmiechu. Aubrey patrzy na niego.

- Nie, proszę mi wybaczyć. Czemu Diego Maradona jest taki niepokojący?

Szpakowaty pan także się uśmiecha...

- Bo w życiu o nim nie myślałem. A tu nagle takie rzeczy.

- Coś szczególnego robi ten Maradona?

- To co robił w życiu. Goni w gatkach krótkich za piłką... To naprawdę straszne, z mojego punktu widzenia... Ale jest jeszcze gorsza rzecz, bo teraz znów śnię o tym, że gołymi rękami duszę kota... Aż słychać, jak miażdżę mu szyję...

- O, to już rzeczywiście niepokojące - zauważa Pol.

W tym czasie Pal dosiada się do Pola...

- Ale to wcale nie musi być zły sen - wtrąca się małżonka mecenasa.

- Tak? - zaciekawia się Aubrey.

- No widzisz - pociesza go starszy mężczyzna...

Pal nachyla się do Pola, zerkając jednocześnie w stronę Aubreya i jego siwego towarzysza: - Tato z synkiem - objaśnia koledze i puszcza wymowne oko, wypychając jednocześnie językiem prawy policzek... Zauważa to także i słyszy wszystko siedzący w pobliżu mecenas.

- Pal - szepcze z udawanym wzburzeniem Pol.

- Może to znaczyć, że upora się pan z jakimiś trudnościami... Coś poważnego rozwiąże się w pańskim życiu... Potem tylko ważne, żeby ta wyśniona ofiara nie poszła na marne... Rozumie pan?

Aubrey przytakuje na znak, że wie, o co chodzi.

- Brawo, młody człowieku - zwraca się do Aubreya pan mecenas. - Sprawia pan, że moja żona jawi się w mych oczach jako osoba jeszcze bardziej interesująca... Bałem się, że to tylko zwodnicza pustka, a tymczasem to jakiś chodzący sennik... Brawo!

- No, taki jesteś ograniczony, mój drogi.

- Bardzo dobrze, że pocieszasz tego młodzieńca... - mówi mecenas i, patrząc na posilającą się łososiem parę, przywołuje sobie z westchnieniem jakieś echa wywodów najtragiczniejszego bohatera literackiego, co zamieszkał w "Śmierci w Wenecji"... - Miły widok - mruczy.

- Co? - dopytuje żona.

- Bywa, że mężczyźni domagają się od życia sprawiedliwości, przynajmniej w estetycznym wymiarze - objaśnia mecenas.

- A tobie co?

- Nic, moja droga... Przyszedł mi na myśl Tomasz Mann... Tu ziszcza się jakiś podstarzały sen... On też chciał, by się ziścił, jednak potem pytał mądrze: Tylko co dalej?

- Chyba nadmiernie zmęczyła cię ta wycieczka nad wodospad...

- A, to przecież dwaj panowie z łódki - woła nagle mecenas, który rozpoznaje wreszcie Pola i Pala... - Co wyście tam wywołali z głębin? Podglądałem was przez lornetkę.

- To był długoszpar - chwali się Pol. - Wiedział, kogo nastraszyć można.

- O, to pięknie... Oczywiście nie to, że się pan przestraszył...

- To taka duża ryba? - pyta Aubrey.

- Ogromna - spieszy z objaśnieniem mecenas.

- A my byliśmy oglądać wieloryby - mówi Aubrey.

- Znakomicie.

- A ty nie chcesz płynąć - skarży się małżonka.

- Możesz zrobić to sama. Ja tu poczekam. Nie chcę robić z siebie rzygającego widowiska.

- Ja byłem zielony - mówi Aubrey. - I żaden wieloryb się nie pofatygował... Ale gratuluję tego rekina...

- A polarnego pan próbował? - pyta małżonka mecenasa.

- Nie mam takich ambicji, by spożywać coś, co czuć amoniakiem... Natomiast mój przyjaciel pochłonął tę potworność i to bez żadnych alkoholowych dodatków...

- Daję sobie głowę uciąć, że pragnie, by młody nie mył się tygodniami... Dopiero byłby melanż...

Pol unosi wysoko brwi. 

Małżonka szturcha mecenasa... - Co się z tobą dzieje? - szepcze wzburzona. - Doprawdy...

Aubrey i przyjaciel dopijają wreszcie piwo, wymieniają się jeszcze z resztą kilkoma spostrzeżeniami na temat pogody, po czym starszy reguluje rachunek i obaj spiesznie wychodzą, kłaniając się przelotnie poznanym gościom...

Mecenas sięga po sól o magicznych właściwościach, jak zapewnia jej producent, choć to zwykła morska sól, jak każda inna, i posypuje sobie nią niedojedzoną jeszcze rybę...

- Ciągnij mnie dalej na takie wycieczki.- Mecenas grozi palcem małżonce.

- Co w ciebie wstąpiło?...

- Żeby mi się kot nie przyśnił - ostrzega.

Pal i Pol chichoczą.

Wkrótce zjawiają się złociste kotleciki. Niesie je Edda.

- Pal złowił, Pal zje - mówi Pol. - Takie moja mama robiła zawsze... 

- Trzymałam się przepisu... - zapewnia Edda, która osobiście przyniosła jedzenie dla brata i jego kolegi.

- Magia prostoty - mówi Pol

Pal próbuje... - Świetne. Chyba by trzeba było wprowadzić je do karty...

- Myślę, że to dobry pomysł - zgadza się Edda.

- Jak w domu - chwali Pol.

Mecenas kończy swoją rybę...

- Smakowało? - pyta żona.

- Mnie wszystko jedno. Nie będę o tym nikomu opowiadał... Ach, mieliśmy się dowiedzieć o przejażdżkę konną. 

- To ze mną - informuje Pal.

- Ach, to pan!

- Jutro po śniadaniu zapraszam. Będę państwa oczekiwał...

- Przypomnę sobie dawne lata - mówi mecenas bez szczególnego entuzjazmu. - Niezbyt szczęsny czas, gdy człowiek ma jeszcze wszystko przed sobą... Do widzenia panom. Do widzenia pani.

- Do widzenia - żegna się też małżonka mecenasa. 

Oboje wychodzą, a zaraz po nich do restauracji wpada hałaśliwa grupa podstarzałych wędrowców w olśniewająco czystym obuwiu...

W kieszeni kurtki Pola odzywa się komórka... SMS...

- Co tam? - pyta Pal.

- To od niego... 

- Więc jednak skorzystał. Nie ukradł.

- Na to wychodzi. 

"Będę. Tim" 

- Kiedy przyjedzie?

- Najwyraźniej chce mi zrobić niespodziankę. Zapewnia tylko, że będzie...

- Widać sprawia ci przyjemność... Wie, że lubisz czekać?

- Nie wiem, czy o tym mówiliśmy...

- Bo jak to ty mówiłeś, tam bardziej tematyka typu: Wackowi kto zdejmie skarpetę oraz zapewnienia, że ktoś pod wieczór potrafi wylizać trudy dnia z włochatej...

- Tak wyszło...

- Serio siedział w pierdlu?

- Tak utrzymuje...

- Ja bym się trochę bał...

- A ja nagle zdobywam się na ciekawość...

CDN  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Jonas Lie. Eliasz i draug

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Kreml

Den kjøttetende hesten, czyli mięsożerny koń. Svalbardzkie historie Sundmana

Bukolla. Opowiastka islandzka