John Wyndham. Poczwarki

Deformacje, dewiacje - to jest to słowo!- bluźnierstwa... Zawsze znajdą się tacy, co wiedzą doskonale, czego chciał Bóg - ten pan łaskawy, co zbawić potrafi, pan i władca - kto jest jego wizerunkiem, a kto odmieńcem nasłanym przez diabła... Że też musiały wykwitnąć "Żale" - literackie miazmaty półidioty, i że też Biblia przetrwać musiała katastrofę... Ach - ta metafizyka! - Jak to mówił Oscar Wilde: Biblia uczyniła tyle zła, że aż tracę nadzieję, że napiszę coś, co mogłoby jej dorównać... (Najwyraźniej powieściowy Nicholson podjął pewne starania!!) Do mieszkańców Labradoru dotarła, Ona, jako ocaleniec po Starych Ludziach.

Dziwny jest ten Labrador u Wyndhama, w jego "Poczwarkach", tysiąc, może dwa, a może nawet więcej tysięcy lat po Cierpieniu wielkim, jakiego doznała zuchwała ludzkość, która, według słów kobiety z Sealand, niczym szalone dzieci posiadła potęgę bogów, której wyzwolenie pozostawiło na ziemi całe góry popiołów i równiny z czarnego szkła.

Ludzie z Wyndhamowej przyszłości nie wiedzą dokładnie, co się stało, w przeciwieństwie do czytelnika "Poczwarek", któremu widome jest, że to wizja świata po nuklearnej katastrofie, po straszliwej wojnie, której tak bardzo się lękano w czasach, gdy owa powieść fantastyczna powstawała. (Dziś też można żywić podobne obawy, choć jesteśmy na dobrej drodze do zagłady z zupełnie innych powodów, szykując sobie być może Wielkie Cierpienie powolniejsze, bardziej nawet makabryczne od wielkiego wybuchu...)

Świat po atomowej katastrofie jest zjawiskiem pełnym dziwadeł zarówno w faunie jak i we florze. Życie jednak trwa, z uporem, jest też ludzkość, rozsiana, rozproszona, wśród niej zaś bytują sfanatyzowani mieszkańcy Labradoru, którzy żyją tak, jak żyliśmy przed dwoma, trzema może wiekami. Uprawiają ziemię, oddają się modłom i uważają siebie za prawdziwy wizerunek Boga i wszelka inność to dla nich dewiacje zsyłane przez diabła, którym należy się z całą mocą przeciwstawiać. Wszelkie zdeformowane zwierzęta i rośliny muszą zginąć, podobnie jest z ludźmi - albo się ich likwiduje, albo sterylizuje i wygania na Rubieże, w jakąś dziką zdeformowaną przyrodniczą potworność. Naturalnie nie wszyscy są tak ortodoksyjni, żeby czasem nie przymykać oka na to i owo, i władze zatwierdzają niektóre dewiacje, jak na przykład olbrzymie konie, które od normalnych są wydajniejsze, z czym nie może pogodzić się potworny religijny fanatyk, jakim jest ojciec głównego bohatera powieści, Davida.

Każde stworzenie wyglądające jak człowiek, lecz mające jakieś wady, to nie stworzenie ludzkie. Nie jest ani mężczyzną, ani kobietą. Jest bluźnierstwem przeciw prawdziwemu obrazowi Boga i czymś znienawidzonym w obliczu Boga. David już jako dziecko zaczął patrzeć na tego rodzaju "prawdy" i uzurpacje pewnej grupy ludzi krytycznym okiem. Czemu spotkana Sophie musiała żyć w ciągłym strachu, w ukryciu - co prawda miała na stopach po sześć palców, więc była odmieńcem, ale przecież była tylko zwykłą dziewczynką, może nawet wrażliwszą i dzielniejszą od większości innych...
"Poczwarki" Wyndhama to taka bajka dla dorosłych, może z jakimś cieniem optymizmu, opowiadająca jednak o tym, jak człowiek z łatwością grzęźnie w fanatyzmie, w uprzedzeniach, w ignorancji. Jest też opowieścią, wspaniale napisaną opowieścią, o odmienności, która musi żyć w sfanatyzowanym świecie, o niebezpieczeństwach, na jakie jest ona narażona, wreszcie o walce o siebie, o sprzeciwie wobec zakamieniałych potworności.

David też zaczął odkrywać w sobie odmieńca, dewianta, ale innego rodzaju, nie takiego, którego łatwo by było odkryć, zauważyć, po którym bowiem niczego nie było widać, bo wyglądał jak każdy człowiek według nabożnych definicji - nie miał ogona czy dodatkowych palców; odkrył też grupę podobnych sobie istot. To była szczególnie niebezpieczna dla tzw. normy grupa, bowiem posiadała niezwykły dar formułowania myśli i przekazywania ich między sobą na odległość, poza wszelką kontrolą. Ten dar miała także siostra Davida, Petra, dar zresztą o szczególnej sile, bo zdołała nawiązać kontakt z zupełnie innym światem, nowoczesnym, o wielce obiecujących perspektywach, ze światem, o jakim śnił kiedyś mały David.

Fanatyczna i okrutna społeczność z czasem zaczęła nabierać podejrzeń, że dzieją się rzeczy niezwykłe i groźne, że coś odbywa się za jej plecami, w czym nie do końca mogła się połapać.

Inność trwała w stałym zagrożeniu.

"Jeśli mieliśmy przeżyć, wciąż musieliśmy skupić całą uwagę na tym, żeby prawdziwe "ja" zachować w ukryciu; musieliśmy chodzić, rozmawiać i żyć tak, żeby nie różnić się od innych ludzi. Posiadaliśmy pewien dar, pewien zmysł,, który, jak gorzko skarżył się Michael, powinien by być błogosławieństwem, a był tylko czymś niewiele lepszym od przekleństwa. Najgłupsza norma była szczęśliwsza; ktoś kto jej odpowiadał, czuł, że gdzieś przynależy. My nie, a ponieważ nie przynależeliśmy, nie dysponowaliśmy żadnymi pozytywami - byliśmy skazani na negatywy, na nieujawnianie samych siebie, na nierozmawianie wtedy, kiedy mieliśmy na to ochotę, na niestosowanie tego, o czym wiedzieliśmy, że warto by to stosować, na to, żeby się o nas nie dowiedziano - na życie w ciągłym oszustwie, ukryciu i kłamstwie".

Wreszcie trzeba było uciekać. Gdzieś, w dziczy, gdzie królowało wszystko to, co w Labradorze uznawano za przejaw szatańskich działań i co zasługiwało wyłącznie na wykluczenie, krył się ratunek; było to lepsze i mniej groźne od domowej normy i moralności. A za pustkowiem z czarnego szkła był wyśniony Sealand, jak się okazało, jakaś iskierka nadziei w niewesołej, przygodowej bajce.

Świat ciągle w niepokojach. Brutalny i skłonny do wykluczania, żarłoczny beztrosko, bawiący się podcinaniem gałęzi na której siedzi. "Poczwarki" to jakby takie ostrzeżenie, ostrzeżenie przed wielkim Cierpieniem. To przygodowa opowieść o nowym świecie, który popełnia błędy starych ludzi.Świat się zmienia, nawet ten nasz, jeszcze przed zagładą, ale nieszczęściem jego są podobne rzeczy, fanatyzmy, wszystko jedno jakiego rodzaju, jakiej barwy. Jak pisze w posłowiu do powieści jej znakomity tłumacz Juliusz Kydryński: "Złem pierwotnym jest fanatyzm: na wczesnych etapach rozwoju człowieka fanatyzm religijny, lecz wiadomo, że złem jest także każdy inny rodzaj fanatyzmu, rodzący nietolerancję. Zaś u podłoża fanatyzmu i nietolerancji leży ciemnota i strach. W książce Wyndhama jest to strach przed skażeniem jedynie prawdziwego obrazu Boga, za którego odbicie prymitywni mieszkańcy odległych krańców Labradoru uważają naturalnie samych siebie i tylko siebie. A ponieważ otaczająca ich rzeczywistość nie jest wolna od przeróżnych odchyleń, nienormalności, dewiacji, przy czym dewiacje te ujawniają się nie tylko w przyrodzie, lecz dotykają też niektórych istot ludzkich, istoty te (a jest ich legion) podlegają dyskryminacji, prześladowaniom, usprawiedliwia się nawet ich zabójstwo".

W sumie bardzo to wszystko na czasie, ciągle na czasie.

Nigdy jakoś specjalnie nie interesowałem się fantastyką. Ta jest szczególna. I cieszę się, że pewna znajoma osoba mi tę książkę poleciła. Pierwszy raz zetknąłem się z twórczością Johna Wyndhama, czego absolutnie nie żałuję. Spragniony bajki, znalazłem coś szczególnego.
Warto pamiętać, warto wiedzieć, że są miejsca, do których warto iść. Że będąc "odmieńcem" nie jest się niewydarzonym potworkiem, tylko istotą, która ma prawo oczekiwać czegoś od życia, nie tylko przetrwania. "To jest różnica: próbować tylko utrzymać się przy życiu albo mieć coś, dla czego warto żyć".

John Wyndham, Poczwarki, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1984

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce

Klaus Mann. Ucieczka na Północ