Knut Hamsun. Głód

Det var i den tid jeg gikk omkring og sulted i Kristiania, denne forunderlige by som ingen forlater før han har fått merker av den...

Tak to się zaczyna. "Głód" Knuta Hamsuna.

Oslo, Oslo, zanim zeń wyjedziesz, pozostawi w tobie ślad, naznaczy cię... Na swój sposób rzeczywiście dziwne miasto, choć bardzo trudno to określić, opisać tę dziwność...

We mnie samym też zostawiło ślad, pewien nastrój, po który wracam, chociaż, będąc coraz starszym, wszystko smakuję już inaczej. Wszystko się jednak zmienia, w tym i ja, i Oslo. Chociaż ja twarzy sobie nie odmładzam...

Naturalnie nigdy nie chodziłem po norweskiej stolicy głodując, chociaż oczywiście pewne głody, nie tak dosłowne, kiedyś, za młodu, we mnie się trzęsły, także tam, naturalnie, bo młodość w ogóle z głodów się składa.

Mój ulubiony stan - pogodna melancholia, ulubiona czynność - kierowanie się zawsze w przeciwną stronę. Tam mi się to zawsze udaje, dzięki czemu jest to jedno z najulubieńszych miejsc, bo nie kojarzy się z obowiązkami, koniecznościami, codziennym mozołem... Choć nie, nie powiem, żebym nie lubił codzienności z jej mozołami, obowiązkami, dreptaniem porannym do pracy - uwielbiam codzienność i mogę się jej przyglądać godzinami, tak jak godzinami mógł się przypatrywać ukochanej ciężkiej pracy G. B. Shaw... Zatem tam wybieram się zwykle na zebranie myśli, na ręce w kieszeniach, na poszukiwanie fiołkowej chwili zagubionej przed laty, na zagapienia, na fiord, ten akwen wybrany, który kiedyś Edvard Munch przemalował kolorami swoich emocji...

O gorszych stronach życia, tam, (tam, bo gdzie indziej, w innych pejzażach i ja ich naturalnie doświadczam, tam zaś liżę swoje rany i cały się pakuję w kojący okład) opowiada mi sztuka.

Munch. Nie całkiem tym razem znad fiordu, tym razem z głębi miasta, owej Kristianii, w której Hamsunowi rzeczywiście przydarzyło się nie lada biedowanie. Wieczór na ulicy Karl Johan. Na najważniejszej z ulic. Niebo w fioletach, tłum ludzi, gotowych wyskoczyć z ram, by cię zdeptać. I jeden człowiek, idący w przeciwnym kierunku. Tłum, puste twarze, blade, niesamowite, wytrzeszczające swoje straszliwe ślepia. Nie możesz zebrać myśli, czujesz pustkę, trzęsiesz się i zimny pot cię oblewa. Takie mniej więcej klimaty zawarł w swoich notatkach Munch. To odmalował. A Bogumiła Jęcek w swym debiutanckim i znakomitym tomiku "Czarne koronki" napisała o ciepłych oknach i mijających owego samotnego przechodnia murach o żółtych twarzach, co jak zimne latarnie suną chodnikiem... "Idę środkiem ulicy; za fioletowy dym, za koniec bez światła" (Ach, to idę środkiem ulicy w kontekście norweskiego miasta stołecznego budzi we mnie i przyjemne skojarzenia, bo mi na myśl przychodzi piosenka Larsa Lillo - Stenberga o małej planecie Oslo i o pewnym jej mieszkańcu, który po pełnej rozrywek nocy wraca do domu pijany środkiem Bygdøy allé, prosto do łóżeczka, w chwili, gdy inni właśnie zaczynają się budzić do zapracowanej codzienności...:)) Lubię ten obraz, lubię ten wiersz. Widzę w nim różnych bohaterów: Muncha, także tych wszystkich wrażliwców z wczesnych powieści Hamsuna, także Bezimiennego z bardzo smutnego choć może i nieco pocieszającego wiersza Sigbjørna Obstfeldera...

"Głód" (1890) to pierwszy ważny tekst Hamsuna, pierwsza ważna powieść. Kiedy ją ogłosił, był już bardzo doświadczonym człowiekiem. Miał za sobą trudne dzieciństwo (żeby ulżyć swemu losowi wpadł kiedyś nawet na pomysł, żeby odciąć sobie stopę, czego na szczęście nie zrobił, bowiem pierwsza krew go przestraszyła) i taką też młodość, harówę za oceanem, ciężką chorobę, która omal nie wyprawiła go na tamten świat. Do ambitnego autodydakty los się w końcu jednak uśmiechnął. Kiedy w Kopenhadze zjawił się z rękopisem "Głodu" u Georga Brandesa, wyglądał jak siedem nieszczęść, całkiem jak człowiek, którego wędrówkę po Kristianii opisał w swoich papierach. (Pojawił się nędzny, ale z nazwiskiem, bo pospolitego Pedersena zmienił na Hamsuna, a właściwie zrobił to przypadek, boweim Knud, w swych młodych latach, chciał przybrać pseudonim Knut Hamsund, tak od nazwy miejsca w północnej Norwegii, gdzie się wychowywał, drukarz jednak zjadł ostatnią literę, co ostatecznie bardzo spodobało się początkującemu pisarzowi i rozbudziło w nim marzenie o tym, że kiedyś nazwisko Hamsun, Knut Hamsun, będzie sławne na całym świecie, czego się i po latach doczekał!!)Książka stała się wydarzeniem, międzynarodowym. Szybko ukazała się i po polsku, bo już w 1892 roku.

Polscy czytelnicy jednak chyba po tej sensacji literackiej i po rozbłyskach sławy Przybyszewskiego, który Hamsuna lansował, szybko o Norwegu zapomnieli. Tak sądzę, skoro "Gazeta Warszawska" z 1920 roku podaje, informując o Nagrodzie Nobla dla Hamsuna, żeśmy "Głód" czytali trzydzieści lat temu, i że teraz, tzn. w 1920 roku, po wojnie, głód i bieda wszystkim nam nie są obce, więc to dla nas żadna rewelacja... Durny pismak nie wiedział widać, że Hamsun, w ciągu następnych trzech dekad, napisał jeszcze wiele wspaniałych rzeczy, i że nie za "Głód" ową nagrodę otrzymał (którą zresztą przyjął z ociąganiem, bo nie znosił celebry i cholera go brała, że będzie musiał siedzieć obok tej starej panny, czyli obok Selmy Lagerlöf - na odczepnego wygłosił chyba najkrótszą mowę wśród laureatów, wznosząc jednak przy tej okazji wspaniały toast na cześć młodości, którą zawsze wielbił!!)...

Zresztą głód. Ta książka nie jest tyko o tym zwykłym głodzie, o braku pożywienia. Sult. Surowe słowo, bez żadnych dodatków, rodzajników. Ta surowość nadaje temu słowu, owemu głodowi, bezlik znaczeń... Lata mijają, zapominamy przecież o wojnach i wynikających z nich nędzach... "Sult" nie traci swej wartości i aktualności. Bo to powieść nie tylko o tym najprawdziwszym głodzie, który przewierca flaki i burzy umysłową równowagę. "Sult" to powieść o staczaniu się, o wykluczeniu, o upadku, ale też o pragnieniach, o wyższości artysty, o dumie, choć o dumie na nader wątłych fundamentach. To powieść o gorączce trawiącej głodującego twórcę, to historia o odrzuceniu i bezdomności, o piekielnym koktajlu emocji, jaki buzuje w chwili upadku...

Kristiania nie była przyjaznym miastem. Brudna, z siedliskami robociarskiej nędzy, portowa, geszefciarska i przemysłowa dziura, z wyższą sferą, co z pogardą patrzyła na wschodnią stronę (w europejskich miastach zwykle wschód był ośrodkiem nędzy, bo w tamtą stronę zwykle wieje wiatr unoszący ze sobą życiowe fetory). Dziura co i z pogardą patrzyła na przyjezdnych z prowincji... (Po latach zgłębiał ten problem Sigurd Hoel domyślając się w ludzkich krzywdach powodowanych przez aroganckie miasteczko drogi ku kolaboracji z hitlerowcami, wtedy, gdy ci skopani obrośli już w piórka i znaleźli sobie sposobność, by się odegrać... Chociaż Hamsuna trudno by było ulokować w tej kategorii - w końcu się wybił, a piekące go krzywdy i rozczarowania miały chyba większe źródło w Ameryce... Gdy wędrując po "zarośniętych ścieżkach" zawitał po latach do Oslo, cieszył się i ledwie poznawał rozwijające się miasto - w chwili kolejnego upadku był tam jednak kimś i choć wędrował po tych kilkudziesięciu latach jako zdrajca i jakiś taki niby więzień, spotkał się tam z życzliwością wyrozumiałych ludzi...)

Bezwzględne miasto, w którym Knut - prowincjusz nie mógł znaleźć zatrudnienia, w którym prześladował go pech... Kiedyś Kristianię przezwał Bjørnstjerne  Bjørnson tygrysem, w opozycji do miłego, prowincjonalnego, łagodnego konika... Przylgnął ten tygrys i do dzisiejszego Oslo, stąd na placu Kolejowym jego figura dłuta Eleny Engelsen, artystki specjalizującej się w tworzeniu zwierzęcych sylwetek (inna tak bardzo oslowiańska jej praca to urocza figura "Bikkja i bakken", czyli "Pies na skoczni", przedstawiająca rozbrykanego psiaka z powiewającą za nim luźną smyczą, co upamiętnia niegdysiejsze pokazy psich figli między pierwszą a drugą serią skoków narciarskich na Holmenkollen  {w końcu zrezygnowano z tego uroczego zwyczaju, bo zbyt często nieposłuszne, rozbrykane psiaki, których przecież nie sposób dogonić, zakłócały przebieg sportowych zmagań...}). Dziś ten tygrys nie ma już takiego pejoratywnego znaczenia, co nie znaczy, że nie potrafi być on groźny... Noga tak łatwo może się powinąć...

"Głód" to chyba moja pierwsza poważna książka w życiu. A Hamsun to moja pierwsza literacka miłość... Patrzę teraz na jedną z półek z książkami - Hamsun, Hamsun, długi rządek, w kilku językach...

"Głód" wtedy, jeszcze w podstawówce, nie przestraszył mnie - raczej zaciekawił, zaciekawił pewnego rodzaju szaleństwem, absurdem, nieracjonalnością zachowań bohatera... Opętał mnie ten badacz duszy, tak doświadczony... Zakochałem się w Hamsunie i ta miłość trwa do dziś... Nie mogę nie myśleć o nim, gdy jestem w Oslo; nie mogę nie myśleć o nim, gdy jadę do Nordlandu; nie mogę nie myśleć o nim, gdy patrzę na sosny w Grimstad...

Przejdźmy jeszcze na Karl Johan. Tę z Hamsuna. Jedenasta. Po ciemnej niemal ulicy snuli się ludzie, ciche pary i gwarne grupy. Wybiła wielka godzina chuci, kiedy dzieje się tyle rzeczy dziwnych i rozpoczyna się tyle wesołych awantur. Wszędzie szeleściły spódnice dziewcząt, rozbrzmiewały krótkie, zmysłowe śmiechy, falowały piersi i dyszały ciężkie oddechy. (...) Ulica przypominała bagnisko, z którego wznosił się gorący opar. Bezwiednie przeszukałem kieszenie, by znaleźć dwie korony. Namiętność drgająca w każdym kroku przechodniów, mdłe światło latarń, cisza brzemiennej rozkoszą nocy - wszystko razem porwało mnie...

Tylko brakło tych koron... Nie sztuka wzgardzić tym, na co nas nie stać...

Dziś ta książka jest dla mnie swego rodzaju straszydłem... Opowiada o czymś, czego dziś panicznie się boję. Tak jak Strindberg panicznie bał się tego, że go zamkną do więzienia, tak ja boję się nędzy i bezdomności. Są to dla mnie rzeczy niewyobrażalne. Zwłaszcza, że nie jestem zdolny do proszenia o pomoc. Nie znaczy to, że nigdy z czyjejś pomocy nie skorzystałem, owszem - skorzystałem, ale nigdy o nią nie prosiłem... To niby duma, ale podszyta niewiarą we własną wartość... Ten Hamsunowy bohater też taki jest - miota się między poczuciem wyższości a absolutną pogardą dla samego siebie. A nie ma mocniejszych uczuć od tych, jakimi obdarowujemy nas samych... Eh - czasem chwytasz łapczywie okazję, by się za chwilę, tuż za rogiem, wyrzygać, a czasem, gdy los wyciąga do ciebie przyjazną rękę, odrzucasz lekkomyślnie wszystkie niespodziewane dary...

Strasznie pojemny jest ten Hamsunowski sult...

Młodość lepiej jednak znosi niedostatki. Wprawdzie nigdy nie głodowałem, ale wiodłem kiedyś nędzne życie; puste pokoje jak paczki po owocach, jedne portki na dupie - ale był las i oddechy wieczności... Było to dno, od którego można było się odbić...

Wszystko jednak może się zdarzyć. Bywa, że ludzie tracą w jednej chwili cały dobytek, że lądują na ulicy, stają się częścią jakiejś masy upadłościowej... Czy ja dziś umiałbym się odbić od dna?

"Głód", wydawany u nas już od przeszło wieku, wznowiony został niedawno w nowym tłumaczeniu Anny Marciniakówny. Ja odwołam się jednak do starego tłumaczenia pióra Franciszka Pika - Mirandoli. Tak przez sympatię. Siedział ten Mirandola w biedzie, w Krakowie, przy ulicy Felicjanek i pisał, i tłumaczył... Znał tę pamiątkę po Młodej Polsce jeszcze Iwaszkiewicz, który trochę się zeń naśmiewał, mówiąc, że uroczy Mirandola tłumaczy książki ze wszystkich języków świata... Najpewniej zwykle tłumaczył z niemieckiego, darowując jednak ziomkom wiele cennych dzieł, między innymi z literatur skandynawskich... Tym, kim wśród lekarzy był Tadeusz Żeleński - Boy, tym wśród aptekarzy był Franciszek Pik - Mirandola. Na dodatek żywot Mirandoli był cudownym przykładem kariery będącej odwrotnością drogi od nędzy do pieniędzy... Syn z zamożnej aptekarskiej rodziny skończył jako rozmiłowany w literaturze, wiecznie zagrożony eksmisją biedak...

I tak od czasu do czasu czytam na nowo Hamsuna. W swojej drodze... Za fioletową mgłę... Może i dobrze, że na końcu nie ma światła. Ja na to liczę! Już po wszystkim...

Knut Hamsun, "Głód", PIW, Warszawa 1989.

🍀

I jeszcze obraz. Sult został sfilmowany w 1966 roku. Oto i film: Reżyseria: Henning Carlsen; scenariusz: Henning Carlsen i Peter Seeberg; muzyka: Krzysztof Komeda; w roli głównej: Per Oscarsson... Sult:






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Breiðfjörð

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce