Rybak z Götur

Po tym koreańskim wyskoku czas powrócić na bardziej znajomy grunt.

Południowa Islandia. Okolice Vík í Mýrdal. Turystyczna atrakcja. Bo to i Dyrhólaey - jedna z najbardziej charakterystycznych skalnych formacji Islandii, cypel z przepięknym łukiem, pod którym można przepłynąć; bo to i sterczące z morza, naturalnie owiane legendą, skalne iglice Reynisdrangar; bo to i niesamowite czarne plaże; i Reynisfjall, co często umie oddzielić pogodę od niepogody. Nadto bliskie sąsiedztwo kurczącego się niestety lodowca Mýrdalsjökull i pustyni Mýrdalssandur; no i ocean, wodny bezkres, całkowite nic w linii prostej, może poza Wyspami Zielonego Przylądka, ale oprócz nich nic, jedynie falujące pustkowie sięgające aż do następnego pustkowia, do mroźnej Antarktydy. Idealne miejsce dla straszydeł, zjaw, elfów. I to sceneria jednej z moich ulubionych opowiastek o ukrytym świecie i jego tajemniczych mieszkańcach. Na poprzednim blogu ją wklepałem, i zrobię to tu, z nieodmienną przyjemnością.

Wiara w elfy trwa. I nie dziwi mnie to, bo to jest w sumie wiara w jakiś lepszy świat. Kiedyś bieda śniła o dostatkach. Elfy miały wszystko, o czym choćby, z pewnym humorkiem, pisał w "Niezależnych" Halldór Laxness. Ale skromność ludzka też nie zawsze przesadzała z tym dobrobytem, bo elfy często wiodły równie pracowite życie, jak zwykli śmiertelnicy, tyle że lepiej się tamtym skryciarzom (skryciarze, taka moja nazwa na ten cały ukryty ludek - Huldufólk) wiodło, bo byli lepiej poinformowani. Byli? Nie, są!... Mieszkają nadal w jakichś skałach, głazach, o czym zaświadczają rozmaici ludzie, co potrafią się nawet z nimi komunikować, najczęściej w snach. Jeśli elf powie, żeby mu tego czy tamtego kamienia nie ruszać, to rozsądni ludzie czynią korekty w swych budowlanych planach, by nie narażać się na nieprzyjemności. Elfy bowiem potrafią być dokuczliwe. No i też się śmiertelnie obrażają. Jeśli mówią, żebyś im zaufał, zaufaj im! Bo gdy któregoś rozczarujesz, wszystkie od ciebie się odwrócą.

Czy ja w nie wierzę? Czy to w ogóle idzie o wiarę? Jestem więcej niż przekonany. Właściwie jestem jednym z nich. Lecz to niczego nie ułatwia. Ileż to razy słyszałem: - Ty jesteś jakiś inny. - A inny nie ma łatwo w tym świecie. Jest w sumie wyrzutkiem. Elfy niekiedy kradną człowiekowi dziecko, a w jego miejsce podrzucają swoje. Czemu to robią, trudno dociec... Ale tak się dzieje. Może chodzi o jakąś zabawę, zamieszanie. A że są tego ofiary niewinne... Zwykle ofiary są niewinne...

August Strindberg, przedstawiając siebie w sztuce "Do Damaszku" w postaci Nieznajomego, kazał mu powiedzieć coś, co wypisz wymaluj pasuje do mnie!

- Odmieniec- powiada - to dziecko elfów zamienione na dziecko zrodzone z człowieka.
- Czy pan w to wierzy? - pyta Nieznajomego Pani.
- Nie - odpowiada Nieznajomy - ale uważam, że w tej alegorii coś jest. W dzieciństwie wciąż płakałem, jakbym źle się czuł na świecie. Nienawidziłem rodziców, tak jak oni mnie nienawidzili. Nie znosiłem przymusu, utartych zwyczajów, rygorów i ciągnęło mnie tylko do lasu i nad morze.

No i też nie bardzo umiem się zestarzeć. Dzieci elfów nie dorastają, tylko puchną im głowy. Po tej stronie życia jest im źle, zaś do świata skryciarzy nie mają dostępu...

Gdy jestem w Islandii, lubię być sam. Ale jednak sam nie jestem, bo czuję, że roi się wokół od postaci, które ukradkiem mi się przyglądają, zupełnie jakby były ciekawe, jak mi się wiedzie po tej ludzkiej stronie. Pustkowia są nader ludne. Naturalnie często to tylko barany przypatrują się człowiekowi. Osobliwe zresztą, bo mające zdolność do znikania. Gapi się na ciebie taki, ale gdy tylko go odkryjesz i chcesz iść w jego stronę, natychmiast się ulatnia, zupełnie jak zjawa. Wiele razy spotkałem znikające barany. I aż dziw bierze, że jednak ludziom udaje się jesienią zgonić je jakoś do kupy. Ale obok nich jest jeszcze coś, co ledwie tylko kątem oka udaje się uchwycić, przynajmniej mnie... Albo coś usłyszeć, lecz niewyraźnie i nie we śnie. Pamiętam małą dziuplę (gromadka
rozbawionych studenciaków wokół i wspólne: kibel, tudzież wanna) wynajmowaną w starej brzydkiej willi w Reykjaviku, szary mur za oknem i gdzieś obok śpiewająca rynna - o nie, nie tylko deszcz, jakże częsty w islandzkiej stolicy, miał w tym udział, było jeszcze coś, jakiś wesoły gwar, z bliskiego a jednocześnie jednak dalekiego sąsiedztwa. Śmiałem się, że gdzieś na tyłach domu, w ogródku, musi być przejście do innego świata, że są tam drzwi, niewidzialne wprawdzie, ale przez jakąś litościwą duszę, specjalnie ze względu na mnie, niezbyt dokładnie domykane, tak bym nie miał aż tak dojmującego poczucia, że w swoim pomiędzy tym a tamtym, jestem w gruncie rzeczy mieszkańcem krainy w której nikt poza mną nie mieszka...

Ale nie, żebym żalił się na swój los. Życie potrafi mieć jednak sympatię dla odmieńca i wyciąga doń ręce (często wprawdzie z rezerwą i z ostrożnością - bywało, zwłaszcza pośród szczeniackiej brutalności, że ludzie, przyjaźniąc się ze mną, równocześnie się tego wstydzili, co przyjmowałem z milczącym smutkiem), choć odmieniec zwykle o nic nie prosi, co oczywiście nie oznacza, że względem życia nie wyraża skrycie swoich pragnień... Ale cóż - to takie rozdanie po prostu - to jak karciana gra, w której otrzymujesz takie a nie inne kolory i figury, i z tym wszystkim jakoś musisz sobie radzić, jakoś kombinować.

Nie jest mi łatwo, ale udało mi się w ludzkim świecie, tak często dla mnie obcym, zbudować coś w rodzaju wieży z kości słoniowej... Przyznaję, że z tej perspektywy świat wydaje się nawet dość interesujący, a czasem nawet zabawny, nawet wtedy, gdy się doń schodzi, o ile oczywiście w zasięgu wzroku są informacje o drodze ewakuacyjnej!!

Ale dość już wynurzeń i Strindbergowskich jojczeń. Powędrujmy do Mýrdalur, do Götur, kawałek na północ od Vík, szosą nr 1.
"Sjómaðurinn á Götum" - opowiastka o rybaku i elfiej nadwrażliwości... No przecież wszystko tu jest, co o elfach wiadomo: że potrafią być wdzięczne dozgonnie, ale że też łatwo się obrażają, a jak się obrażają, to już na amen; że czasem pojawiają się za dnia, choć częściej odwiedzają ludzi nocą, by im się przyśnić i o czymś ważnym ich powiadomić...

Jeśli kiedykolwiek spotkasz elfa, zaufaj mu, bezgranicznie. Gdy w swym zaufaniu będziesz trwał, nigdy nie wywiedzie cię w pole... "Sjómaðurinn á Götum" - opowiastka o rybaku i elfiej nadwrażliwości podana przez człeka imieniem Runólfur Jónsson, którą spisał i do druku podał niestrudzony folklorysta:

Jón Árnason

RYBAK Z GÖTUR

Powiadają, że żył dawno temu w Mýrdalur, w gospodarstwie Götur, pewien chłop, który, gdy przychodził sezon połowów, wypływał z okolicznymi rybakami na przypisane do okręgu łowiska koło Dyrhólaey. Pewnego razu, gdy jak zwykle wracał z wybrzeża do domu, drogą, która wiodła przez trzęsawiska, natknął się w półmroku na człowieka, którego koń utknął w bagnie. Chłop nie znał tej osoby, pierwszy raz w życiu ją widział, ale naturalnie zaraz pospieszył przybyszowi z pomocą, bo koń bez dodatkowej pary silnych rąk nigdy by się z błota nie wydostał.
Gdy już uporali się z kłopotem i zwierzę stanęło na twardym gruncie, nieznajomy przemówił tymi słowy: - "Jestem twoim sąsiadem, i to całkiem bliskim sąsiadem, żyję bowiem tam, w głębi wąwozu Hvammsgil, i tak jak ty wracam właśnie z morza. Jestem biednym człowiekiem, więc nie bardzo mam czym wynagrodzić twoją życzliwą pomoc, nie pożałujesz jednak, jeśli w podzięce dam ci pewną radę; jeśli będziesz się do niej stosował, nigdy nie wyruszysz w morze na próżno. Nie wybieraj się na połów, dopóki nie zobaczysz mnie kierującego się w stronę wybrzeża. Nie zawiedziesz się. Tylko trzymaj się tej rady, zawsze"!
I chłop posłuchał - nie ruszał w morze, jeśli nie widział za oknem nieznajomego zdążającego na połów. I tak to trwało przez trzy lata, i każdy połów, z którego wracał, był nadzwyczaj udany. Lecz kiedy owe trzy lata minęły, chłop postąpił wbrew ustalonej regule. Tego dnia wstał wcześnie i niecierpliwie wyczekiwał swego tajemniczego sąsiada. Ten jednak, mimo że pogoda wydawała się wprost wymarzona na połów, wcale się nie pojawiał. Postanowił jeszcze trochę poczekać, jednak w końcu stracił cierpliwość i wyruszył w stronę morza, by załapać się na jakąś łódź. Tym razem nie zastosował się do danej mu przed laty rady. Ale gdy się znalazł na brzegu, okazało się, że przybył zbyt późno - wszyscy już powiosłowali daleko w morze.
Stała się wtedy rzecz straszna, bowiem nagła burza powywracała łodzie i wszyscy rybacy przepadli w rozszalałej kipieli. Tylko chłop z Götur pozostał przy życiu - spóźnienie go ocaliło.
Tamtej nocy chłopu przyśnił się jego sąsiad, który powiedział doń: - "Przynajmniej za to możesz mi być wdzięczny, żeś się dziś spóźnił, i nie ruszył na łowiska. Wiedz jednak, skoro zignorowałeś tym razem moją radę, że nigdy już nie pojawię się obok twego domu".
I rzeczywiście, chłop nigdy już nie zobaczył swego sąsiada.

                                                     przełożył Kiljan Halldórsson

Tak to jest z elfami...



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce