Árni Ibsen. Starzy ludzie

 W kierunku Hadesu wieje zawsze pomyślny wiatr, choć wydaje się, że podróż przebiega kręto.
 Świat podziemny ma przedsionek na powierzchni ziemi. Tam rodzą się węże ze skały, z kamieni leżących na ziemi lęgną się skorpiony, ziemia jest przeklęta, jej soki gorzkie. To królestwo starości i usychania. Mur, który oddziela Świat Cieni od przybytku jeszcze żyjących, jest tam niski. Ten, kto dotarł tak daleko, odkrywa wreszcie kurs swego żywota.
             Lars Gyllensten, fragm. powieści "Pamiętnik Kaina"

 Pozwoliłem sobie przytoczyć tu te słowa, myśląc o tych wszystkich jeszcze w pełni sił, którym nie w smak bycie towarzyszem podróży dla starszych. Nie chcemy wiedzieć, dokąd wiedzie kręta droga.

 W pełnych sytości rzeczywistościach półkuli północnej, gdzie stać nas na osobność, wolimy zbyt dużo nie wiedzieć, a jeśli nawet coś nas niejasno niepokoi, wolimy się zabezpieczać przed napierającymi wiadomościami. Gdzież nam do kamieni rodzących skorpiony...

 O tej porze znów te same informacje - młodość przegania starość do szpitali. Jest owa młodość taka racjonalna, przekonywająca w swej zdroworozsądkowej argumentacji. Przecież wiemy, co jest dla nich najlepsze... Zjawisko to zdaje się z roku na rok narastać.

 Coraz mniej pasują do wystroju, są kłopotliwi, dla wielu z czasu, którym nikt już się nie chce zajmować, bo przecież minął, a najmłodsi to go nawet nigdy nie spotkali... Kiedyś ciekawie opisał to w swojej sztuce "Bliscy obcy" Guðmundur Steinsson, opisał, jak każde pokolenie osiada na innej planecie - między nimi lata świetlne... Najstarsi nie pojmują już niczego, są oszołomieni i jest im smutno, i gasną w tym szaleństwie, które niewiele ma im do zaoferowania...

 Nie chcemy zbliżać się do starości, jakby nie dopuszczając myśli, że to przecież i nasz los, nasze przeznaczenie... Nawet gdy okazujemy jakąś troskę, traktujemy często starych jak dzieci, jako coś niepoważnego, niezdarnego, głupiego...

 Ja ze starością obcuję coraz intensywniej, ze starością schorowaną, zirytowaną... Ojciec. Typ, który mi w życiu nie powiedział dobrego słowa, który kiedyś nawet się mnie wstydził. A dziś jestem pomocną dłonią. I nie wyobrażam sobie, bym mógł go kiedykolwiek zostawić bez pomocy.

 Starość jest w swej potworności groteskowa. I budząca zniecierpliwienie... Czasem robimy sobie z tatą spacery, bo chcę, żeby się jak najwięcej ruszał. Nudzą mnie te spacery, szlag mnie trafia, bo nie potrafię chodzić powoli, jestem bowiem z natury człowiekiem pospiesznym, chociaż lubię też siedzieć, ale tato ma się przecież ruszać, więc nie ma rady, muszę dreptać...

 Wzruszające jest to, że dla taty jestem ciągle młody. Chociaż liczę sobie już pół wieku... Co tam dla ciebie, ty przelecisz, i lejesz jak koń... No tak, jeden plus - mimo wieku nie mam nadciśnienia, a na dodatek sikam mocnym strumieniem, aż się robi pianka.:) No i czytam bez szkieł... Ale, jak to pisał Choromański, z tym swoim fantastycznym zdumieniem - ten facet to się potrafił dziwić!! - jak ktoś nie może chorować, to po prostu nie choruje...

 Starość, jak się z nią obcuje, to się jest z wizytą w tym przedsionku, o którym wspomina Gyllensten... Ja zawsze lubiłem ludzi starych, kochałem swoich dziadków, zwłaszcza tych ze strony mamy, ale oczywiście tamta starość była obserwowana przeze mnie z innej perspektywy - mniej przyjemnymi sprawami zajmowali się rodzice. A teraz kolej na mnie... - Pan jest jedynakiem? - zapytała się mnie kiedyś lekarka. - Owszem. - To jest problem, co? - Jest, to prawda. - Przewalone.

 Ale cóż powiedzieć... Dbajmy o swoich starych, i nie traktujmy ich jak dzieci... Bo chyba taką mamy wredną skłonność, my, średniacy, by, jak już wyżej wspomniałem, tak ich właśnie traktować... Bo nawet jeśli jest ona ozdobą, ta pokazowo nobliwa starość, to chcemy, żeby nie zakłócała nam zbytnio życia... Poeta z Islandii kiedyś tak dobrze w to wszystko trafił słowem swym, poeta, który zauważył, jak coraz bardziej na sytej północnej stronie globu żyjemy osobno, coraz bardziej osobno...

ÁRNI IBSEN
STARZY LUDZIE
starzy ludzie
są jak cięte kwiaty
trzymane w domach
zaglądamy do nich
na moment
ot - dla dolania świeżej wody
zabieramy je do swych mieszkań
na święta
na specjalne okazje
ustawiamy
w najlepszym
pokoju
niepokojąc się
jak długo
postoją...
ale bardziej niż to
znacznie bardziej niż to
trzeba przyznać
bardziej niż wszystko inne
denerwuje nas
gdy
zaczynają więdnąć
i tracić płatki 
zaśmiecając obrus
całkiem 
nie w porę
                       przełożył Kiljan Halldórsson



Komentarze

  1. Przeczytałem kilka dni temu i ten wpis do teraz w sobie analizuję, na zasadzie, jakże podobne mam przemyślenia. Co prawda różnią nas "warunki brzegowe" odnośnie rodziców, ale podejście do tematu jest tożsame :-)
    Ten wpis traktuję jakbym sam w jakimś natchnieniu "odpalił" z wyrażeniem swoich przemyśleń. To już ponad 10 lat, jak poznałem Twoje wpisy i uzależniłem się od nich.
    Cóż dodać, może to jako sam również jedynak, jeśli będzie mi dane dożyć starości to pragnienie - nie zestarzeć się "upierdliwie" i nie truć nikomu. Młodszych pokoleń nie da się rozpatrywać ze swojego punktu widzenia, wchodzić w buty i pojmowanie innymi kategoriami - na to jestem za leniwy i nie mam inklinacji do naginania na swoją modłę. ;-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce