Piasek i sztandary

(...)
Piasek to pokruszone góry i popioły wszystkiego,
co kiedyś istniało.
Piaszczyste diuny wędrują przez gorące kraje
jak pasma ognia.
Piasek okrywa planety. Księżyca promienie
to blask słońca odbity w piasku.
Piasek to ostatnia rzecz na ziemi.
Uśpiony czas.*
                    Rolf Jacobsen (1907 - 1994)

Zainspirowany egipskim pejzażem pisał kiedyś norweski poeta. Resztki dawnej cywilizacji wygrzebane z gorących pustynnych piachów.

Wszystko idzie w piach. Dosłownie i w przenośni. Dla jakichś wyższych mocy w ogóle jesteśmy piachem, który się przez palce przesypuje, jakoś tak na marne. Ale jest ruch, zatem płynie czas. Sypiemy się więc w tej klepsydrze. Jak zapewnia poeta, liczba ziarenek piasku we Wszechświecie jest ściśle określona. To chyba jak z atomami, co daje pewną rękojmię, że nic się tutaj nie kończy. Choć w tej wędrówce, na poziomie drobnych cząstek, zawędrować można, pośród przemian, rozmaitych przywłaszczeń, w miejsca niezbyt szlachetne...

Oczytany czytelnik być może pamięta kwestę Hamleta z piątego aktu, sceny pierwszej, z grabarzami, chwilę potem, gdy Książę zawołał był: Biedny Yorick!, trzymając w dłoni jego czaszkę, chwilę potem, gdy się rozmyślania przeniosły na temat Aleksandra Wielkiego:

Czy wielki cesarz wiedział, że się stanie
Ziemią, co zatka szparę w chłopskiej ścianie?
Świat niegdyś klękał przed tą grudką gliny;
Któż dziś pamięta jej sławetne czyny? 

Albo ta cząsteczka wody, kropla, o której w "Wodzie" napisała Wisława Szymborska: "Pacyfik potulnie wpływa do Rudawy, tej samej, co fruwała chmurką nad Paryżem..."

Ale w końcu to wszystko przejdzie w piach, suchy...

Wszystko się jakoś ucisza. Nawet jęki z najgorszej sali tortur kiedyś milkną. Następują dni, kolejne zazieleniania, kolejne zszarzenia, i analogiczne do tych zjawisk ptasie głosy, bo wszystko ma jakąś przygrywkę, bo tu nie próżnia, tylko atmosferyczne przyduszenie, w którym słychać krzyk i śpiew... Tam, gdzieś wysoko, daleko, próżnie, tam gwiazdy ogromne eksplodują w ciszy... Trzeba powietrza, bądź wody, by dał się słyszeć głos, a i tak nie ma pewności, że ktoś to usłyszy.

Obojętność nie słyszy. Żyje w swoistej próżni. W kokonie lęku. Nie ma nic. Inni wiedzą lepiej. Może lepiej ode mnie potrafią odróżnić dobro od zła.

Wszystko idzie w piach, ale skoro jeszcze trwamy, dobrze by było, byśmy, pomni doświadczeń naszych poprzedników, nie potęgowali zła na tej drodze w sypkość, w lotność milczącą...

Podobało mi się wystąpienie pana Mariana Turskiego w Auschwitz... Zawsze się tym uroczystościom przypatruję, zawsze styczniową porą moje myśli biegną w tamte strony, z powodów rodzinnych, bo biegnę myślą do nieżyjącego już dziadka, który na własnej skórze doświadczył tej potwornej kloaki stworzonej ochoczo przez nazistów, którzy zwykłym, przeciętnym ludziom dali przyzwolenie na obudzenie w sobie bestii... Jedna z kosztownych lekcji... Gdy minął łaskawy czas dla bestii, oprawcy wrócili do codzienności, by być potem pokojowymi pracusiami, tatusiami, mamusiami, a potem dziadziusiami, babuniami... No i druga strona gówna - człowiek śmieć, zbity, wycieńczony, głodzony... Cud, jeśli przeżył - bo takie to cuda potworne na tym świecie się dokonują (byłoby przyjemniej, gdyby na przykład odrastały amputowane kończyny albo gdyby sama leczyła się próchnica zębów - ale tu jakoś siły wyższe nie działają - być może przez roztargnienie) - i gdy przeżył, no to szedł dalej w zarobkowania, by też być tatusiem, mamusią; dziadziusiem, babunią... Dwie strony spodlenia - a potem powrót, z tyłu zaś milcząca pustynia, popioły, piach... No i tajemnice albo głośno wypowiedziane wspomnienia, co wywołują dreszcz (pamiętam jak Anna Ciepielewska, grająca w "Pasażerce" Andrzeja Munka, co miał taką krótką linię życia, wspominała noce na planie w byłym obozie, kiedy wiatr wygrywał na drutach jakąś przedziwną, upiorną muzykę, przygrywkę do wiedzy o nieodległej jeszcze wtedy przeszłości...)

Pan Turski taktownie przygadał, mówiąc o łamaniu zawartych wcześniej umów. A absurdalna głowa naszego państwa wyglądała jak piesek, który dobrze wie, że zeżarł kanapę, ale udaje, że z całą sprawą nie ma nic wspólnego (wie przecież, że jego pańcio go zaraz pogłaszcze i pozwoli dalej się bawić i zapomnieć o uszczypliwościach tego jakiegoś obcego stwora, i zaraz się kampanijnie na nowo rozszczeka po remizach powiatu, czyniąc przy okazji widowiskowe miny i pauzy, byśmy sobie pomyśleli, że w tej głowie dokonuje się jakaś intelektualna praca!)) Chamska, bezmyślna gówniarzeria, której i on jest przedstawicielem (ach, co za milutkie czasy - można dziś zrobić doktorat na UJ i pozostać jednocześnie człowiekiem bez żadnego wykształcenia i bez żadnej kultury), zdemoralizowana przez jednego dziadunia, bezrefleksyjna, napompowana zaślepiającą nienawiścią, gotowa nawet sabotować własny kraj.

Poużywali sobie niektórzy, gdy usłyszeli od pana Turskiego, byśmy nie byli obojętni... Wśród nich i pan Ziemkiewicz - ten wybitny twórca i intelektualista, nie mógł sobie darować. Cóż za robal musi go gryźć! Dla niego wszyscy ci, co sobie wzięli do serca słowa Turskiego to "leszcze", tak jak i "leszczami" są ci, co lubią Olgę Tokarczuk, laureatkę tego lewackiego Nobla...

Co dobre a co złe dla chrześcijanina powinno być jasne. Oczywiście barbarzyńcy też mają swoje dobra i zła i też nie pozostają obojętni. No ale my, w swych oczekiwaniach na niebo, winniśmy spełnić jakieś warunki, cenić te wartości, o których tak uczył nas Chrystus, pożerany dziś pod postacią opłatka przez niektórych z ostentacją i w ilościach przemysłowych. Zmartwiłby się chyba, widząc, jak ochoczo go jedzą, z czego jednak wynika tak niewiele - często ledwie obelżywa bigoteria i dzika, pełna lęków, rozhisteryzowana plemienność.

Dawno już temu w "Sonacie Belzebuba" Witkacy zauważył, że zło z ochotą podąża tam, gdzie znajduje najmniejszy opór.

Obojętność dość dużo narobiła już szkód. I zdaje się trwać nadal. Ledwie trochę popiskiwań i moc wiary w poezję, kwiaty i drgające ogniki. Wszystko na nutę: Popatrz, Panie, jak Cię błaga lud... A pan się cieszy, malutki, kulawy, zawsze jednak pełen ochoty, by gdzieś w saloniku zdefekować.

Lichość opozycji mnie zasmuca. Ale cóż, będę się przypatrywać. Dam głos na kogoś, kogo uznam za najsilniejszego przeciwnika obecnie dziejącego się skandalu. Bez wnikania w drobiazgi, bo sprawa jest zbyt poważna. Dziś potrzebna jest po prostu tama, by jakoś próbować zawrócić z drogi ku katastrofie.

Zagadkowi jesteśmy. Jest w tym coś fascynującego. Nagle, po latach, taka zlewka, i nagle jakaś osobliwa powódź bolszewicka, która stara się wszystko wywrócić, zafajdać, zniszczyć, ośmieszyć: każdy urząd, każdą instytucję, samo państwo, spychając nas w otchłań jakiejś anomii. Coś jak sen szalonego Antoniego. Ziszczający się na naszych oczach.

Wszystko pójdzie w piach, tak, ucichną nasze awantury i jęki, tak jak ucichły wszystkie wcześniejsze, nawet najstraszliwsze, te z fabrykami śmierci. Wreszcie cały nasz Słoneczny Układ poleci w dal, chmurką, pyłem, zmieni się w to, z czego się uformował. Ale szczerze mówiąc nie chciałbym za bardzo przypatrywać się końcowi świata - te kosmiczne rozwiania to odległa perspektywa, po co więc urządzanie sobie takich cząstkowych katastrof? Wystarczą mi relacje przodków. Mógłbym nie mieć siły na wędrówkę po pustyni, jeszcze większej od tej, po jakiej czasem dziś zdarza mi się wędrować...

 "Lecz świat mój umarł"... Nie chciałbym, żeby dobrnęło to do ostateczności. Nie chciałbym cytować słów, które napisał kiedyś Tadeusz Miciński w swych "Nocach polarnych", w wierszu "Umarły świat":

Umarł... więc wichru i słońcu czarnemu,
które już złotych nie wyda owocy,
gram, - a hymnowi nie wyśpiewanemu
wtórują cienie nadgwieździstej Mocy... 
Mój Bóg już umarł... w ogniu swe sztandary
palę: miłości, nadziei, wiary...

Staram się jeszcze jakoś w nas wierzyć. Wierzyć w nieobojętność. Postarajmy się. Nie gaśmy słońca nad naszymi głowami.

---

*)
Fragment wiersza "Piasek" w przekładzie moim.

                           

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce