Duży Książę (1)

Przypomniałem sobie o Księciu... Dawno temu, na starym blogu zaimprowizowałem małą powieść w odcinkach. Pamiętam, że sprawiało mi to przyjemność przy popołudniowej kawce. A potem wszystko posiałem w diabły. Zastanawiam się, czy umiałbym to odtworzyć, klepiąc znów z marszu, mając w głowie jakiś tam zarys całości...

Pamiętam, że rzecz cała zaczęła się w pałacowej łazience... To, gdzie ten pałac się znajduje, nie ma naturalnie żadnego znaczenia. Nie należy sugerować się imionami czy nazwiskami. Państwo jak państwo - ani mniej, ani bardziej absurdalne od innych. To opisywane tutaj jedynie - co też nie jest niczym nadzwyczajnym - w swej wierności dla tradycji pozostało przywiązane do dworu, choć dwór nie ma już żadnego znaczenia i podobnie jak w innych tzw. cywilizowanych krajach, będąc już tylko zbieraniną dobrze utrzymanych darmozjadów, nieudaczników, nudziarzy i półidiotów, jest ledwie nieszkodliwą atrakcją turystyczną i obiektem westchnień gospodyń domowych, marzących o zdobnych diademach i bajecznych kopulacjach. Słowem firma - marzenie, gdzie nic nie trzeba umieć; wystarczy tylko reprezentować, być od czasu do czasu w oklaskiwanej ciąży, po której dalej wypada odbywać stosunki płciowe, szczęśliwie, dzięki łaskawości dzisiejszych czasów, w intymnej atmosferze... Kiedyś, trzeba to przyznać, warunki były mniej komfortowe, bo królewskie i książęce sypialnie były niemalże miejscem urzędowania... Teraz Książę ma swoje biuro. A do snu sam się rozbiera i nikt nie zakłóca mu sypialnianego spokoju; myśl, że mógłby w nocy choćby otrzeć się o nagą cudzą piętę, przepełniała go zawsze przerażeniem. Właściwie jest trochę nie na miejscu. Ma płodne rodzeństwo, ale że był najstarszy, jemu przypadły tytuły po śmierci ojca, nawet te najbardziej osobliwe, wśród nich choćby tytuł Jedynego Właściciela Wszystkich Wielorybów, tych - warto dodać - w pasie ośmiu mil od brzegu Księstwa, o czym informują malowniczo przestarzałe, uszczegóławiające rzecz całą przepisy. Sam się nie spisuje. Nie ma następcy. I nikt go nie naciska. Kiedy się ożenił, w noc poślubną pod sypialnią nie było tłumu poddanych oczekujących w podnieceniu na jęki pięknej Księżnej. Księżna ma w osobie swego małżonka oddanego przyjaciela, mężczyzn do jęków szuka sobie podczas swych bajecznych wojaży. Książę się cieszy, że wszystko dzieje się bez rozgłosu. Prosi tylko swoją małżonkę, troszcząc się o jej radości, by nie było z tego niespodzianek: - Nie chcę, moja droga, historii rodem z ponurych szwedzkich powieścideł. - Sam Książę nie bardzo lubi ruszać się z pałacu. Stwierdza, że ma dostatecznie wielki ogród, by napawać się ogromem świata i bogactwem życia. Właściwie nic nie lubi robić. Jest duchowo dobrze przygotowany do próżnowania. Liznął trochę historii sztuki. Za najbardziej zajmujące uważa palenie papierosów.

Książę. Szczupły, dość wysoki ciemny blondyn. Jest w granatowej piżamie w złote gwiazdki. Oczy też ma granatowe. Wchodzi do łazienki, w której krząta się kąpielowy Howard. Wnętrze jest zaskakująco skromne - białe flizy, takaż wanna, nieoprawne lustra; jedynie złota armatura i takież masywne nogi wanny podpowiadają, że kąpiel tutaj to nie jakieś żarty. Szczególną ozdobą tego surowego wnętrza jest ogromny, pięknie rzeźbiony tron, który jeden z przodków naszego Księcia, w czasach, gdy kraj przeżywał ciężkie religijne burze, wyrwał spod tyłka pewnego zuchwałego biskupa i złośliwie ustawił w zamkowym wychodku - wycięto w nim odpowiednią dziurę nad drugą dziurą, w wykuszu, z którego nieczystości starym poczciwym zwyczajem lądowały za murami, teraz starannie odrestaurowany, służący w dobie komfortowych toalet już tylko jako łazienkowe krzesło. (Książę zawsze był wierny woli przodków, nie pozwolił więc, aby ów tron trafił na jakiekolwiek pokoje.)

- A ja znów niegotowy - westchnął Howard widząc wchodzącego Księcia.
- Bo znów przychodzę za wcześnie. Ale nie martw się, jestem w końcu tak głęboko arystokratyczny, że widok człowieka przy pracy nie wprawia mnie w zakłopotanie. Lubię z tobą pogawędzić. Właściwie nie miałbym nic przeciwko temu, żeby tuż po kąpieli dzień dobiegał końca.
Książę siada na tronie i sięga do kieszeni po papierosy. Zapala z rozkoszą zaciągając się dymem.
- Zawsze się cieszę, gdy któryś z miłośników mojej żony jest osobą palącą. Zawsze jestem ciekaw ich smaków. Księżna dba o to, bym się z nimi zapoznawał.
- Z Waszej Wysokości to oryginał.
- Nonsens. Jestem po prostu ciekawski, do pewnego stopnia, naturalnie. August Strindberg powiadał, że to straszne świństwo, kiedy to kobieta zdradza mężczyznę, bowiem ten czyn skazuje go na fantazje, jakim oddają się pederaści. Ja sobie wcale nie wyobrażam kochanków mojej żony. Chcę tylko znać ich smak. Ciekawi mnie, czym ją okadzają, jeśli lubią dymić. Żona w chmurach.
- Zechce Książę sprawdzić, czy woda nie będzie za gorąca?
- Nie wiem, jakiej temperatury potrzebuję. Za dwie godziny mam zwyczajowe spotkanie z panią premier. Jak ja nie znoszę tej kobiety. Skończyła dziesięć uniwersytetów, w rezultacie czego w jej postaci ukazał się stragan... I tak mnie to wszystko nic nie obchodzi. A gdybym chciał mieć na coś wpływ, mógłbym się pożegnać ze złotonogą wanną... Choć, do licha, jestem taki skromny! Pewien królewski syn - nawiasem mówiąc okropny, podstarzały i wyłysiały rumiany lowelas - ma specjalnego chłopca do wyciskania pasty do zębów, którą z jakąś czcią i stosownym wygibasem układa na szczoteczce Jego Wysokości.
- Książę nie lubi czwartków.
- Już od rana, drogi Howardzie, męczące wiadomości. Właśnie telefonowała lady Dunghill. Że też i ona upiera się przy tym nazwisku. Żeby tak rozpamiętywać awanturę o pieniądze sprzed pięciuset lat! Tak się pogniewali o to przezwisko! I dumnie się z nim obnoszą. Co naturalnie nie przeszkadza nam się przyjaźnić. Wyobraź sobie, że jej bratanek dał się zastrzelić na jakiejś starej, rozpapranej, zapomnianej wojnie. Naturalnie teraz sobie o niej przypomnimy, na jakiś czas. Chciał być poetą, ale najwyraźniej zawiodły go rymy. Bieda i przeciętność to idealne środowisko dla rezygnacji. Sztuka zresztą to nie poletko dla słabych i wrażliwych. Jeżeli ktoś sobie ubzdura, że jest artystą, a nie ma przychylności żadnej z Muz, tedy biada mu. Artysta nie chce być nikim innym. Lecz szczęśliwie, wyrokiem zapobiegliwych bogów, na świecie zawsze są jakieś wojenki, na których można zostać zastrzelonym. Walka zawsze godniejsza jest poematu niż banalny skok z mostu czy inny cyjanek. W sam raz coś na łzawą inspirację.
- Może sam Książę coś stworzy?
- O, jesteś taki kochany. Czy mogę już zanurzyć się w tej rozpienionej cieczy? Kąpiel pachnie sosnowo! Czy to dobre przed spotkaniem z panią premier? Sosna czyni mnie sentymentalnym.

Książę całkiem jeszcze ponętną swą nagość zanurza w wonnych pianach. Howard zaś siada obok, gotów spełnić każdy kaprys swego ukochanego chlebodawcy. W tej chwili trzyma srebrną popielnicę, bo Książę także zażywając kąpieli lubi palić. Leżąc w ciepłej wodzie wypala dużo papierosów, ale każdego tylko do połowy. Lubi to i uważa, że jest to zupełnie nieoryginalne, co zrozumie każdy miłośnik dziewiętnastowiecznej literatury brytyjskiej...

- Bardzo interesujący jest ten chłopiec, z którym spotykasz się ostatnio. Widziałem was na wystawie.
- Ogromnie mu się podobał ten dobór prac.
- To miłe. Tak, cieszę się wielce, że mogłem nabyć kilka dzieł Sohlberga. Deski Røros - jestem tego pewien - są mu wdzięczne za to, że uczynił je jeszcze piękniejszymi niż są w rzeczywistości... Uwielbiamy podziwiać dawne biedy... Szczęśliwie tego osobliwego pejzażu miasteczkowego nie zakłócił ludzkimi kształtami... Jest tylko ten aniołek - trębacz na szczycie wieży tego osobliwego kościoła, co zawsze mi się kojarzy z meblem skradzionym z kuchni olbrzyma... Podobało mu się... Zabrałeś go nawet na Islandię. Obawiam się, że wkrótce będzie wypadało uznać coś podobnego za wydarzenie w wyjątkowo złym guście... - Tu Książę przypomniał sobie fotografię, którą pochwalił mu się Howard: Jego chłopiec, ów Aubrey, z rozwichrzoną fryzurą, w sfatygowanym garniturze i rozluźnionym krawacie, wlokąc za sobą otwartą walizkę na kółkach, odgrywał rolę pasażera wraku samolotu z Sólheimasandur, jakby oszołomionego, zaskoczonego i zagubionego w czarnej, ponurej islandzkiej piaskownicy...
- Myślę, że Max dobrze się w tym czasie spisywał?
- Wiesz, że mi się to wszystko nie bardzo podoba...
- Nie przewiduję dalszego ciągu.
- Zatem jest źle!
- Byłoby tak bez względu na...
- Więc diagnoza jest aż tak dalece dramatyczna...
- Książę nie owija w bawełnę.
- Rozumiem życie, więc ani się nie pieklę, ani nie rozpaczam. Jutro przyjdzie tu zrozpaczona lady Dunghill, i wiesz dobrze, że na nią nakrzyczę.
- Prosiłbym, by Wasza Wysokość zatroszczyła się o Aubreya.
- Coś podobnego! A czym się zajmuje ten cały Aubrey. Czy o nim też mam napisać poemat? A może powieść?
- Studiuje historię literatury.
- Martwi mnie to. Z zastanawiających źródeł zdają się wyrastać dzisiejsze elity, bo to albo środowisko podejrzanych handlarzy, albo cichodajek płci obojga.
- To dobry chłopiec.
- Hmm... Moja żona też nigdy na swej drodze nie spotkała złego chłopca... Ten jest znakomity - dodał Książę, znów zaciągając się papierosem. - Chyba mamy jeszcze przed sobą trochę czasu, zanim wybierzesz się w podróż na tamten świat, więc będziemy mieli okazję, by omówić tę sprawę. - Książę gładzi dłoń oddanego Howarda. - Przyjdzie czas, że sam będę musiał operować tymi kurkami, by osiągnąć odpowiednią temperaturę swej kąpieli. To wszystko wydaje się takie nieskomplikowane... Wyobraź sobie, że brałem udział w urządzaniu wystawy w swej galerii. Własnoręcznie powiesiłem na ścianie prace mistrza Sohlberga, tego litościwego norweskiego mistrza. Nie zdajesz sobie sprawy, jak dalece byłem zaskoczony, gdy następnego dnia ujrzałem je dokładnie w tym samym miejscu. Żaden obraz nie spadł!
- Książę powinien bardziej w siebie wierzyć.
- Drogi Howardzie, nie jestem pewien, czy powinienem oddawać się tego rodzaju wierzeniom... Zechciej podać mi teraz ręcznik.
CDN

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce