Halldór Laxness. Dzwon Islandii

Að vera kjur eða fara burt?
Siedzieć spokojnie na tyłku czy może jednak się ruszyć? Niespokojny duch był z Laxnessa, od samego początku. Na tej, jak się okazało, strategicznie położonej wyspie. Naszość czy inność. Świat coraz bliższy. Poważna sprawa, geologicznie jeszcze przypieczętowana w tej lawie, co przecież wypłynęła z oceanicznych głębin na styku Europy i Ameryki, jak się dociekliwi ludzie w końcu zorientowali.

Minęła wczoraj 22 rocznica śmierci Halldóra Laxnessa. Należał do tych, dzięki którym literatura islandzka wyszła z prowincjonalnych opłotków. I zyskał sobie nawet kiedyś miano najwybitniejszego skandynawskiego twórcy. Dali i temu osobliwie uśmiechniętemu pisarzowi Nobla. Ten uśmiech był szczególny, o którym w swych Dziennikach wspomina i Maria Dąbrowska. Nie poziomy, ale pionowy uśmiech. Wdzięczna twarz dla karykaturzystów, których nie brakło. Tak więc w połowie zeszłego wieku stał się noblistą i takim dobrem narodowym, choć wcześniej ten sympatyk komunizmu zbierał niekiedy niezłe cięgi. Zamieszkał w końcu w willi, niedaleko Laxnes, od którego to gospodarstwa stworzył sobie nazwisko, tuż przy szosie łączącej Reykjavik z Þingvellir, w willi z basenem - jakaś rzadkość tamtejsza, bo tam chyba nie buduje się domów z basenem (niemal wszyscy lubią się tam raczej taplać gromadnie). No i jeździł białym jaguarem.

Urodził się w 1902 roku w Reykjaviku . Jego ojciec, Guðjón, był robotnikiem drogowym, potem farmerem na Laxnes. A Halldór nie za dobrze się chyba uczył, ale ciągnęło go do pisania. I jeszcze jako nastolatek, zafascynowany twórczością Knuta Hamsuna, opublikował swoją pierwszą powieść, wtedy jako Halldór frá Laxnesi... Dużo w tym młodzieńczego chaosu. I jakoś się z niego do końca nie oswobodził. Światowiec, ale i do szpiku kości Islandczyk, Islandczyk, który postanowił o Islandii opowiedzieć i sporo się z niej pośmiać. Czasem pretensjonalny, a czasem wręcz przeciwnie, kpiący ale i śmiertelnie poważny. Nierówny w swej twórczości, fantastycznie zmienny. Swojak i nieswojak. Który jakoś z tą małą Islandią przebił się do świata, rozumiany na różnych szerokościach geograficznych.

Tworzył prawie do końca lat osiemdziesiątych. Wtedy to we wspomnieniach "Dagar hjá múnkum" (Dni u mnichów) z czułością wracał do swego "Dziecka natury", do tego debiutu rozwichrzonego nastolatka stojącego u progu swych poszukiwań. Chłopak nie zdał matury, a po śmierci ojca ruszył w świat. Skandynawia, Niemcy, Austria, Anglia, Luksemburg -  w tym ostatnim chwilę był u mnichów. W pewnym momencie zdecydował się na katolicyzm... A potem były jeszcze fascynacje matczyną troską Marksa. Był epizod w USA z jakimiś hollywoodzkimi ambicjami... Tak więc ruszył tyłkiem. Ale też i został, bo wiedział, że tam, za plecami, ma dorobek przodków, który może być niezłym materiałem.

Miał już na swoim koncie wiele solidnych dzieł i bohaterów: Stein, Salka Valka, Bjartur, Ólafur, ale wielka sława przyszła dopiero z Jónem Hreggviðssonem, co to, na rozkaz kata z Bessastaðir , którego każdy pies obsika, odciął dzwon z powroza, dzwon, co wisiał pod kalenicą budynku, w którym odbywały się althingi, w Þingvellir nad Öxará, a uderzano weń podczas althingów i straceń. Nikt nie wiedział, jak był stary ów dzwon... Tak się rozprawiła z czcigodną historią przebrzydła Kopenhaga, po zniszczeniach wojennych spragniona miedzi i spiżu, nawet najbardziej dziadowskiego... No bo i dziadem była Islandia w XVII wieku.

W mrocznym czasie sięgnął Laxness do mrocznych czasów. Skandynawskie literatury w rozmaity sposób odniosły się do drugiej wojny światowej - wszystko zależało od tego, jaki los spotkał poszczególne społeczeństwa w tamtej krwawej awanturze. Ci, którzy mogli na wszystko patrzeć z pewnego dystansu, sięgali po historyczny kostium, tworząc może działa bardziej uniwersalne. Tak było w dyskusyjnie neutralnej Szwecji, tak było w zajętej przez Brytyjczyków, a potem Amerykanów Islandii. Szwed Pär Lagerkvist stworzył wtedy swego rewelacyjnego "Karła" - powieść, w której powędrował do renesansowej Italii, gdzie pośród artystycznych rozkwitów wszyscy walczyli ze wszystkimi. Z kolei znakomity Vilhelm Moberg w swym proteście przeciwko przemocy, przemocy  w stosunku do pojedynczego człowieka jak i do całych narodów, sięgnął w powieści "Jedź dziś nocą!" do czasów królowej Krystyny. (Wojenne idiotyzmy kazały mu jeszcze potem wracać do krwawych zdarzeń z historii własnego kraju, do niedorzecznych starć szwedzko - duńskich za czasów Gustawa I Wazy w  świetnej powieści "Kraina zdrajców", w której ukazał lichy los najniżej społecznie usytuowanych ludzi. To zresztą popchnęło go, wzorem Strindberga i jego dzieła "Svenska folket", do napisania szwedzkiej historii z perspektywy nizin społecznych, w dwóch tomach, pod tytułem "Min svenska historia"...) I podobnie uczynił Laxness... Poszedł w wiek XVII. Przypomniał sobie o Jónie Hreggviðssonie, postaci jak najbardziej autentycznej, znanej mu ze starego listu. Nędzarz przymuszony do kradzieży, absurdalnie nękany przez zdziczałe władze. Świetnie nadawał się na symbol. Oto naród pod duńskim butem bydlaków zrodzonych z trzewi wojny trzydziestoletniej, zgwałcony, obity, nędzny, sprowadzony do jakichś podludzi, w swej walce o godność, o swe prawa...

Laxness stworzył dzieło swojego życia. Bardzo wielowarstwowe. I zabawne, i poważne. Na miarę światową, a jednocześnie szalenie islandzkie. Oto nędzarz w tarapatach. Złodziej sznurów, kpiarz z Chrystusowej zagrody, podejrzany i o morderstwo - po libacji człowiek bywa zdziwiony - co się stało?... Oto kat robi za tamę w korytku strumienia, martwy dokumentnie... Prawie doszedł do katowskiego topora, mając już w doświadczeniu obok nędzy bicie i ponure uwięzienie w absolutnych ciemnościach, pośród  nieznośnych żali czarownika partacza czekającego na stos - cóż to za rozrzutność palić na Islandii ludzi na stosie!!... Ale robi się baśniowo... Kiedyś śliczna panienka z biskupem i zacnym panem Arnasem zawitali do jego groteskowo nędznej zagrody, gdzie ów pan Arnas drogocenne pergaminy odnalazł (nie pożarte - to co bowiem okazało się niejadalne, butwiało po kątach torfowych lepianek, wśród ludzi żyjących wówczas w dużej mierze w warunkach bardziej niż kiedykolwiek eksperymentalnych), Arnas Arnæus, którego pierwowzorem jest Árni Magnússon, zbieracz zabytkowych rękopisów, kochający się wielce ze śliczną ową panienką Snæfríður zwaną słońcem Islandii - Íslandssól, córką sędzi najwyższego... Piękna Snæfríður, jedna z tych Laxnessowych kobiet, co to pogrywają z życiem i z którymi życie pogrywa, strącając je z obiecujących pozycji w złachmanione dno; dumna, wytrwała. Trochę jak taka bohaterka z sag, co jednym gestem porusza lawinę zdarzeń, dla jednych korzystną, dla innych, często najbliższych katastrofalną. W noc przed planowaną egzekucją dociera do Jóna i wręczając mu pierścień posyła go do Kopenhagi. Jón staje się zbiegiem, ona jakby jego wspólniczką. Kryminalna historyjka z baśniowym akcentem zmienia się w opowieść o zbiegu, w awanturniczą historię, w której Laxness trochę parodiuje staroislandzkie opowieści o bohaterach. Zanim Jón dotrze do Kopenhagi, by przedstawić swoją trudną sprawę i prosić  o pomoc, będzie musiał się zmagać z olbrzymkami, złośliwcami, łajdakami, żołdakami, wisielcami... A na koniec swej wędrówki, zdziwi się, gdy zobaczy żonę Arnasa, brzydką i złośliwą, za to majętną... I słońce Islandii źle trafi, bo panią na Bræðratunga mąż pijak sprzeda w końcu za beczułkę wódki... Jest więc i małżeński dramat, przemoc domowa, są marzycielskie schadzki i cierpienia cierpliwego wielbiciela, pastora Sigurða, który długo a wytrwale pielęgnuje w sobie nieodwzajemniane uczucie...

Wynędzniała Islandia, zdemoralizowane władze, bezwzględny wyzysk, resztki wielkości w starych księgach, z których wiele pożrą płomienie palącej się Kopenhagi... Los niełaskawy, ale jednak jakby ze światełkiem nadziei... Jón mógł wreszcie wrócić do domu.

Na swój barwny sposób Laxness opowiedział o tym, jak ważne jest pielęgnowanie własnej kultury, bez nienawiści, bez strachu przed światem, jak ważna też jest wytrwałość w biciu się o własną godność, własne prawa. Wszędzie, gdzieś tam, ale i u siebie.

Halldór Laxness, "Dzwon Islandii", Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1975.

❇️

A tu jeszcze w urywkach, w migawkowym skrócie, przedstawienie z 2010 roku oparte na wspomnianej wyżej trylogii Halldóra Laxnessa. "Dzwon Islandii":

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce