Rogaty ludzik

Nich będzie nadal wspominkowo, choć bez narzekania i mroczności...
To ostatki... Już zżarłem tonę faworków, worek cukru pudru, i jeszcze przed południem trzepnąłem dwie solidne wódki... Ach, z jednym kolegą mieliśmy co opić, więc dał się namówić... - Tylko mi nie cytuj Strindberga - uprzedził, ulegając mi... - A ja zawsze za mistrzem lubię powtarzać, że nie ma nic cudowniejszego od wolnego czasu przed południem. Czasem fajnie iść w dzień na lekkim rauszu...
Ja często jestem na wagarach. Przyzwyczaiłem się, a przyzwyczajenie to druga natura. Przyzwyczajenie można też nazwać nałogiem. A dzięki nałogom - jak powiadał Oscar Wide - stajemy się istotami przewidywalnymi... I co mi szkodzi odrobina przewidywalności. Przecież nie można tak ciągle wirować w chaosie.
Tu i ówdzie ten rok zaczyna obfitować w smuteczki. Więc ja na przekór idę w słonko, w te ostatki... Przed Popielcem. Oczywiście nie dam się jutro posypać, bo zaraz w czwartek pójdę grzeszyć, a nie jestem aż tak dalece perwersyjny, by się nad tym w prochu łamać i tarzać w trakcie antraktu... Jutro pójdę do fryzjera.
A dziś Jamiroquai. Było poprzednio norweskie wspomnienie, ponure, z nocy jesiennej, a teraz czas na lato... W płytotece plącze mi się" The Return of the Space Cowboy". Dziewięćdziesiąte lata. Poznałem wtedy fajnego kierowcę ciężarówki. Parę razy się z nim przejechałem. Strasznie lubił Jamiroquai. Czasem zabierałem się z nim do miasta. "Stillness in Time" mi go bardzo przypomina; to był jego ulubiony kawałek. No i ta wielka szyba ciężarówy jawi mi się przy okazji przed oczami, a za nią kręta norweska droga i fioletowe wierzbówki w rozkwicie tuż przy poboczach, i rozpryśnięte na drobnych falach fiordu słońce... W końcu kupiłem sobie tę płytkę w Zebrze, w Steinkjer, no i do dziś czasem sobie ją puszczam...
Video dalekie jest od wierzbówek, bo zrobione jest na jakimś solnisku, ale mimo to jest urocze. Na okładce płyty, z której pochodzi ten utwór, widnieje ponura, jałowa księżycowa powierzchnia, na jej tle zaś jest biały, rogaty ludzik. Wokalista Jay Kay zapewniał, że w każdym z nas jest taki ludzik. I ja w sumie wszystkim życzę takiego ludzika, w środku, w duszy. Takim ludzikiem jest sam Jay - bardzo go lubię, w tych wszystkich czapeczkach, kapelutkach, pióropuszach. Fajnie się gość rusza, i budzi we mnie przyjemne wspomnienia, o kierowcy.
O przyjemnych ludziach mówi się czasem, że można z nimi konie kraść. Ja z kierowcą konia żadnego wprawdzie nie podprowadziłem, ale za to razem ukradliśmy kiedyś keg piwa...
Przyjemna piosenka z przyjemnych czasów. Choć jest i w tym pewien smuteczek, co przyszedł z czasem, bo współautorem tego numeru jest Toby Smith, klawiszowiec, który z Jay'em zakładał Jamiroquai, a którego trzy lata temu zabrał nowotwór w wieku zaledwie 46 lat... Ale cóż... Wtedy jeszcze życie i w nim szumiało, i są po tym radosne pamiątki.
Na ostatki Jamiroquai.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce

Klaus Mann. Ucieczka na Północ