Scurvy

No i się dzieje. Nawrót głupoty jest już tak wielki, że się nawet do listy przebojów niska lękliwość jakaś dobrała. Dobrze to opisał Wojciech Mann, że mamy do czynienia z taką drabiną strachu, na której szczycie tkwi otoczony ochroniarzami Kaczyński, zalękniony oczywiście, któremu nawet nie trzeba żadnego Hiper - robociarza od Witkacego, by go w strach wprawić... (Wystarczyło popatrzeć kiedyś na rozczochrane to dziecię nowogrodzkie przed rozprawą z Wałęsą, gdy go zaczepił jakiś obywatel; nawet nie umiało się to zdemoralizowane pokurcze odszczeknąć, tylko w tęsknocie za mamą kuliło się i zamykało oczka, mając ochotę wejść stojącemu obok policjantowi pod pachę... I takie dziecko, już pod siedemdziesiątkę, bawi się dzisiaj średniej wielkości krajem w centrum Europy...) Ma nas on jak grzechotkę, którą sobie potrząsa... Budzi to jakiś osobliwy zachwyt w kołach wiejskich gospodyń i w co drugiej remizie strażackiej. Oj dada dana, nie ma szatana... Ale na drabinie boi się każdy, od prezesa po szczeble przyziemne - każdy jeden szczebelek nad głową straszy, grozi odwołaniem i utratą apanaży... No i widać, jak prezes się poświęca, bo jego lęki nadnaturalne osiągają rozmiary, choć ich powody liche, co każdy, nawet najmniej bystry obserwator, dostrzec umie. Ale oczywiście liczy się rozmiar lęku... Bywa przecież, że mysz potrafi doprowadzić człowieka do utraty przytomności!
Smuci mnie ten upadek, taki niespodziewany, na który nałożył się jeszcze ten przywleczony z Azji syf... Swoją drogą biedni Azjaci, którym już tłuką szyby, w strachu i z zabobonnej goryczy... (Hm - niby już tak wiele wiemy, możemy skuteczniej alarmować, ale na przeszkodzie często staje ta nieznośna polityka, te satrapie, które sądzą, że są absolutnie doskonałe, że nie ma u nich awarii żadnych i nie sieją się wśród nich żadne odnietoperzowe zarazki - no bo to skądinąd wstyd przecież, i słabość jaka wielka!! Ach!!... Dyktatury są strasznie wstydliwe, strasznie!!! A ich dzieci biedne, bądź podobni do nich przybysze, niewinnie obrywają od ciemnot, wśród których mocą losu kaprysów się znajdują... I ja się nie dziwię, bo rozumiem zło, którego szczególnie - że tak powiem - żyznym źródłem jest głupota!... Świat jest paskudny, a różnorodność w obrębie jednego bytu politycznego ma liche spoiwo...)
Scurvy. To ciekawe angielskie słowo, nabrzmiałe znaczeniami, tym bardziej, im rozleglej się je odczytuje... Scurvy, czytany tak bardziej z polska, przywodzi oczywiście na myśl popularny u nas epitet. Lecz i ten po angielsku czytany Scurvy też najprzyjemniejszym wyrazem nie jest. Scurvy jako rzeczownik to nic innego, tylko: gnilec, szkorbut; zaś scurvy jako przymiotnik to: podły, niegodziwy, drański.
Jakże to pasuje do pewnego małego, niegodziwego, podłego, drańskiego człowieczka, pewnego obelżywego indywiduum z Żoliborza, co na polemikę żadną już ochoty lękliwie nie ma, co zdolne jest jedynie do monologów i do pisania listów pasterskich do oczadziałych a interesownych wyznawców.... Scurvy to jedna z postaci z dramatu Stanisława Ignacego Witkiewicza. Prokurator żądny władzy, na pewnym etapie swego życia nawet u jej szczytu...
Tak sobie sięgam od czasu do czasu po "Szewców" Stanisława Ignacego Witkiewicza, do dramatu, co ma już swoje lata, który jednak ciągle potrafi opisywać nasze czasy. (Rany Boskie - nawet nam się przez przypadek trafiło zarządzenie o obowiązkowej bezczynności dla licznej części społeczeństwa!!Takie kwiatki!!) Jak i po Wyspiańskiego "Wesele" , z którego jakby i Witkacowski dramat wyrasta, mieszając jak chochla w polskim flaku, w bebechach przelewających się w swym smrodku, w ustawicznych przewrotkach: to prawych, to lewych, z których zawsze na końcu wynika jeno ordynarne oszustwo. Jest lepszy i gorszy sort. Choć żaden z nich nie jest pewny, jak długo potrwa jego zakomunikowana ogółowi lepszość!! Bo to i to, to - za przeproszeniem - jeden chuj...
Scurvy jakby znów nam się trafił. Widać, takie już nasze przeznaczenie, psia mać, sturba jego suka!!
Oto człowiek władzy, a w owej władzy ujawniający się jego sadyzm, choć w miłości to raczej skomlący masochista jest (ach, ten krzepki Tusk!! Do licha!! - to tak odnośnie obsesji dzisiejszego typa). Mógłby ów człowiek mieć każdą dziwkę, a w każdym bądź razie każdą pokrakę z pierogami i sernikiem, ale doskonałość, w jego mniemaniu, jest poza jego zasięgiem (ON raczej niż ona, w tych naszych perwersyjnych warunkach, co dobrze kiedyś opisał Kazimierz Kutz, któremu te meandry ludzkich namiętności nie były przecież obce!! {o, jeszcze ten nieznośny a bohaterski Niesiołowski w zanadrzu!!})! (Inaczej jest z jednym z Czeladników, którego stać jedynie na  dwa piwka dziennie i jedną jedyną Kaśkę - takie to są problemiki - jeden ma se wszystkie dziwki, a chciałby tylko z jedną, drugi zaś chciałby mieć wszystkie, a może tylko z jedną!!)
Ale nasze dzisiejsze Scurviątko jest jednak przyzwoitsze, bo nie interesują go żadne wyuzdane kulinaria, żadne wąparsje czy inne mątewki z Zatoki Meksykańskiej - to sfera zainteresowań raczej jego najbliższych wyznawców - on sam bowiem woli mielonego z ziemniaczkami i marchewką.
Dla naszego dzisiejszego Scurviątka istnieje tylko władza, to cała jego erotyka - obleśnie, ślisko w swej goryczy zgwałcić chce całość. Jak Witkacowski Scurvy jest zakompleksiony.Scurvy ze sztuki cierpi, bo nie jest arystokratą - jakże by było cudownie rżnąć wszystkich wokoło po hrabiowsku. Nasze zaś Scurviątko wyobraża sobie, że jest wielkim intelektualistą i chciałoby ono należeć do elity, ta jednak traktowała go zawsze z politowaniem, jako odrealnionego, anachronicznego typa, - ot, umysłowy maszkaron, zresztą nie tylko umysłowy...
Piłat do Alienusa u Vernera von Heidenstama powiada: "Wiesz wszakże, że człowiek liczy zawsze, dając sobie samemu numer pierwszy. Powiedz mi, czym gardzisz, a ja ci powiem, jak dalece jesteś ograniczony".
Scurviątko najwyraźniej zawsze miało poczucie, że elita niesłusznie go odrzuca.
Niezbyt waleczny, a może nawet wcale niewaleczny, drobny spryciula i pieczeniarz, pająk polityczny, co przy swej niedbale uplecionej sieci siedzi, i czeka - może się coś trafi! No i chwila nieuwagi wystarczyła, i los podesłał niezły kąsek, a właściwie całość, ku uciesze bezwstydnych a bezmózgich klakierów, karierowiczów bez czci (za to żonatych) i wielbicieli, których można oszołomić byle intelektualną sieczką... Zdziczałemu starcowi wpadła w ręce trwale bezrobotne wymarzona zabawka, którą może w całości posiadać.
Elita - trzeba ją wymienić, jest po temu sposobność. Czy właściwie elity, bo to tej pogardliwej liczby mnogiej używa się w nowomowie, boć to tak przecież lekceważenie okazuje się ludziom, gdy mówi się o nich np.: jacyś tam Kowalscy czy inni Wiśniewscy...
Na nową elitę Prezesa wielbiącego materiału nie brak, czasem nawet z tytułami, wszak sama Głowa Państwa tytułem doktora pochwalić się może, choć dla uczelni jego to dziś raczej powód do rumieńca wstydu; ale sprawę przecież kopniakiem można załatwić!!
Niejeden też Puczymorda w dzisiejszym otoczeniu naszym pogubionym znajduje się razem ze swymi młodymi bystrzakami, Dziarskimi Chłopakami. No i przytup jest ludowy. Jako i w "Szewcach", co przecież takim "Weselem" są jakby, po trzydziestu latach...
Jakoś tak nam się układa, że nasze życie musi upływać pośród absurdalnych, mniej lub bardziej tragicznych fikołków. Jak nie inni, to sami sobie je organizujemy... Każdy, kto przychodzi, niszczy to, co zrobił poprzednik, a wszystko to odbywa się jakby w tunelu z upiorami w jakimś horrendalnym wesołym miasteczku. I tak to nasze losy wplecione są w jakieś takie przedziwne, ustawiczne weselisko - po poetycznej modlitwie wrzeszczące, rozrechotane, spocone, zachlane, rozdupczone, brudne, ale z wypolerowaną trąbą...
Jest dziś znowu rewolucja. I trzeba ją będzie odkręcać, zatem znowu czeka nas wrzaskliwy fikołek, taki niby ku normalności... Zwariować idzie!! Doprawdy!!
W trzecim akcie Scurvy ląduje na dnie przykuty łańcuchem do pniaka, gdzie skomli, wyje, a nawet zanosi się piskiem dzikiego strachu, gdy Hiper - robociarz ciska na ziemię ogromny blaszany termos, o którym wszyscy myślą, że to straszliwa bomba...
A Chochoł z "Wesela" Wyspiańskiego? To Bubek, co mizdrzy się do Księżnej, tak wściekle pożądanej przez Scurvy'ego: "Pani Ireno, pani tak się ślicznie śmieje - ta chodźmy na dancing - ta chwila, co nigdy nie wróci, i to urocze, bajkowe tango - ta słowo daję..."
Tak sobie myślę, że myśmy trochę tak w tango poszli, tracąc z oczu to, że powoli staczamy się w byt poddanych. Ale tak też można się bawić. A jeszcze jak przywrócą nam siłownie... Ha! Można się bawić i na ochłapach.
Scurvy - gnilec, szkorbut. Wiemy doskonale, że gnilec toczy organizm, w którym brakuje witaminy C.
A gnilec, który dorwał się do organizmu naszego kraju? Najwyraźniej dotknął ów organizm jakiś poważny witaminowy deficyt. Myśmy się nie nauczyli za bardzo bycia obywatelami. I tej obywatelskości dziś brakuje. Za mało witaminy O... Tak więc idziemy w gnicie w ponurej dyktaturze. Chyba że jakiś zastrzyk, lecz czy to możliwe...
"Szewcy" Witkacego to, jak słusznie powiada Czesław Miłosz, fantastyczna przypowieść o intelektualnym i moralnym upadku...
Proces ten jest, niestety, w toku...
Teruś, fuj!
***
Stanisław Ignacy Witkiewicz, Szewcy, w: Dramaty III, PIW, Warszawa 2004



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce