Duży Książę (2)

Książę, już po ablucjach, po ceregielach ze strojeniem się - ach, jakie mizerne dziś to przynosi rezultaty, tak że właściwie można by się było zlać z tłumem na zjeździe kelnerów - po delikatnym śniadaniu i po spotkaniu z panią premier, zasiadł do pracy w jednej z pałacowych bibliotek, tej ulubionej, nad którą kiedyś, dziecięciem jeszcze będąc, mieszkał... Tak, piętro wyżej ciągle jeszcze był dziecinny salon, pełen klocków, rozmaitych zwierząt na biegunach, kobiecymi rękami ufalbaniony, stworzony z tą ich czułością specyficzną, jakże typową dla istot, które wszystko, co żywe, lubią traktować jak zabawkę; z dziećmi - trzeba przyznać - udaje im się to doskonale, ale także i wielu dorosłych mężczyzn pada ofiarą tych pełnych emocji - emocji, nie uczuć, co warto zaznaczyć - sideł. Można więc śmiało powiedzieć, że droga Księcia do jego aktualnej pozycji nie była nazbyt wyboista ani kręta. Ledwie kilka stopni musiał pokonać, by znaleźć się przy lśniącym stole, wśród ważnych papierów i pieczęci, które los dał mu do dyspozycji. Naturalnie dzisiejsze czasy uczyniły zeń więźnia rozmaitych ograniczeń, niemniej książęce pieczęcie niezmiennie cechowały się zdobnym, napuszonym przepychem. Łagodnego Księcia od zawsze bawiło okraszanie dokumentów pieczęciowymi zawijasami, pośród których jeżyła się jakaś straszliwa drapieżna hybryda - rozszalały ptakoczłek z wywalonym na wierzch jęzorem, iście gadzim - typ stworzeń, w jakich lubuje się wszelka plemienność z niewygasłymi wulkanami strachu i nienawiści.

- Proszę bardzo - powiedział, przytykając do papierowej doskonałości swą rozczulająco złowrogą pieczęć i składając swój podpis. - Był tym razem częściowo zadowolony, mając dziś do podpisu dwie przyjęte przez parlament ustawy - wprawdzie musiał przyklepać podwyższenie podatków, ale tego samego dnia przyszło mu podpisać prawo zabraniające cyrkom występów z udziałem zwierząt. Bardzo zabiegał o ten zakaz, i dopiął swego." Dość barbarzyństwa i absurdalnych wypadków! Trzeba wreszcie postawić tamę pewnego rodzaju zagryzieniom i zadeptaniom, zupełnie nieprzystającym do naszej szerokości geograficznej!" - wołał, mając przy okazji na myśli pewien wypadek w bliskich sobie kręgach, który był tyleż straszny co groteskowy.

I już w zasadzie po pracy. Można było teraz pomyśleć o chwili relaksu w chmurze papierosowego dymku. Natychmiast przywołał stosowną osobę, by zajęła się państwowymi papierami, które poprzez dekoracyjny zawijas właśnie zaczęły nabierać swej urzędowej mocy, i chwile po tym, jak z jego biblioteki zniknęły purpurowe teki z dokumentami, zaciągnął się z rozkoszą aromatycznym papierosem, oddając się nieodmiennym w takiej chwili rozmyślaniom, które można by streścić w kilku ledwie słowach: "Co za szczęście, doprawdy"! Tylko bowiem nieliczni mogli przyglądać się stołecznemu miastu z tej perspektywy. Ach, z tej biblioteki właściwie miasta nawet nie było widać! Mieściła się bowiem na parterze, mając wyjście przez oszklone drzwi niemal w same ogrodowe zarośla, które teraz, zimą, poprzez typowe dla tej pory prześwity, ukazywały jakieś drobiazgi migające za plątaniną czarnych, bezlistnych gałęzi. Tam, gdzieś, nie tak daleko, ledwie za kępą krzaków i za sadzawką, po której latem pływały majestatyczne łabędzie, toczył się codzienny dreszczowiec zwyczajnego życia. I aż strach pomyśleć, jaki los czekałby tam Księcia z jego lichymi umiejętnościami... Daleko, niedaleko - jakie to wszystko umowne. Oczywiście zanim zszedł piętro niżej, do państwowych dokumentów, musiał odbyć typową dla dzisiejszego człowieka drogę przez mękę, co w jego przypadku należy rozumieć jak najdosłowniej, bo zawsze był zwykłym ofermą, przez co nie odnajdywał się w radosnej brutalności i wulgarności życia, nadto w ogóle nie bardzo mu szło z wymaganiami, jakie stawiały przed nim szkoły. Jednakże, jako że należał do szczególnie uprzywilejowanej sfery, oficjalny przekaz uczynił zeń wzorowego ucznia, a potem wybitnego fachowca specjalizującego się w historii sztuki... Tylko raz stanowczo sprzeciwił się swej rodzinie, odmawiając służby wojskowej, mimo iż żywił słuszne przekonanie, że i w tym wypadku miałby szanse wybrnąć z kłopotu bez większego wizerunkowego uszczerbku, bo wszelkie uwagi zbywanoby przecież jako podyktowane zwykłą zawiścią uszczypliwości. Władcom stwarza się wizerunek, władcy mogą udawać... Po tamtej stronie płotu, za sadzawką z łabędziami, byłoby o wiele trudniej... - Tak bić się o każdy dzień? Jakże upokarzający musiałby być każdy posiłek? Jakie smutne zapadanie w sen każdego wieczora w jakiejś norze, którą często trzeba spłacać niemal dożywotnio... Przy dwóch lewych rękach? - Za płotem działy się rzeczy iście niewykonalne, doprawdy!!

Odwrócił się od straszliwości. Zdusił niedopałek w srebrnej popielnicy i udał się na zwyczajową przechadzkę wzdłuż przeszklonych szaf bibliotecznych. Drogocenne książki, o z pewnością dużej wartości antykwarycznej. Bo co do wartości intelektualnej... Można się spierać. Ludzkość wyprodukowała bezlik książek, ale tylko garść zdolna zapełnić ledwie jeden regał ma jakąś istotną wartość. Reszta to kurioza, dziwne skamieliny, pewnego rodzaju nieczystości... Do tych pałacowych szaf rzadko zaglądano. To bardziej wystrój niż potrzeba duchowa. Miejsce wiecznego spoczynku, krypta pełna grobowców, do których sporadycznie usiłuje się dostać jakiś ciekawski osobnik.

Skierował się znów pod jedno z okien, tam, gdzie stał ogromny globus, stary, w sensie politycznym malowniczo już nieaktualny. Poruszył nim nieco, dając w swej łaskawości odrobinę więcej zimowego światła obu Amerykom. A potem zerknął na ścianę tuż obok globusa na wiszącą tam reprodukcję słynnej Carta Marina Olausa Magnusa, której wykonanie zlecił kiedyś dziad Księcia, rozmiłowany w zabytkowej kartografii. Oto Północ, całkiem udatnie wyrysowana, nawet bogatsza o jeden ląd, którego jednak nigdy nie udało się odnaleźć... Jeszcze raz, bez najmniejszej oznaki znużenia, przebiegł wzrokiem po wyrysowanych na niej całej galerii morskich potworów, od jakich roi się w starodawnych historiach. Urocza próba opisania fauny tamtych niebezpiecznych wód, hen, daleko, gdzie surowa Islandia, próba bazująca na legendzie, mrocznej baśni; w każdej niesamowitej historii jest jednak zawsze ziarno prawdy, tedy nie trzeba szczególnego wysiłku, by w tych dziwacznych stworach dopatrzeć się rzeczywiście istniejących stworzeń. Morze to zbiór osobliwości, często wstydliwie skrywanych - im głębiej, tym bardziej przeraźliwe pomysły Natury!

Wszystko na swoim miejscu - skonstatował Książę - monstra wodne, stara ziemia, skamieliny ludzkich myśli... I zwyczajowe okrzyki przy zmianie warty... A więc już ta godzina? - Zaraz miała nadejść hałaśliwa lady Dunghill. Uparła się, by przyjść właśnie dzisiaj, choć miała być jutro. A jutro byłoby zdecydowanie lepsze, bo upłynęłaby przecież litościwie jeszcze jedna doba od śmierci Edwarda, jej nieznośnego bratanka.

Tak, męskie głosy u bram, oddana straż! Wspaniali, wysportowani, lubujący się w swym niebezpiecznym fachu, wierni słowom przysięgi wykrzykiwanej na drzewce mężczyźni. Lubujący się w swym fachu i w swoim towarzystwie. To dla Księcia było zawsze dość przerażające. Czy przypadkiem nie jest tak, że najbardziej lubimy to towarzystwo, którego nie tworzą ludzie rozbudzający w nas nasze erotyczne upodobania?

Te rozmyślania i to zwiedzanie skromne przedpołudnia zakłóciło wejście Maxa: - Wasza Wysokość, lady Dunghill.
- Ach tak... Poproś ją tutaj i każ nam podać kawę i rogaliki.

CDN



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce

Klaus Mann. Ucieczka na Północ