Sigbjørn Obstfelder (1866 - 1900)

 Przedwczoraj było św. Olafa. Olaf Haraldsson, zanim go na ołtarze wyniesiono, zdobył sobie przydomek Gruby. Zginął 29 lipca 990 lat temu w bitwie pod Stiklestad, a mocą zabobonu zdobył sobie ów tytuł świętego i pozostaje chyba do dziś jako taki rex perpetuus Norvegiae... Wiele wieków później tego samego dnia rozstał się z życiem Sigbjørn Obstfelder... I w chwili, gdy jego ciało lądowało w grobowych mrokach, na świat przychodziła jego jedyna córka. Tak zarządził los!

 Był ładny i potrafił świdrować oczami, oczami zdziwionego i zaniepokojonego obcego... Potem skrył swoje zmysłowe usta pod niepotrzebnym wąsem, ale i tak pozostał piękny ze swoimi oczami, a Munch uwiecznił to jego przedziwne spojrzenie w jednych z najlepszych prac w swoim portretowym dorobku...

 Bezsenność, wóda, Przybyszewski, jasne północne noce, Obstfelder przygrywający na skrzypcach... Zawsze chciał być muzykiem, ale stał się poetą, nowelistą... Zapamiętała go dobrze  Inger, siostra Edvarda Muncha, którą malarz pewnego razu wypędził z łóżka, by zrobiła miejsce Obstfelderowi, który musiał się wyspać...

 Obstfelder nie umiał nigdzie długo zagrzać miejsca. Urodził się w Stavanger w 1866 roku. Był potomkiem rzemieślnika pochodzącego z Niemiec. Próbował się w różnych dziedzinach. A to filozofia, a to filologia nordycka, a to szkoła techniczna w Kristianii... W 1890 ruszył nawet do USA, by się stać inżynierem, ale po tej przygodzie wylądował w szpitalu dla nerwowo chorych... Stał się pełnym niepokojów wędrowcem. Łaził często piechotą - ot, żeby Munch mógł go sportretować, poszedł tak właśnie do Paryża, z Berlina... Wędrował, wędrował, ciągle wędrował: Szwecja, Dania, Niemcy, Francja, Anglia...

 Neoromantyk, symbolista, impresjonista.

 Niech zamilkną trąby, wołał Vilhelm Krag. Knut Hamsun stworzył "Głód", będący opisem wewnętrznego rozstroju... Oto szepty krwi i modlitwy kości... Szepty... Chociaż Munch poszedł w krzyk, tyle że barwy nie ranią uszu...

Oto panny w Kristianii. Z domu Juel. Śliczne i obdarzone talentami córki doktora z Kongsvinger. Dagny i Ragnhild. Ta pierwsza będzie tragiczną żoną Stanisława Przybyszewskiego i krakowską legendą. Dagny chce udoskonalać swoją grę na fortepianie, Ragnhild chce śpiewać. Obie stają się - jak to pisał Munch - dziwnymi kobietami z bohemy. A w tej bohemie głównymi postaciami są: Vilhelm Krag, Nils Collett Vogt, Sigbjørn Obstfelder...

 Trudno dziś ustalić, w jakich okolicznościach Munch poznał Obstfeldera. Być może było to Rolighed, gniazdo rodzinne doktorówien Juel. Tak przynajmniej można wywnioskować z listu Obstfeldera do znajomej: Pomyśl tylko, malarz Edvard Munch słuchał moich wierszy na pewnej werandzie w Kongsvinger! I spodobały mu się. Pragnie narysować jedną lub kilka winiet do zbioru poezji, do którego wydania na Boże Narodzenie namawia mnie Krag.

 W melancholiach Muncha nietrudno dopatrzeć się Obstfeldera... Bezimienny, samotny, porzucony, zagubiony...

 W tamtych czasach rodził się dwudziesty wiek. Mu już wiemy, jaki był, i wiemy, jak słuszne były obawy przynajmniej niektórych z tamtych czasów. A dziś wiek dwudziesty pierwszy, który będzie chyba dalej solidną pokutą za życie naszych rodzicieli... Ale to w sumie nic dziwnego...

 Sigbjørn nie żył długo, nie dożył dwudziestego, najpaskudniejszego, acz najbogatszego w dziejach wieku... Także i Dagny nie zagrzała długo miejsca na tej dziwnej ziemi, cała w jakiejś Obstfelderowskiej muzyczności, osobliwa smobójczyni... Związała ich sztuka. Dla potrzeb czasopisma "Pan" Dagny Juel przetłumaczyła na niemiecki nowelę Obstfeldera "Liv". Podobno jest to bardzo udany, bardzo piękny przekład. Nie waham się powiedzieć, że jest to jedno z najwyższych osiągnięć w norweskiej nowelistyce. Mistyka związku mężczyzny i kobiety. Słabszego z silniejszą. Choć ta sąsiadka tego wrażliwca, Islandka o tak symbolicznym imieniu, nie na długo przybyła na świat... Gdyby choć chwilę dłużej była tu, marzyciel może odkryłby sens życia... Ile to znaczy miłość, a jak trudno o nią na tym dziwnym świecie, zawsze coś ją gasi, wstydliwie jakby... Można tę nowelę odnaleźć w antologii "Tam, gdzie fiordy" (Poznań 1970)

 Gdy na Muncha zaczęto patrzeć przychylniejszym okiem, ironia, według słów Atle Næssa, stała się bardziej dobroduszna. Ktoś w Ørebladet ułożył nawet wiersz z tytułów prac malarza, całkiem ładny i utrzymany w stylu dekadenckim. Mógłby go napisać Obstfelder... I stwierdzono, że Munch to Obstfelder kolorów.

 Od zbioru "Digte" przez "Byen", "De røde draaber" po "En præsts dagbog", pełen jest niepokoju...

 Wszystko w życiu Obstfeldera było tuż przed śmiercią... Wyczarowany Obsfelder, z czerni, przez Muncha... Bezbronna dusza... Nieszczęśliwie zakochany w córce szwedzkiego kupca, żeni się w końcu z duńską śpiewaczką, Ingeborg Weeke, która podobno tylko w wyjątkowych sytuacjach nie była pijana. Źle traktowała schorowanego już męża i chyba żadnych tajemnic wyjawić mu nie mogła, mimo swej przewagi... Miał ledwie 34 lata, gdy zabiła go gruźlica...

A tu troche Obstfelderowskiej monotonii... Idzie na burzę, a wszystko jeszcze zbiega się z tym wzrokiem, co podąża ku dołowi... A tam gorzej i gorzej...

Sigbjørn Obstfelder
 "Patrzę"*
Patrzę na jasne niebo.
Patrzę na szare chmury.
Patrzę na krwawe słońce.

Oto więc świat.
Oto więc ziemi tej dom.

Deszczu kropla!

Patrzę na wysokie domy.
Patrzę na tysiące okien.
Patrzę na daleką kościelną wieżę.

Oto więc ziemia
Oto więc człowieczy dom.

Chmury szaro - niebieskie gromadzą się.
Przepadło gdzieś słońce.

Patrzę na dobrze odzianych panów.
Patrzę na roześmiane kobiety.
Patrzę na spracowane konie.

Jakże ciężkie robią się chmury.

Patrzę, patrzę...
Najwyraźniej przybyłem na niewłaściwy glob!
Tak tu dziwnie...

             przełożył z norweskiego Kiljan Halldórsson

*)Sigbjørn Obstfelder, Digte, 1893
 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce

Klaus Mann. Ucieczka na Północ