Ashes to Ashes, czyli czterdzieści lat minęło

Aż się włos na głowie jeży, od tego przybytku lat...
Czterdzieści lat temu ukazała się ta piosenka, zapowiadająca album "Scary Monsters", na którym David Bowie podsumował swoje lata siedemdziesiąte. Był jeszcze całkiem młody, a już był legendą. Znienawidzony i kochany, nikogo nie pozostawiający obojętnym. Bożyszcze narkomanów, gejów, świrów... Człowiek, który uczył odwagi i dawał siłę do tego, żeby marzyć... Na "Scary Monsters" trochę się rozliczył z tamtymi czasami, by pójść potem w kierunku abstynencji i wyrafinowanej komercji, wodząc znowu za nos swoich fanów, tym razem tak dla zrzucenia pewnych ciężarów, choć z supergwiazdy w szybkim czasie przemienił się w megagwiazdę, co też okazało się bardzo ciężkie, ale David Bowie zawsze jakoś umiał się oswobadzać, więc i z supergwiadorstwa się wyzwolił. I zawsze mu się udawało. I nawet na samym końcu też mu się udało, bo chociaż nie mógł pokonać śmierci, to można dojść do przekonania, że jednak umarł na własnych warunkach, żądając od tej ponurej żniwiarki szczególnych względów dla siebie. Była jakby do jego usług, do usług artysty... Ja osłupiałem. I w pewnym sensie w tym osłupieniu trwam do dzisiaj.
Wtedy, w 1980 roku, już wiele rzeczy przeszło do historii... Przeszłością był wiszący gdzieś nad ziemią w blaszanej puszce major Tom, przeszłością byli: Ziggy Stardust, Aladdin Sane, Thomas Jerome Newton, Thin White Duke, przeszłością była klaustrofobiczna przygoda berlińska... Bowie w fantastyczny sposób zamykał drzwi, nagrywając album, który potem stał się jakimś takim miernikiem doskonałości - później nagrał jeszcze wiele płyt, i co rusz krytycy opowiadali, w zależności od swego gustu, że ta czy tamta płyta to najlepsza rzecz od czasów "Scary Monsters"...
W "Ashes to Ashes" powraca postać majora Toma ze "Space Oddity"z 1969 roku (w czasach kompletowania materiału do "Scary Monsters" powstaje zresztą też fantastyczna, nowa wersja "Space Oddity" jedynie na wokal, perkusję i gitarę klasyczną) i dostaje mu się tam mocno, bo jest nazwany wręcz ćpunem... Ale ćpun zostaje jednak z Davidem, jest z nim do końca. Bo kiedy patrzymy na "Blackstar" na kościotrupa w kosmicznym skafandrze, nie sposób nie pomyśleć właśnie o majorze Tomie...
"Ashes to Ashes" to koniec pewnego etapu. Ale też wielki początek. Bo oto narodził się wtedy videoclip. Wyreżyserowany przez Davida Malleta obraz był na tamte czasy niezwykle kosztowną perełką. Z Davidem Bowie i jego "Ashes to Ashes" narodziła się nowa gałąź sztuki... Każdy, kto dziś patrzy w telewizorni na muzycznych kanałach na obrazek do piosenki zwany klipem, niech wie, że punktem startowym tego zjawiska jest właśnie "Ashes to Ashes"... I choć technika poszła od tamtych czasów w jakieś kosmosy, to jednak ciągle ten stary już obraz robi niesamowite wrażenie...
Kiedyś miałem kompletnego świra na punkcie Bowiego, co mnie troszeczkę wyróżniało, bo akurat w Polsce nigdy nie miał on zbyt licznej publiczności... To mi w sumie pasowało...  Bowie mi jakoś tak zawsze mówił, bym nie wahał się być inny, choć niesie to ze sobą pewne zagrożenia, izolację na przykład... To też taki przez Davida obsesyjnie podejmowany temat...
I tak ciągle mi ten David Bowie przygrywa do życia, choć od kilku lat nie ma go już z nami...
Do you remember the guy that's been
in such an early song...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce

Klaus Mann. Ucieczka na Północ