Duży Książę (4)

Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz... Nie tak łatwo zgodzić się z powiedzeniem, że człowiek z prochu pochodzi, szczególnie gdy idzie o poszczególny jego przejaw - bo oczywiście gdy mamy na względzie ogół, życie całe, można tak poetyzować, nawet z naukowym wsparciem; do pewnego oczywiście momentu, gdy się weźmie pod uwagę uczciwość, jaką nauka winna się cechować... Tak, szczerze mówiąc, im głębiej człowiek wnika w naturę zjawisk, tym bardziej poetycko się robi, a tuż przed słusznie przeczuwaną pustką jest już tylko ta tanecznica - poezja... No i muzyka - ta budząca dreszcze bezrozumność, w matematycznych - by było śmieszniej - pozostająca rygorach... I tak przy muzyce i poetyckich wersach zmieniony w proch, bo przykładnie skremowany Edward (tu człowiek umie zadbać o dosłowność) wylądował w architektonicznej przesadzie grobu swych dumnych przodków... Ech, te wystawne groby, pomyślał sobie Książę - zawsze spoczywają w nich ludzie skazani na rychłe zapomnienie.
Max właśnie nakrywał do stołu. Pałacowa nieskazitelność - nienaganny obrus, serwety, lśniące sztućce, tace, talerze - zupełnie jakby chodziło o jakiś niesłychany zabieg chirurgiczny, nie zaś o zwykłe koryto, mające napchać wnętrze pośrednika między kucharzem a szambem...
- Nie trudź się - powiedział wchodzący właśnie Książę. - Chyba wypiję tylko filiżankę gorącego bulionu.
- Już po pogrzebie?
- Tak, pochowaliśmy prochy obiecującego poety... Z czcią godną świętego. Ale słusznie. On nie miał przyszłości. Jak typowy święty. Bo jak się nie ma widoków na grzech, to się nie ma widoków na przyszłość.
- A zabijanie, czy to nie grzech? - spytał Max.
- Mój drogi, wojskowa i policyjna bandyterka to coś, co okraszamy mianem służebnej cnoty.
Książę stanął tuż obok Maksa wdychając całą tę jego cytrusowość...  Ech...
- Lady była zachwycona. Jej emocjonalne wybuchy pozwalały fantazjować na temat rozmiarów jej straty.
Max się tylko uśmiechnął.
- No i co się śmiejesz? Ludzie to świnie. Ty nią nie jesteś?
Max odwrócił się udając swą troskę o należyte ułożenie łyżek i widelców.
- Masz papierosa?- spytał Książę.
- Służę - powiedział, udając roztargnienie Max, wyjmując z kieszeni srebrną papierośnicę.
- Hojny Howard - rzekł Książę, widząc tę papierośnicę. - Zadbał nawet o stosowny grawerunek. Dbały o szczegóły, za nic jednak mający wasze uczucia. Chyba że szybko sami się z nich wyleczyliście?
Max ponownie sięgnął do kieszeni, tym razem po zapalniczkę...
- Czy i ja mógłbym?... - spytał, także spragniony nikotyny.
Książę dał przyzwalający gest i przytknął swój papieros do płonącej zapalniczki. Zaciągnął się mocno... Max również zapalił.
- Jak z Howardem? - spytał Książę wpatrzony w okno.
- Chyba źle.
- Tak, zawsze chcemy zaczarować rzeczywistość, chociażby mówiąc chyba... Szybko to poszło, prawda?
- Tak.
- I mnie tam nie ma.
- To prawda.
- Ale ty bystry jesteś. Ale jest tam Aubrey.
- Jest.
- Dobry chłopiec.
- To bydlę.
- Co ty powiesz? Nie lubisz go.
- Dobrze go znam.
- Ten sam rynsztok?
- I Nasturcjowa Dolina.
- I jeszcze to! Bawię się w panowanie nad niewielkim krajem, lecz nie sądziłem, że jest on aż tak mały! Chyba nie mamy popielniczki? - Max ofiarnie wyciągnął dłoń. - Daj spokój z tym poświęceniem. Zadowolimy się głębokim talerzem. - Książę sięgnął do stołu, by strzepnąć popiół. Max nie usunął się na bok, zbliżyli się więc do siebie tak, by poczuć ciepło swych oddechów. Twarz w twarz. Żaden się nie cofnął. Max zbliżył się jeszcze bardziej lekko rozchylając usta. Pełen zachęty język dotknął dolnej wargi, a wkrótce zetknął się z językiem Księcia w obślizgłym pląsie zwanym szumnie pocałunkiem.
 - Znakomicie - powiedział Książę odrywając się od ust Maxa. Znów zaciągnął się papierosem - Więc tak źle go osądzasz...
- Jakiś czas temu zmarł jego ojciec. A jego brat zwariował. Zadręczyli go wszyscy do kupy. Jest parę osób, które chętnie rozwaliłyby mu łeb... Przyjechał tu na studia...
- Znając upodobania Howarda, te studia musiały mieć dość niecodzienny przebieg. A może na te czasy codzienny... Tylko cóż z tego może wyniknąć? Tak, jeszcze kilka dni temu mówiłem o tym z Howardem... Kto by pomyślał, że w tak krótkim czasie odsunie się od nas już definitywnie... Ludzie, których z marszu można kupić - powrócił do tematu książę po chwili zadumania.
- Którzy poznają wartość handlu... Moja babcia mawiała: lepsze deko handlu jak kilo roboty.
- A ty jesteś taki pewien, że ktokolwiek wychodzi stąd żywy?
- A może ja się nigdzie nie wybieram?
Książę uśmiechnął się, po czym jeszcze namiętniej pocałował Maxa.
- Trzeba będzie zmienić nakrycie - rzekł po chwili, odrzucając niedopałek na talerz. - Myślę, że zjem dzisiaj podwieczorek z Aubreyem, zanim jeszcze zacznie mi pozować...

Oto i Aubrey. Syn Królowej Śniegu. Ostatnie zdanie stworzyciela. Niebieskooka blond harmonia... Na podobieństwo takich istot stwarzać sobie można bogów... Bo ten co stworzył nas... Aubrey jadł z apetytem jabłecznik, Książę zaś fantazjował, widząc w nim pierwszy wykwit najwyższych mocy boskiej fantazji. Tego stworzyciela nie wymyślili ludzie, to cudzy pomysł jakichś odległych światów, pomysł, który w przydziale dostał naszą peryferyjną planetę. Książę wyobraził go sobie jako stworka o kozim pyszczku, z różkami, kopytkami, małym ogonkiem i przyrodzeniem jak pędzelek. Bóg figlował w swych stworzycielskich zapałach, najbardziej dziwaczne formy skrywając w morskich głębinach, najpyszniejsze zaś lokując w szaleńczej plątaninie lasów i na wykwintnych łąkach. Podarował kwiatom zapachy, jeszcze sypnął barwnym pyłem po motylich skrzydłach, ciągle mu jednak było czegoś brak. Ach, żeby mogło wyśnić się coś, co wprawiłoby w zdumienie cały Wszechświat! Chciałby mały bóg z przyrodzeniem jak pędzelek pokazać wszystkim słońcom na niebie, ile jest wart... I wyśnił! Oto bowiem pewnego dnia nad stawem ujrzał chłopca kochającego się w liliach wodnych i zauroczonego swym odbiciem w wodnym zwierciadle. - Co za szczęście, zawołał rogaty bożek! Jakże teraz świat pojaśniał! Doskonalej być nie może! Zawiódł się jednak zakochany stwórca, ponieważ chłopiec nie chciał odwzajemnić jego płomiennych uczuć. Wpadł tedy w swój boski gniew i uczynił z człowieka pełzające zwierzę, dając mu do towarzystwa macierzyński tłuszczyk łapczywej samicy... A w złośliwości swej, przydając mu pełną krągłości karykaturę pozostawił go takim samym cudem, jak ze swego snu... Opuszczone przez zagniewanego boga życie jednak pobiegło swym torem i czasem, wyłamując się z rogatego przekleństwa, na przekór wszystkim złorzeczeniom, pędzi radośnie na estetyczne manowce i na spotkanie szczęścia i świętego spokoju... Zaroiło też się od pięknych bogów, włączając w to zjawisko zwane Zbawicielem, którego wizerunek utrwalił się ostatecznie kilka setek lat temu, rozprzestrzeniony teraz po wszystkich świątyniach świata, objawiający się także rozmaitym wariatkom na sękatych drzewach i zawilgoconych murach, będący w istocie portretem syna jednego z renesansowych papieży, pochodzący z czasów czarownego mariażu gigantycznych pieniędzy, zbrodniczo wesołego nepotyzmu, dzikiej rozpusty i pobożności, którego jednym z najcudowniejszych wykwitów jest owa słynna watykańska Pieta: dla jednych obiekt nabożnej adoracji, dla innych obiekt zachwytu nad zdumiewającym talentem pewnego homoseksualisty o bokserskiej twarzy... Kiedy od człowieka zaczynało coraz więcej zależeć, przeto i bóg musiał się stać człowiekiem, a że wypada wielbić piękno... Ale to nie musi iść w parze z dobrocią ani mądrością... Ów papież był rozkochany w pięknie i pewnego razu zażądał nawet, by podczas jednej z jego uczt stół zdobił nagi młodzieniec pomalowany na złoto. Posiłek być może nawet smakował nieźle w takiej estetycznej oprawie, tyle że biedny chłopak nie dotrwał do deseru i wyzionął ducha, okazało się bowiem, że farba, którą pokryto jego skórę, była nad wyraz toksyczna... Ale Zbawiciel musiał być szykowny... Babka Księcia była kobietą wielce pobożną i wiecznie ciągnęła swoje wnuczęta do świątyni. Książę z tamtego czasu szczególnie zapamiętał sobie Wielkanocne zwyczaje, kiedy to w przedsionku kościoła na wielkim stole spoczywał Ukrzyżowany - przeuroczo, niemal naturalnej wielkości wyrzeźbiony mężczyzna o wspaniale wytrenowanych mięśniach, rozpięty na krzyżu, o bardzo subtelnie zaznaczonych ranach, tak by nie zakłócały uroku odwiecznego wzorca piękna. Najbardziej zaciekawiającym zjawiskiem były w tamtym czasie stare kobiety, które przechodząc obok całowały stopy i dłonie tego olśniewającego mężczyzny. Pewnego razu Książę też postanowił go ucałować, lecz, kierując się czy to dbałością o higienę, czy też z innych powodów, przyłożył swoje usta do jego przepaski... Martwy piękny bóg... Z tego co się Książę orientował, Rzymianie krzyżowali ludzi nago. Ale do czego by to mogło dochodzić bez tej skromnej szmatki! Być może ożyłyby obyczaje rodem z jakiejś Starej Uppsali?... Na paryskim cmentarzu Pѐre - Lachaise znajduje się pewien osobliwy grób. Spoczywa w nim od 1870 roku niejaki Victor Noir, dziennikarz, którego zastrzelił książę Piotr Napoleon Bonaparte. Spoczywa w nim, ale także na nim, gdyż płytę nagrobną zdobi naturalnej wielkości rzeźba przedstawiająca owego dziennikarza w chwili zgonu: cylinder leżący obok nóg, rozrzucone na boki poły płaszcza... Bardzo to realistyczna rzeźba, zrobiona z dbałością o szczegóły. Wśród nich znajduje się pięknie zarysowana linia penisa kryjącego się w spodniach nieboszczyka. Rychło kobiety uznały, że jeśli pogłaszczą Victora po członku, spotka je w życiu szczęście. Wiara okazała się mocna i trwała, bowiem owo dzieło cmentarnej sztuki jest w tym miejscu cudownie wypolerowane, lśniące.

CDN



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Jonas Lie. Eliasz i draug

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Kreml

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Breiðfjörð

Arne Garborg. Śmierć