Duży Książę (6)

Kolejowa stacja w Nasturcjowej Dolinie. Niewielka, z małym budyneczkiem, schludną poczekalnią pachnącą woskowymi kredkami; jeden peron, jeden tor, za którym wznosi się stromy nasyp, teraz jesiennie zrudziały i nieatrakcyjny, latem jednak urzekający purpurą kwitnących wierzbówek. Na peronie stoi wystrojony w kolejarski mundur Simon, w mundur uszyty według projektu samego Księcia, który uznał, że Książęce Koleje winny być nie tylko punktualne, ale i szykowne, w każdym calu, każdy więc, nawet najmniejszy przystaneczek zyskał swego zawiadowcę i pomocnika zdobnych w złocone guziki, których obowiązkiem było dbanie o porządek i życzliwość dla każdego podróżnego. Simon zamiatał więc całe to swoje kolejowe obejście, sprzedawał bilety, siedząc za okratowanym okienkiem, które na noc zasłaniał kwiecistą lnianą zasłonką oraz witał każdy zatrzymujący się na stacji pociąg. I nie miał zbyt wiele do roboty, bowiem w ciągu doby ledwie kilka z nich tu przystawało na chwilę, i ledwie trzy ciągnące swe wagony aż ze stolicy. I taki właśnie pociąg nadjechał tamtego jesiennego, pochmurnego popołudnia...

Simon. Poznamy go bliżej w dalszej części naszej historii, ale wypada o nim coś i teraz powiedzieć. Kilka drobiazgów. Jest przystojny, wysoki, jakby stworzony do uniformu, a jednak to oferma. Mylące pozory. Niewiele więc różni się od Księcia, tyle że Książę miał tę przyjemność, by urodzić się w pałacu, Simon zaś przyszedł na świat w rodzinie, w której wszyscy stroili sobie pijackie żarty i w której każde pokolenie musiało wszystko zaczynać od zera. Simon był o tyle odpowiedzialny, że już dalszym żartom postawił tamę, stając się, można zaryzykować, doskonałym przykładem z pierwszego uczciwego wykładu na temat homoseksualizmu, jaki popełnił był kiedyś rzetelny filozof Arthur Schopenhauer... Dostojna poza, wyniosła mina, duma z tych książęcych guzików, zdobytych po ratunkowych znajomościach... Tupnąłbyś mocniej, a z piskiem skryłby się za wahadłowymi drzwiami wypieszczonej poczekalni, zdobnej w malowidło przedstawiające tonący w parze parowóz... Simon to rozbitek, który osiadł na przyjaznej rafie, w swoich rodzinnych stronach zresztą... Kiedyś wyjechał stąd, gnany miłością, ale ona plunęła mu w twarz... 

I oto ta miłość. Właśnie wysiadła z wagonu pierwszej klasy. Aubrey. Nikt poza nim nie pokwapił się, by dotknąć swą stopą peronu na stacji w Nasturcjowej Dolinie.

- Aubrey - szepnął Simon, czując, jak rozpętuje się w nim istna burza emocji, unieruchamiająca burza. Chciałby pędzić do niego z okrzykiem radości, a jednocześnie budzi się w nim wściekłość i pogarda, które, jako silniejsze względem radości, wstrzymują go w miejscu. - Oto on, piękny, szykowny, w dobrze skrojonym jasnopopielatym płaszczyku; przez ramię przewieszona torba, w ręce walizka. Oto dwie elegancje, jedna służbowa, druga całkiem prywatna.

- Simon! A niech cię, ty tutaj? Wszystkiego mógłbym się spodziewać... Cudownie wyglądasz!

Rozpromieniony Aubrey wyciągnął swoją dłoń w geście powitania. Simon odwzajemnił uścisk, czując płomień na swojej twarzy - solidny powód do irytacji. Aubrey uśmiechnął się jeszcze bardziej, patrząc na Simona swymi zimnymi, świdrującymi oczami.

- Zatroszczył się o nas Książę! Mieszkasz tu?

- Nad kasą biletową - objaśnił Simon.

- Na stacji! Gość w rzeczywistości! Całkiem jak u Lagerkvista. 

- Pięknie...

W tej chwili otworzyły się drzwi poczekali i jakiś wytworny pan zwrócił się do podróżnego:

- Pan Aubrey, jak sądzę?

- W istocie.

- Pozwoli pan, że zajmę się jego bagażem.  Jego Wysokość czeka w powozie.

- Dziękuję - odrzekł Aubrey. - Za moment będę.

Mężczyzna ukłonił się i zabrał walizkę Aubreya. Simon uniósł brwi w zdziwieniu...

- Wysoko zaszedłeś. Hoho!

- Ale kuchennymi schodami, jeśli cię to pocieszy... Musimy się spotkać. Zabawię tu trochę, więc wpadnę do ciebie. Do twarzy ci w tym mundurze. Dobrze wyglądasz. Ale już ci to mówiłem. Tak na poczekaniu same głupstwa i komplementy przychodzą do głowy...

Simon skrzywił się w jakimś nieokreślonym grymasie, nadal pogubiony w mieszaninie swych uczuć.

- A tak przy okazji, skoro mocą książęcych dyrektyw witasz tu i żegnasz ludzi, czy przypadkiem nie rzucił ci się w oko mój brat? Nie mogę się z nim skontaktować.

- Petrus... Wyjeżdżał niedawno. Przypominam sobie...

- Do stolicy?

- Nie, w przeciwnym kierunku.

-  Ach tak...Przyjdę - zapewnił Aubrey, co jeszcze bardziej zmieszało emocjonalny koktajl Simona. Na odchodnym jeszcze raz uścisnął jego rękę, trochę zbyt mocno, trzymając jego dłoń w swej dłoni odrobinę za długo. Spojrzeli sobie w oczy. Chłód, i w gruncie rzeczy pustka...

Aubrey zniknął za wahadłowymi drzwiami. Simon zaś usiadł na ławce. Pociąg ruszył. Zaległa cisza. Senna stacyjka. A do niedawna też uspokojone jakby serce. Nagle jednak uderzone tym objawieniem się tak kiedyś kochanego mężczyzny. Kochanego idiotycznie i po cichu. Po cichu, nawet gdy przychodził czas na skowyt, bo ten zawsze zatrzymywał się rychło w pierzu poduszek... A miał być już tylko święty spokój...

***

- Któż to zatrzymał cię na tej stacji?... Mój Boże, mam jakieś religijne skojarzenia - zawołał Książę widząc Aubreya gramolącego się do zadaszonego powozu zaprzężonego w dwa przecudnie lśniące kare konie.

- A może to bardziej Dickens? Oto wycieczka w przeszłość, i oto na peronie rozpoczyna się wyliczanka grzechów. Ledwie wysiadłem z pociągu, a tu jedna z twarzy, którą powlokłem za sobą kiedyś do stolicy. Zaprojektował mu pan ciuszki, panie Książę!

- Do wigilii nie tak daleko. Ruszajmy... Zdecydowałem się na konie i spacerowe tempo, mimo że chłodno. Jak ma na imię ten chłopiec?

- To solidnie wyglądający mężczyzna. Ma na imię Simon. Ale Wasza Wysokość pozwoli, że nic w tej chwili na jego temat.

- Jak sobie życzysz, mój chłopcze - odparł Książę, pieszcząc dłonią srebrny uchwyt swej laski w kształcie łba rozwścieczonego dzika.

Nasturcjowa Dolina. Ktoś mógłby pomyśleć, że pełno tu nasturcji. Przynajmniej w sezonie. One jednak tutaj od dawna już w zasadzie nie rosną, z biegiem czasu niejako genetycznie znienawidzone w całym niemal Księstwie. A wszystko przez pewnego władcę z dawnych czasów, wyżywającego się w bojach i łupieżczych wyprawach. Razu pewnego, przed jakąś straszliwie zapowiadającą się wojną przyśnił mu się sen o wiktorii i to na jakimś przedziwnym polu pełnym nasturcji. Sen ów się ziścił - książę zwyciężył, a na znak swego tryumfu i swych, jak mniemał, przyjacielskich relacji z tajemnymi sferami, nakazał siać wszędzie na potęgę nasturcje, uszczuplając swoją decyzją znacznie obszary zdolne rodzić te wszystkie banalne zboża i kapusty. Wzywał - jedzcie nasturcje i czcijcie swego mężnego pana! Nasturcja wprawdzie jest jadalna, ale kto by tam długo uciągnął na spożywaniu kwiecia i fałszywych kaparów? Opatrzność postanowiła po pewnych wahaniach zlitować się jednak nad udręczonym ludem i kiedy tamten bohaterski władca zawitał był w tej właśnie dolinie, którą teraz podróżuje Książę i Aubrey, i której znaczną część wypełniają wody malowniczego jeziora o skalistych brzegach, uległ tragicznemu wypadkowi, bowiem gdy bawił na jednym z okolicznych dworów, zapadła się pod nim podłoga, skutecznie... Trzeba przyznać, że w tamtych dawnych czasach Opatrzność miała o wiele łatwiej, by okazywać swą wybawicielską moc, bowiem katastrofy budowlane i pożary tłukły ludzi jak muchy. I katastrofa budowlana utłukła też władcę, którego zwłok nie usiłowano nawet przetransportować do stolicy, tylko w wielkim poczuciu ulgi zakopano je na miejscowym cmentarzu. Potem powiadano, że zdarzył się cud, bo na książęcej mogiłce wyrosły nasturcje, choć najpewniej żaden to nie był cud, tylko jakaś litościwa a sentymentalna dusza posiała tam te kwiaty...

- Gdzie zatem twoje rodzinne gniazdo? - spytał Książę.

- Tam - pokazał Aubrey - po wschodniej stronie jeziora, na wzgórzu.

- Więc to stamtąd pochodzisz! Chłopiec ze wzgórza! Popołudniami zalanego słońcem. Klimat jak z norweskiej powieści. Prawda, że ładnie pachnie? Czuć w powietrzu śnieg. W taki czas ogarnia mnie dobry nastrój... Będę musiał zajrzeć do proboszcza - dodał Książę, gdy ich pojazd zbliżył się do kościoła i cmentarza. - Oscar Wilde uważał, że księża to najbardziej urokliwi ludzie, ponieważ nawet gdy zbliżają się do osiemdziesiątki, mówią dokładnie to samo, co mówili, gdy mieli lat osiemnaście. Ten tutaj ma jeszcze dodatkową zaletę, bo wyrabia znakomite wina owocowe, a nadto serwuje świetną dereniówkę.

- Nie pochodzę z religijnej rodziny. Prawdę mówiąc nie wiem nawet, kto jest patronem tej barokowej budowli.

- To pewien książę renesansowy, z dalekiego kraju, w którym dziwnym zrządzeniem losu od zawsze uważa się, że życie jest gdzieś indziej. Ponoć ów królewski syn mdlał nawet na samą myśl o kobiecie, i to bynajmniej nie z zachwytu. Mamy więc tu kościół w mizoginicznej odsłonie. Chociaż czy ma on jakąś inną? Zdumiewające jest jednak, jak bardzo to właśnie kobiety do niego lgną.

- A Książę nie lubi kobiet?

- Uwielbiam, właściwie tylko z nimi się przyjaźnię. Nie mam jedynie sympatii dla ich fizjologii, chociaż nie jestem pewien, czy żywię ją dla jakiejkolwiek...

- To już dość oklepany pogląd, że obcowanie z kobietami bywa dość upokarzające. Biedny mężczyzna musi być zawsze twarzą do... One chcą być z nami na wieki...

- A my z nimi góra pół godziny - zaśmiał się Książę. - Emma, jeszcze przed swoim religijnym szaleństwem - tu od razu zaznaczam, że jest zupełnie niegroźna - miała bardzo chutliwe usposobienie. Zresztą zupełnie jak moja żona. Luka i ja jesteśmy w gruncie rzeczy do siebie bardzo podobni, tak... Jego to szalenie bawiło, podobnie jak mnie to bawi. Różnica jest tylko taka, że on lubił ją podglądać, szpiegować, mnie natomiast zupełnie nie w głowie takie rzeczy. Kiedyś Emma zgwałciła stajennego chłopca. Luka patrzył przez okienko, jak ta ujeżdżała nieboraka, aż fioletowego na twarzy, przepełnionego rozpaczą i wcale nie pożądanym podnieceniem... Chłopiec już później nie garnął się do pracy...

- W pewnej islandzkiej powieści chłopcy zonanizowali psa pasterskiego. Po tym zdarzeniu pies przestał być pasterski, i tylko domagał się tej szczególnej pieszczoty...

- Z chłopcem było znacznie gorzej, skrajnie źle. Można by powiedzieć, że doznał postkoitalnej zapaści. Łaził tylko po sadzie i tłukł styliskiem od grabi po sękatych pniach jabłonek, aż któregoś dnia znaleziono go powieszonego na skraju lasu...

- Powiadają, że jeśli człowiek po stosunku odczuwa przemożną potrzebę robienia czegokolwiek, choćby nawet palenia papierosów, znak to, że usiłuje zagłuszyć tym jakieś niedobre uczucie: gniew, smutek, wstręt, upokorzenie właśnie... Mam znajomego, który po seksie musi grać. Wydał nawet całą płytę z tą swoją postkoitalną twórczością. Gdy się posłucha ładnej w sumie całości, człowiek ma jednak ochotę palnąć sobie w łeb. A jeszcze grozę tego zjawiska potęguje fakt, że są to improwizacje na ukulele.

- Ale wydawnictwo chyba nie odniosło sukcesu, bo jakoś nie słyszałem o wzmożonej fali samobójstw.

- Nie, to artysta o rozgłosie na miarę klatki schodowej.

- Widać Eros potrafi być nie lada upiorem. A gdy idzie o sferę widm, mamy u Luki piękną galeryjkę. Duch zgwałconego chłopca. Jest też trochę jak u Jonasa Lie, bowiem w majątku znajduje się staw, w którym obowiązkowo półtora wieku temu utopiła się nieszczęśliwie zakochana panna... Nawet bym się nie zdziwił, gdyby pływał w nim także jakiś prastary karaś... Wszystkich jednak przebija zadeptany przez słonia Baldur. W tych okolicznościach przyrodniczych jego śmierć jest najbardziej absurdalna i być może mocą tego absurdu to on najsilniej manifestuje swoją obecność, co być może u reszty zjaw wywołuje frustrację...Oto więc dojeżdżamy. Bramy do krainy duchów stoją otworem. 

- A więc jazda - zawołał Aubrey - na spotkanie z duchami i grzechami, starymi i być może nowymi? - dodał uśmiechając się do Księcia.

- Czy mam może schadzkę z kusicielem? - zapytał Książę, klepiąc Aubreya po udzie.

CDN

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce