Zmęczenie

Kilka nocy temu zdarzyło mi się coś wyjątkowego. Nigdy jeszcze mnie to nie spotkało. Jakbym się zbliżał wielkimi krokami do samobójstwa. Raptem ja i ja, ja versus ja... Nigdy czegoś podobnego nie przeżyłem... Sen, nie sen. Żadnych udziwnień, żadnych deformacji... Ja znam przywidzenia, pamiętam, kilkanaście lat temu, po śmierci partnera, kiedy bałem się swojego domu, a jednocześnie brakowało mi sił, by na dłużej wychodzić... Byle tylko wyprowadzić psy na spacer i kupić jakiś ochłap w sklepiku, bardziej myśląc o nich niż o sobie... Wtedy, gdybym był wierzący, uwierzyłbym w życie pozagrobowe, ale ponieważ życie uważam za zwykłą przyziemną bzdurę, wolę tkwić przy halucynacjach, figlach własnego mózgu... Kiedyś też, gdy byłem jeszcze nastolatkiem, miałem poważne zaburzenia snu. To było coś, co ludowa mądrość nazywa zmorą. Człowiek po prostu budzi się, gdy jego ciało ogarnia jeszcze paraliż przysenny - nie można się wtedy ruszyć, człowiek czuje na sobie nieprzyjemny ciężar i miewa przywidzenia. Pamiętam to jak dziś - przerażający widok - unosiłem wzrok, by ujrzeć nad sobą gigantyczny psi łeb z pyskiem pełnym lśniących zębów... A tym razem...

Był środek nocy. Stałem w samych majtkach w kuchni, po ciemku. Patrzyłem przez okno. U sąsiadki po przeciwnej stronie ulicy paliło się światło. Wszystko wokoło już wygaszone, tylko u niej było jasno. Ona często lubi przesiadywać nocami. Czyta, ogląda telewizję, sowa... Stałem tak chwilę. Potem się odwróciłem. Chciałem iść, ale nogi jakoś odmawiały mi posłuszeństwa, jakbym był zupełnie pijany. Brnąłem, opierając się o kuchenne blaty, o lodówkę... Za lodówką dotarłem do szafki, z której zabrałem butelkę wody mineralnej. I szedłem dalej, z trudem, opierając się o ściany, futryny... Doszedłem tak do sypialni. Dotarłem do swojej strony łóżka, postawiłem na nocnym stoliku butelkę; i oto ja i ja. Stałem obok łóżka, i leżałem w łóżku, okryty kołdrą, z głową zatopioną w poduszkach. Coraz bardziej się nad sobą pochylałem, rozcapierzając palce jak szpony. I nagle runąłem na siebie z furią i jazgotem, jaki wydają z siebie gryzące się psy. W tym momencie zerwałem się, usiadłem w łóżku zlany potem, robiąc oczywiście pobudkę. Franek już nawet nie był zdziwiony. Jedynie tylko dźwięk go zaskoczył. - Jezus, jakby pies jakiś duszony, charkot niesamowity... - Na moment schowałem twarz w dłoniach, mając wrażenie, że oto zwariowałem. Potem spojrzałem na stolik. Stała tam butelka Muszynianki.  - Czy ona tu stała, gdy kładliśmy się spać? Kiedy ja ją przyniosłem? - Na to Franek: - Cholera, nie wiem, nie zwróciłem uwagi; co się dzieje?... Wstałem, łyknąłem trochę z tej butelki, potem poszedłem się wysikać. W drodze powrotnej, już po ciemku, zahaczyłem o kuchnię. To był środek nocy. Stałem w samych majtkach. Po przeciwnej stronie nigdzie się nie świeciło, tylko u sąsiadki... W jedyny sposób umiałem to skomentować: - Ja pierdolę, ja pierdolę...

Może czas? Tak mnie zawsze kusi na wysokościach, żeby myknąć za barierkę, ale ciągle jeszcze ten strach, co oczywiście źle świadczy o życiu, bo jeśli tkwi się tu tylko ze strachu, rzecz cała nie ma najmniejszej wartości.

Całe moje życie, kilkadziesiąt już lat, upływa właściwie pod znakiem myśli samobójczej. I w tym świetle ogromnie się dziwię, jak wiele człowiek potrafi wytrzymać, a nawet przy okazji zrobić jakieś pieniądze... Ale może ja właściwie popełniam samobójstwo, tyle że o dość wydłużonym przebiegu... Bo w sumie chyba żyję tak z ciekawości, ciekaw bardziej tego, co się stanie, gdy czegoś nie zrobię...Bo w zasadzie nigdy zbyt wiele dla siebie nie robiłem, wolałem tracić energię dla innych... Jestem zawsze w stanie walczyć o innych, nigdy o siebie... Bo ja jestem niczym, pierdolonym ścierwem, wyrodnym synem i takim tam gównem... W każdym razie takie informacje wyniosłem z domu, od tatusia i mamusi, która w tej zasranej ciąży kiedyś chodziła... Takim owocem miłości jestem, bo tym mianem okrasza się wymianę śluzów...

Mnie teraz smutek ogarnia. Bo ta idiotyczna epidemia, która krzyżuje te plany sytego świata, do którego sam się zaliczam - jesień miała być taka egzotyczna i dalekowschodnia, ale wszystko diabli wzięli... Jeszcze na dodatek tacie na czole wskoczył półpasiec - dawna ospa ożyła, i to, kurwa, teraz... Leczenie farmakologiczne, przy konsultacji telefoniczno - mailowej, takie czasy... A do tego jeszcze cały zestaw tych stałych chorób... Mściwe życie... nagle pedał zrobił się przydatny, a nawet konieczny... Ale facet mnie w końcu przeprosił, jednak...

Życie to sytuacja bez wyjścia... A ta sytuacja na dodatek jest pełna popędów, z których nieszczęście może wyniknąć. Medycyna na tyle szczęśliwie się rozwinęła, że skutki spermkowania wymoczka może powstrzymać, albo wyleczyć jeszcze w łonie rachitycznej okularniczki... Teraz chce się tego ludzi pozbawić... Co za czasy, co za dno... Jak nie LGBT, to baba w ciąży... Te okołospermkowe rzeczy są emocjonujące i to jest taki miękki brzuszek, w który się fajnie kopie... Te rzeczy jednak nie powinny być przedmiotem żadnej debaty, bo przecież to bzdura... Co może mieć rząd do dupczenia, do aborcji, do ginekologii i położnictwa - to są tak osobiste rzeczy... Gnój pędzi swoim nurtem, i trzeba się z tym pogodzić... Dawanie życia, zabieranie życia - dwie strony tego samego medalu, któremu na imię świństwo, które właściwie dobrze, gdy odszczekuje się słowami typu spierdalaj... I tak dalej...

Prezes Tysiąclecia nie jest zadowolony, ale jego podstawową wadą jest to, że umie się tylko bratać z durniami, którzy go intelektualnie nie przerastają. Zbratał się też ze sfanatyzowaną czeredą, która mu teraz niedźwiedzią przysługę robi. Bo, dalibóg, Prezesa Tysiąclecia gówno obchodzą kobiety, jest ponad jebactwo, nic go nie obchodzą cudze spermkowania i jajeczkowania... On się sam głupkowato w to wplątał, bo to taki strateg, w swym zdemoralizowaniu rozumny, ale i naiwny... Lecz rozumność, rozwaga nie wykluczają się niestety z naiwnością. I wkopali go. Najwyraźniej nie dodzwonił się do Przekupki Magister Trybunalskiej, a ta w swym naiwnym namyśle doszła do przekonania, że zrobi Prezesowi fajnie, ogłaszając to, co ogłosiła. Partyjna kretynka wywołała wkurwienie... Chyba straci posadę nadwornej kucharki Prezesa Tysiąclecia. Prezes może zrezygnuje z jej pierożków, ruskich, nomen omen... Bo walenie w kobiety, walenie w gejów, to jest dzisiaj takie moskiewskie... Tyle że na gejów sobie jeszcze można było pozwolić, żeby połechtać trochę elektorat, bo geje są słabi i żadne z nich środowisko - nawet jak się wezmą za protesty, budzą jedynie politowanie i śmiech... Ale baby... My powinniśmy trzymać z nimi, a one nas wspierać, bo w sumie też nas rodzą... Więc podobają mi się transparenty typu: Geje z kobietami; Nie mam cipy, ale jestem wkurwiony!

To życie, to sianie, tyle że czasem zdobywające się na refleksję... Bo z tą miłością... Żadna to rękojmia, bo to tylko popędy, to świąd... Oczywiście lubimy to okraszać miłością, tyle że dla osoby trzeciej to żaden interes... No, spotkają się dwie ofermy, wezmą kredyt - jeden, drugi... I bęc, ląduje, pasażer Nostromo - jeśli z zajęczą wargą, to cud, ale że cuda rzadko się zdarzają... Owoc miłości w postaci potworka bardzo często gasi tęże... Faceci, wychowywani na doskonałych, biorą nogi za pas, gdy się zorientują, jaką niedoskonałość spłodzili... No i zostaje mamusia, na pięć różnych etatów, heroicznie sama jak palec... A być może gdzieś z tyłu głowy kołacze się jeszcze wspomnienie tych żałosnych przyjemnostek, o których papierowe rycerzyki piszą piosenki...

Życie to straszliwa rzecz. I gdyby to ode mnie zależało, gdybym miał jakieś zdanie, nigdy bym tego "daru" nie przyjął, nie chciałbym się urodzić, przenigdy... Ale nie ma się co gniewać, bo to tylko naturalna bezduszność i nawet nie ma się co pytać: czemu tu, czemu teraz, czemu tak, bo w każdej innej sytuacji te pytania byłyby równie bezsensowne... A że popędy bywają zaspokajane w niehigieniczny sposób, to z brudu, z bagna wydzielin wyłaniamy się my... Ja tylko, mając swoje doświadczenia, mogę zaapelować - jeśli rodzą wam się dzieci, nie gniewajcie się na nie o to... Bo to właściwie nie one wam się rodzą, tylko wy je robicie...  No i fajnie, że zawczasu można, dzięki nauce, zerknąć, co się nabroiło... Nie ma się w co wtrącać. Ważne, by się rodziły dzieci zdrowe, a przede wszystkim i ponad wszystko chciane, po prostu chciane... Bo robienie dzieci to nie robienie kupy, ważne żeby o tym każdy pamiętał... Mówię to jako taka właśnie zrobiona kupa, w sumie... Więc jak się nie chce, to lepiej, żeby nie było, bo my, narodzeni, potem musimy słono płacić...

Ja na szczęście się w to nie mieszam. Ja się w ogóle boję kobiet bez majtek... Jestem więc trochę jak ten Hanno Buddenbrook, który w rodzinnej kronice pod swoim nazwiskiem rozsądnie zrobił krechę... Dosyć!!!... Moje ciało oczywiście jest naturą, jest przejawem ślepej, bezrozumnej woli, która w moich jądrach uporczywie produkuje spermę... Codziennie opróżniam te zbiorniczki... Moja śp sprośna ciotka mówiła: Uważaj, bo z chłopa to podobno tylko wiadro można udoić... Prawdę mówiąc miałbym ochotę, żeby to wiadro już napełnić, żeby już się przelewało... No ale nie zbieram, nie mierzę, znalazłszy jednak dla własnego nasienia najstosowniejsze miejsca: kratka ściekowa, klozetowa muszla, kubeł na odpady zmieszane; chyba że idzie z połykiem, wtedy więc puszczam z radością na wstępie w ptialinę, potem zaś w te wszystkie trypsyny, pepsyny i podpuszczki całą tę swoją dziką, bydlęcą plemniczą czeredę... To już jest tylko estetyka...

No, ale żeby nie było tylko tak mechanicznie, technicznie - trochę miłosnej śpiewki... Życie chce być w malowniczych oprawkach... Zatem miłość, choć z melancholijną nutą... 1993... Byłem wtedy takim początkującym dorosłym... Można powiedzieć -  lato życia. Tyle że lato, piękne, to początek schodów, w dół... Za progiem coraz krótsze dni, to jesień, rychlejsza niż się spodziewamy, wreszcie zimy mróz wieńczący dzieło...

Muzyka. Maestro, please. David Bowie. Najfantastyczniejszy gość jaki chodził po tej ziemi... "Don't Let Me Down & Down", z płyty "Black Tie White Noise"... I poszło...

Lepiej, Grzesiu?:-))

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jóhann Sigurjónsson. Fjalla-Eyvindur

Kreml

Moc śnieguły, czyli duszpasterstwo koło lodowca

Lokasenna, czyli pyskówka na górze albo kto jest bardziej niemęski

Na nieskończonej. Steinn Steinarr

Arne Garborg. Śmierć

Breiðfjörð

Halldór Laxness. Brekkukotsannáll, czyli tolerancja w torfowej chatce